Rozdział 5

291 27 3
                                    

Will skierował się w głąb lasu. Kiedy się z nim zrównałam, spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział.
- Więc... Co będziemy robić? - zagadnęłam.
- Myślę, że ja będę spał - oznajmił z najwyższą powagą, co mi się nie spodobało.
- A ja?
Przez to jego "będę spał" miałam rozumieć, że ja będę coś robić? Znów pracować za dwóch? Czy idziemy spać pod gołym niebem? Tak, pewnie po to jest to zawiniątko.
- Cierpliwości. 
Długo szliśmy w ciszy. Rozmyślałam o tym, co możemy robić w środku lasu. Nawet wpadł mi do głowy pomysł, że Will zrobi mi sprawdzian, który pokaże moje umiejętności przetrwania. Tylko po co? Zwiadowcy spędzają większość czasu w dziczy? Świetnie!
Dotarliśmy do małej polanki. W oddali zobaczyłam, stojące w różnych odległościach tarcze. Dalej pod lasem dało się dostrzec kilka kłód i desek, sznurów, i dół. Przypominało to trochę tor przeszkód. A może to był tor przeszkód.
- Tu będziesz trenować - oznajmił zwiadowca.
Zdjął kaptur, zrobił to już wcześniej, ale bałam się spojrzeć mu w twarz. Teraz jednak, kiedy jestem w stosunku do niego bardziej śmiała, odważyłam się na jedno dłuższe zerknięcie.
Miał ciepłe, brązowe oczy i podobnego koloru włosy, lekko przypruszone siwizną. Był raczej niższy od większości mężczyzn, ale to nie znaczy, że nie wyglądał na silnego. Przecież to legendarny Will, mistrz nad mistrzami. Cała wioska nadal mówi o jego dokonaniach. Podobno na pierwszym roku terminu zdołał zabić dwa dziki! Jedną strzałą! Osobiście uważam, że to raczej mało prawdopodobne, ale cóż - legenda legendą.
- No więc, tu będziesz trenować - powtórzył, a ja przytaknęłam.
- Ćwiczenia na torze - Wskazał deski pod lasem. - zaczniemy jutro. Myślę że już się dzisiaj nachodziłaś. Dziś pokaże ci broń, którą posługują się zwiadowcy.
Zdjął z pleców zawiniątko i rzucił je na ziemię.
Jestem tak strasznie podekscytowana! Z chłopakami często walczyłam na kije. Byłam nawet dobra. Jedynym wyzwaniem dla mnie był Tristan i Lukas. Szli zawsze łeb w łeb. Raz wygrywał Tristan, a raz Luk. Na początku chłopcy nie chcieli walczyć z dziewczyną, bo jak twierdzili, "Dostaniesz w zęby i będziesz brzydka.", albo "To dla chłopaków." Pierwsza uwaga nie była tak denerwująca, ale drugą sprawiała, że się we mnie gotowało. 
Pewnego dnia przyszłam na zawody. Stanęłam pośrodku koła i spojrzałam na wszystkich ostro. "Kto ze mną zawalczy, ten dostanie ciastko." powiedziałam. Pamiętam, że jeden chłopak oburzył się mówiąc, że pewnie nie mam żadnego ciastka i tylko chcę dostać w zęby. To był Lukas. Pokazałam wtedy wszystkim chustkę, w którą zawinięte było ciastko. Wszyscy zrobili wielkie oczy, bo słodycze nie były codziennością dzieci z wioski. Wtedy Lukas się rozzłościł, powiedział, że to wbrew zasadom. "Nie ma żadne zasady, która zabrania dziewczynom brania udziału w walkach na kije." Powiedziałam prawdę, więc chłopak jeszcze bardziej się zdenerwował. Zawrócił na pięcie, a wtedy krzyknęłam "Tchórzysz?!" I się zaczęło. Chwyciliśmy kije, a koniec końców - oboje mieliśmy pełno siniaków, a krew sączyła się z naszych ust. Nie widomo kto wygrał, bo walkę przerwał sierżant, który przegonił bandę bachorów. Kiedy dobrał się do nas, cóż, było z nami krucho. 
Wywalczyłam sobie pozycję, a Lukas pojawiał się rzadziej. Wyrosłam spierając się kij o kij z licznymi przeciwnikami, a teraz jestem tu i jeśli okaże się, że zwiadowcy w walce posługują się mieczami, albo sztyletami, to sądzę, że zaliczyłam już trening przygotowawczy. Znam kilka kroków i wymyśliłam sporo zmyłek.
- Czy to sztylety? Miecz? - spytałam.
Will odwiązywał rzemyki, a ja z niecierpliwością patrzyłam na materiał.
- Cierpliwości - odparł.
Wstrzymałam oddech, kiedy zwiadowca odrzucił skrawek płótna.
