4

1.2K 175 126
                                    

Tego dnia przyniosłem Luke'owi drobną niezapominajkę, która prosiła, żeby ten nigdy o mnie nie zapomniał. Niedziela ogólnie minęła dość spokojnie. Dość cicho.

Zaś poniedziałek był trudny. Zajęcia, praca i ta okropna, cicha pustka wypełniająca dom. Zastanawiałem się tylko, czemu Avatar nie wziął Calum'a do swojego domu zamiast mnie. Mógł przecież powiedzieć, że lepiej będzie jeśli się wyprowadzę, albo po prostu ściągnął by go tutaj bez żadnych skrupułów.

We wtorek, kiedy w porze obiadu usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi, byłem zszokowany.

- Cześć Mikey!

- Luke? Nie jesteś u Calum'a?

- Nie, nie. Mmmm ale pachnie!

Cmoknął mnie w policzek, a ja szybko wyciągnąłem drugi talerz dla niego.

- Och nie czekałeś? - zauważył zaskoczony.

- Kiedy czekam, to nigdy nie przychodzisz więc przestałem czekać. - powiedziałem ciszej, ze spuszczoną głową.

Chłopak nie odezwał się przez dłuższą chwilę i usiedliśmy do stołu. Byłem szczęśliwy, że tu jest. Avatar opowiadał o swoim dniu i prawił mi komplementy co jakiś czas, przez co moje policzki były pokryte różem.

- Dziękuję za pyszny obiad kochanie. Do zobaczenia!

No i znów byłem sam, ale moje samopoczucie trochę się poprawiło. Jednak o mnie nie zapomniał całkowicie.

Poczułem wibracje w kieszeni i mój telefon wydał z siebie dźwięk przechodzącej wiadomości.

Od Lukey<3: już do ciebie idę najsłodszy, przygotuj się na mnie;-)

Od Lukey<3: już do ciebie idę najsłodszy, przygotuj się na mnie;-)

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Przełknąłem ślinę na widok wiadomości i humor wyparował.

Do Lukey<3: pomyliłeś numery Lu.

Od Lukey<3: rzeczywiście, sorka Mike

Od Lukey<3: chwila...

Wyciszyłem komórkę i starłem łzy.

Wyszedłem z domu w moich rozchodzonych trampkach i skierowałem się tam gdzie zawsze. Sasza przebiegł przez zamknięte drzwi i dołączył do mnie. Byliśmy w lesie bardzo długo i nawet nie zauważyłem, kiedy niebo rozświetliło się milionem gwiazd.

- Pójdziemy trochę dalej? Nie chce jeszcze wracać. - zaproponowałem, a ten wydał z siebie aprobatyczne warknięcie i zastrzygł uszami. Coś słyszał i parę minut później ja również zacząłem słyszeć przepiękną muzykę.

- Odsuń się! - ktoś krzyknął ostrzegawczo, a ja zaskoczony spojrzałem w bok.

Dorosła driada o zielonkawej skórze i ciemnozielonymi włosami stała pod swoim drzewem i patrzyła na mnie poddenerwowana.
Driady dostają jedno drzewo pod opiekę i żyją tak długo jak ono. Rzadko odchodzą od niego i czują wszystko co się z nim dzieje.

- Przepraszam, nie chciałem. - powiedziałem szybko i odsunąłem się odpowiednio od jej drzewa.

- Skąd się tu wziąłeś mieszczański chłopcze? Twoje serce oplecione jest przez smutek...

- Ja um tak, trochę. - wyjąkałem, kiedy ta podeszła do mnie wciąż gotowa do ruchu w każdej chwili. - Ja naprawdę nie chciałem, ciężko omijać drzewa w lesie i nie musi pani mnie...

Ta rasa miała to do siebie, że zamiast atakować przeciwnika, oczarowywała go i zmuszała do odejścia.

Szybko ruszyłem dalej w stronę muzyki, aż w końcu wyszedłem na małą polankę pełną duchów leśnych, które zdecydowały się na życie wśród natury. W jeziorze pływały syreny i to one śpiewały cudowne melodie, zaś faerie różnego rodzaju tańczyły w powietrzu.

Cała ta zabawa ucichła, kiedy zauważyli mnie między drzewami, ale po kilku sekundach wszyscy znów tańczyli i śpiewali. To było przepiękne.

Miłego dnia i nocy wszystkim!

Kruche Skrzydła / MukeWhere stories live. Discover now