Życzyłem mu powodzenia i wróciłem do domu, gdzie przygotowałem obiad dla mojego męża, a kiedy oparłem się o stół, usłyszałem ciche chrupnięcie, jakby łamanego, suchego liścia i zobaczyłem, że na blacie pozostały kolejne dwa kawałeczki moich skrzydeł.
Gdy tylko to zobaczyłem, uciekłem stamtąd i zaszyłem się w lesie, jednak z dala od tamtej polany.
Byłem teraz ohydny. Sylf z pokruszonymi skrzydłami, co za obrzydlistwo.
Każdy inny faerie, który mnie widział patrzył na mnie z pogardą. Byłem przerażony na myśl co by zrobili leśni faerie, gdyby zobaczyli moją zniszczoną osobę.
Sasza leżał koło mnie i lizał moje palce chcąc mnie pocieszyć. Bałem się oprzeć o drzewo, czy położyć. Nie chciałem ryzykować.
Mój telefon zawibrował w kieszeni pod wieczór, więc wyciągnąłem go i zobaczyłem trzy nowe wiadomości od Luke'a.
Pewnie znów się pomylił.
Od Lukey<3: Mikey gdzie jesteś
Od Lukey<3: musimy porozmawiać
Od Lukey<3: Michael
Och, jednak się nie pomylił. Czyli to ten moment. Wyrzuci mnie. Rozwiedzie się ze mną, zwyzywa i każe się wynosić. Kto by chciał w domu bezużytecznego sylfa? Przecież są nas miliony.
Bałem się wrócić, ale zrobiłem to. Pełen strachu wszedłem do przedpokoju gdzie zdjąłem buty i skierowałem sie najpierw do kuchni, a potem do salonu, gdzie siedział blondyn. Gdy mnie zobaczył, od razu wstał.
Podszedł, stanął za mną i dokładnie oglądał moje suche skrzydła. Nic nie mówiłem, kiedy sunął po nich palcami, ani kiedy kolejny kawałek upadł mu na ręce.
Położył go na stoliczku przed kanapą i wrócił do mnie.
- Rozwodzę się. - powiedział bez żadnych emocji
- Pójdę się spakować. - szepnąłem zsuwając obrączkę z palca.
- Rozwodzę się z Calum'em. - dodał, a ja zamarłem. Moje czarne serce nagle jakby zaczęło odzyskiwać życie. Powolutku unosiło się z dna.
- Czemu? - spytałem cicho - Przecież byłeś z nim szczęśliwy.
- Bo go nie kocham. Bo mam już miłość mojego życia. Mam już męża. Mam wszystko i tego nie doceniam. Gardzę tym na rzecz kogoś, kogo nawet nie kocham.
Byłem cicho. Bałem się odezwać, lub chociażby wziąć głębszy oddech.
- Jestem takim dupkiem... Taką jebaną kurwą... Powinni mnie zastrzelić, za zniszczenie tak cudownej osoby. - mówił o Calum'ie? Pewnie tak. O kim innym mógłby mówić. - A ty to wszystko przyjmowałeś z uśmiechem na twarzy i delikatnością w głosie. Nie krzyczałeś, nie protestowałeś... Grzecznie nadstawiałeś policzek, kiedy ja uderzałem w niego pięścią i rozrywałem cię na kawałki. - Zszokowany zobaczyłem na jego twarzy łzy. Jeszcze nigdy nie widziałem go płaczącego.
- Nie płacz Luke. Twoje łzy są warte fortunę, a ja nie mam żadnego garnuszka lub miski. - zaśmiał się ze mną cicho.
- Widzisz? Nawet teraz taki jesteś. Idealny. Najcudowniejszy na świecie. Jakim idiotą byłem, że tego nie zauważałem? - odgarnął z mojego czoła zbłąkany kosmyk fioletowo-liliowych włosów.
- Jestem tylko bezużytecznym sylfem Lu. Najbardziej zwykłym, słabym chłopakiem ze zniszczonymi skrzydłami. Za to Calum jest rzadko spotykanym zmiennokształtnym. Nie ma dziwnych, różowych włosów. Jest odważny i silny. Z nim możesz bez wstydu pokazać się na ulicy i pójść do kina. To ja jestem tym, z którym powinieneś się rozwieść. Nawet nie wiem jak to się stało, że mam tą obrączkę. Przecież nie powinieneś nawet na mnie spojrzeć.
Jego łzy jeszcze bardziej się nasiliły po mojej wypowiedzi. Wyglądał, jakby najchętniej się zabił.
Miłego dnia i nocy wszystkim!
YOU ARE READING
Kruche Skrzydła / Muke
FanficW świecie, gdzie ludzi zastępują stworzenia nadnaturalne słaby, drobny Sylf dostaje dar od losu, jakim jest mąż Avatar, przedstawiciel najrzadszego z gatunków. I wszystko jest dobrze, jednak on ma drugiego męża.