Zobaczyłam dziwnie wygięty badyl i dwie pochwy - krótszą i dłuższą, a także kilka strzał.
- Co to jest? - spytałam, wskazując drewnianego węża.
- To jest, moja droga, łuk refleksyjny. Nie sądzę abyś kiedyś użyła prostego. Ten typ - Sięgnął po rzeczony łuk. - jest specjalnie skonstruowany. Zapewnia strzałom większą szybkość przy dość małym naciągu.
Przełożył to coś przez nogę i nałożył na ramiona cięciwę. Podał mi broń razem ze strzałą, a potem schylił się jeszcze do płótna.
Nałożyłam strzałę i wycelowałam w najbliższą tarczę. Zwolniłam cięciwę, a pocisk poszybował w stronę drzewa, które rosło na prawo od celu. Wybił się z cichym łoskotem w pień, kilka centymetrów nad ziemią.
Odwróciłam się w stronę zwiadowcy, który bacznie mi się przyglądał. Westchnął i spojrzał na strzałę.
- Idź po nią - rozkazał, wskazując palcem bełt.
Ruszyłam we wskazanym kierunku ze spuszczoną głową. Ciągle coś robię nie tak. Chwyciłam drzewce blisko grotu, a drugą rękę oparłam na pniu, po czym ostrożnie wyciągnęłam strzałę. Podreptałam z powrotem do Willa.
- Muszę cię pochwalić.
Poczułam miłe łaskotanie w środku, a ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej. Czyli nie jestem do niczego!
- Całkiem prawidłowo zwalniasz cięciwę i nie prostujesz do końca lewej ręki. Dobrze.
Nie wiedziałam czy mam podziękować, więc uśmiechnęłam się nieśmiało. Chyba nawet się zarumieniłam.
- Jednak przezorny zawsze ubezpieczony.
Wsunął na moje lewe przedramię skórzany rękaw. Zauważyłam, że on też taki nosi.
- Jednakże, mogła to być kwestia szczęścia - stwierdził, wzruszając ramionami.
Spojrzałam na niego spod byka. To w końcu mnie chwali czy krytykuje? Niech się zdecyduje.
- No nic. Codziennie będziesz ćwiczyć strzelanie z łuku, ponieważ jest to, że tak powiem główna, broń każdego zwiadowcy. Ponad to posługujemy się również tym - Wyciągnął z płótna podwójną pochwę. - To do rzucania. - Wyjął krótszy sztylet i rzucił w pobliską tarczę. Ostrze zwariowało w powietrzu, odbijając promienie słońca i trafiło w środek. - A to saksa.
Podał mi dłuższy sztylet, wyglądający jak wielki nóż. Przyjęłam go i zaczęłam obracać w palcach. Był ciężki i dobrze zaostrzony. Ostrze przecięło moją skórę, a po palcu popłynęła strużka krwi. Syknęłam, ale nie wypuściłam saksy z rąk.
- Teraz już trochę za późno na przestrogi. - Skrzywił się Will.
Oderwał kawałek materiału z zawiniątka i obwiązał nim mój palec.
- To może trochę utrudnić sprawę - mruknął.
- Chciałabym umieć rzucać jak ty, panie. I poprawnie strzelać z łuku. Nauczysz mnie, panie? - spytałam z zapałem, zupełnie zapominając o krwawiącym palcu.
- Po to tu jesteś - zaśmiał się Will.

Wracaliśmy właśnie do domu. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a my zrobiliśmy się głodni. Will wyjaśnił mi, że jeśli zaangażuję mięśnie grzbietu, to łuk będzie stawiał mniejszy opór. Rzeczywiście tak się działo. Powiedział też, żebym nie prostowała do końca lewej ręki, a uniknę uderzenia w wewnętrzną część przedramienia, nawet opowiedział o swoim pierwszym strzale z łuku refleksyjnego. Okazało się, że niejaki Halt go podpuścił i oberwał. Zwrócił mi też uwagę, żebym zawsze pamiętała żeby cięciwę zwalniać, a nie puszczać. Pokazał mi jak rzucać nożem i jak sparować uderzenie miecza za pomocą saksy i krótszego sztyletu.
- Panie? - spytałam nieśmiało.
Zwiadowca odpowiedział mruknięciem, uznałam to za sygnał do kontynuowania. Chciałam zadać pytanie, na które już raz nie dostałam odpowiedzi. Bardzo mnie nurtowało, a Will przecież powiedział, że wszystko mi wyjaśni. No właśnie nie wyjaśnił, a mi coś się jednak należy.
- Czym się zajmujemy? Co robią zwiadowcy?
Zwiadowca szedł chwilę w ciszy, jakby dobierał starannie słowa. Coś chce ukryć? Jest to tak skomplikowane, że musi się zastanowić zanim coś powie?
- Aktualnie jesteśmy w drodze do domu - zaczął powoli Will. - Otóż zwiadowcy, moja droga, zajmują się dostarczaniem informacji.
- Tak jak kurierzy?
- Poniekąd. - Podniósł rękę, powstrzymując potok słow. - Jesteśmy oczami i uszami królestwa. Rozumiesz? 
- Jesteśmy kurierami do zadań specjalnych? - spytałam z zawodem w głosie.
Mogłam się zgodzić. Pójść do Szkoły Dyplomacji. Może na lepsze by to wyszło. Mieszkałabym w zamku, opychałabym się jedzeniem, nosiłabym suknię. Powróciłabym do normalności. A tu proszę. Będę musiała odwalać brudną robotę.
- Nie. Nie jesteśmy kurierami. Jesteśmy służbą specjalną. Korpus składa się z pięćdziesięciu zwiadowców, po jednym na każde lenno.
- Służba specjalna czy kurierzy do zadań specjalnych, jedno i to samo - mruknęłam, posyłając kamyk w powietrzną podróż.
Zwiadowca westchnął przeciągle, a potem nabrał powietrza. Mruknął coś w stylu "na brodę Gorgola" i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Ależ jesteś uparta. Nie odpuścisz tak łatwo, co?
- Nie - odparłam pewnie. - Kto to Gorgol? To jakiś zwiadowca? Słyszałam, że umiecie czarować. Znikać. Myślę, że tylko on to potrafił, prawda? Był tylko jeden zwiadowca-mag, a teraz legenda lata z ust do ust. To wcale nie prawda. Jeśli umielibyście czarować, już dawno palilibyście się na stosie. Król przecież nie tworzy elitarnej grupy czarodziei. To by było głupie. Poza tym, chyba bym wiedziała, że jestem czarownicą, nie? - Wskazałam na siebie.
Zwiadowca spojrzał na mnie z uznaniem, ale potem szybko przybrał zbolałą minę i po raz kolejny westchnął.
- Cierpliwości. - Uniósł ręce ku niebu.
Przez chwilę szliśmy w ciszy, a potem Will znów podjął się rozmowy.
- No więc, zwiadowcy to specjalna służba. Wywiadowcza.
Spojrzałam na niego z ciekawością. Ale chwileczkę, czy teraz nie próbuje mi wybić z głowy pomysłu o kurierach od brudnej roboty? Postanowiłam go jednak słuchać, może dowiem się czegoś nowego.
- Nasza działalność polega na zdobywaniu cennych informacji, o tym co knują nasi wrogowie, o potencjalnym zagrożeniu i innych tego typu sprawach. 
- A w jaki sposób? - spytałam podejrzliwie.
Jeśli wymyślił bajkę o służbach wywiadowczych, to dłużej będzie się zastanawiał nad odpowiedzią. Kto jak kto, ale ja znam się na ludziach. Potrafię nimi manipulować i owinąć sobie wokół palca. Każdego potrafię rozgryźć. Jest to zarówno talentem, jak i przekleństwem.
- Obserwujemy. Nasłuchujemy. Dopatrujemy. Szukamy.
Dość zrozumiałe.
- W jaki sposób? - drążyłam.
- Pozostajemy niezauważeni i niesłyszalni. Tymczasem wydaje mi się, że już wystarczająco sobie pobrzęczałaś.
Zamknęłam usta. To o co mu chodzi? Mam się dopatrywać i szukać, a tymczasem on mnie za to gani. Wiem, że jeśli coś sobie obiorę za cel to trudno mnie od tego odciągnąć i jestem nieco denerwująca, ale przecież należą mi się wyjaśnienia! Pełne wyjaśnienia, a nie kilka pobieżnie rzuconych słów.
- Czemu akurat ja? - spytałam.
Will uniósł wysoko brwi. Wyraz jego twarzy zdradzał aprobatę, jakbym zadała właściwe pytanie, ale też dezaprobatę, jakbym właśnie go nie posłuchała. Tylko, że ja to właśnie zrobiłam.
- Obserwowałem cię i masz kilka przydatnych umiejętności. I cech.
- Jakich?
- Jesteś sprytna, zręczna i przebiegła. Jak już zdążyłem zauważyć również uparta, nieustępliwa i dociekliwa. Bardzo ciekawska, wręcz wścibska. Wiem, że umiesz walczyć wręcz, masz dobry refleks i równowagę - dzięki walkom na kije. Wymagasz mniej pracy, co przyznam, że mnie zadowala.
Zza drzew wyłoniła się drewniana chata. Will oznajmił, że jest głodny jak wilk i ma nadzieję, że umiem gotować, bo ma coś do załatwienia na zamku, a chce to zrobić jeszcze przed nocą, więc miło by było gdybym mu coś ugotowała. A ja na nieszczęście posiadłam umiejętność jaką jest przygotowywanie strawy, więc wieczór spędziłam w garach.

Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz