Rozdział 18

149 23 2
                                    

Od zeszłego wieczora trzęsę się z nerwów. Mistrzowie albo mają wielkie, naprawdę ogromne, zaufanie do swoich uczniów, albo są głupi. Kolokwialnie mówiąc. Osobiście nie powierzyłabym czegoś takiego swojemu wychowankowi, rzecz jasna z przyczyn oczywistych.
Chcąc nie chcąc musiałam zwlec się z łóżka i znów odwiedzić Szkołę Rycerską. Żołądek miałam ściśnięty, więc nie chciało mi się jeść, ale wcisnęłam w siebie kromkę chleba, bo nie chciałam, żeby bestia obudziła się w najmniej nieodpowiednim momencie. To byłoby niezręczne.
Rusty chyba wyczuł moje zdenerwowanie i nie próbował ze mną zadzierać, więc jechaliśmy w ciszy. No, nie do końca, bo towarzyszyły nam ptaki, które budził się do życia. Ćwierkały i śpiewały, i w którymś momencie nie wytrzymałam. Z mojego gardła wydobył się ryk, który spłoszył wszystkie wróble, czy co to tam było.
~ Jesteś okropna.
Stuknęłam go łydkami, dając mu sygnał, żeby szybciej przebierał nogami. Prychnął i zrobił kilka większych kroków, a potem wrócił do poprzedniego tempa.
Kiedy wyjechaliśmy z lasu, a horyzont przecięła rzeka, na niebie pojawiła się jasna poświata. Chyba zdążę. Miałam nadzieję, że wszystkie posiłki dotarły do lenna i nie będę musiała czekać aż przepłyną, bo wtedy mogłabym ich wszystkich powystrzelać jak kaczki. Oczywiście pod wpływem emocji. Chciałbym powiedzieć, że pod wpływem uczuć nie ręczę za siebie, ale to byłoby głupie wytłumaczenie, bo w każdej jednej sekundzie towarzyszą mi jakieś emocje. Szkoda, że czasem nie można się ich pozbyć.

Tak więc coś koło czwartej nad ranem stawiłam się w Szkole Rycerskiej. Sir Karel stał otoczony grupką uczniów. Byli pochłonięci rozmową, więc nie zauważyli, kiedy wjechałam na ich teren. Uczniów było pięciu, więc to zapewne byli moi towarzysze niedoli. Zastanawiam się czy...
- Psia krew - mruknęłam, a moje serce jeszcze przyspieszyło ze względu na kolejną dawkę zdenerwowania.
Swoją drogą, niezbyt trafny dobór słów. To przekleństwo lepiej pasuje do mnie niż do niego. Cóż... Następnym razem postaram się o coś bardziej dotykającego. O ile tak to można nazwać, bo raczej mnie nie słyszał.
- A oto i zwiadowca - krzyknął Sir Karel.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i przywołał ruchem ręki. Zanim zsunęłam się z siodła złapałam spojrzenie Lukasa Hardsona. Skierowałam się w stronę owej grupki. Mój koń podreptał za mną. Przystanęłam w pewnej odległości. Wszyscy rzucili na mnie okiem, a ja chyba zrobiłam się czerwona.
- Będę się streszczał, więc słuchajcie. Każdy wie dlaczego, a więc dalej. Mapa - Rycerz wyjął zwitek zza kurty i wyciągnął rękę w moją stronę. - i wszystkie wskazówki dotyczące podróży.
Nadal trzymał wyciągniętą rękę i patrzył na mnie wyczekująco, a ja stałam jak kołek w płocie i wpatrywałam się uparcie w czubki butów.
- Diana będzie waszym dowódzcą - dokończył i wcisnął mi mapę.
Gorszej posady nie mogłam dostać?
- Dobrze. Wyruszacie za kilka dni. Najprawdopodobniej po bankiecie barona.
A już myślałam, że ominie mnie ta zabawa. Dobrze, czy ktoś jeszcze zamierza przekazać mi złe informacje? Nie? Cudownie...
Rycerz rozkazał wszystkim się rozejść. Byłam mu szczerze wdzięczna. Czym prędzej wsadziłam stopę w strzemię i pociągnęłam się na siodło. Stuknęłam karego łytkami i narzuciłam na głowę kaptur.

Wystrzeliłam tylko kilka serii, a Will kazał mi kończyć. Zdziwiłam się, ale z pewną radością poszłam pozbierać strzały. Nauczyciel rozsiadł się pod drzewem.
- Powtórka z nawigacji - oznajmił.
Przewróciłam oczami i usiadłam po drugiej stronie mapy.
- Poradzę sobie - oznajmiłam, patrząc nauczycielowi głęboko w oczy.
Will odwzajemnił moje spojrzenie i uniósł jeden kącik ust, co mogło świadczyć o kpinie. Zwątpiłam.
- Znaczy, chyba...
- Nie wątpię.
- Oh...
- Chciałbym zaznaczyć, że jeszcze nie ukończyłaś treningu, więc dalsze lekcje są jeszcze obowiązkiem, młoda damo.
- Oh...
Zrobiło mi się... dziwnie. Jakby niezręcznie i poczułam się jak w pierwszym dniu terminu, kiedy byłam nierozważna i zbyt impulsywna. W ogóle zauważyłam, że w pewnych sytuacjach zachowuję się jakbym nie była do końca sobą.

Skończyliśmy jeszcze przed południem i wróciliśmy do chaty na posiłek. Na ganku leżał pakunek, całkiem sporych rozmiarów. Will sięgnął po niego bez zbędnych ceregieli, jakby nie bał się, że ktoś próbował zrobić mu żart i przysłać mu szczura. Chociaż z drugiej strony, kto żartowałby ze zwiadowcy? Chyba tylko drugi zwiadowca.
- Gilan tu był - stwierdził Will.
Z tego co się orientuję, Gilan to przywódca Korpusu. Co dowodzi, że pakunek mógł oznaczać tylko jedno.
- Przebierz się w to. Myślę, że przed obiadem sobie potańczymy.
Jasne. Marzę o tym.
Przyjęłam "prezent" i skierowałam się do pokoju. Położyłam zawiniątko na pościeli. Przyjrzałam się mu, jakbym nie wiedziała co zrobić, a potem delikatnie je rozwinęłam. Wypuściłam powietrze i wzięłam do rąk sukienkę. Uniosłam ją do góry i dokładnie się jej przyjrzałam.
Była zielona. Oczywiście. Cała suknia była dość prosta, nie licząc pozłacanych obszyć przy szerokich rękawach i pasa zawieszonego nisko na biodrach. Miała rozkloszowany dół i sprytnie zamaskowane rozcięcie na nodze. Przyznać muszę, że mi się podoba. To wszystko przez tą ze wschodu. Dzięki niej dowiedziałam się, że jestem mało kobieca i... Wystarczy. Lubię siebie taką jaką jestem. Chłopczyca. Tak, chłopczyca.
Zwiadowca.
W zawiniątku znalazłam jeszcze coś czego nie byłam w stanie określić. Jedno z nich wydawało się być pochwą na mały nożyk, bo takowy to coś zawierało, zamocowaną na dwóch rzemieniach. Natomiast drugie było podobne do tego pierwszego, tylko że trochę większe.
Założyłam moje trzewiki i wyszłam z pokoju. Zastukałam obcasami, a Will odwrócił się w moją stronę.
- Chyba trochę przesadzili - stwierdziłam, marszcząc nos i usta.
Nauczyciel omiótł mnie wzrokiem. Zatrzymał się na skórzanych przedmiotach, które trzymałam w rękach. Wydał z siebie okrzyk zadowolenia i podszedł do mnie. Wyjął mi z rąk to coś i obejrzał dokładnie.
- Pewnie zastanawiasz się co to jest.
- Aha. - Przytaknęłam.
Mistrz chwycił moją dłoń i podwinął mi rękaw do łokcia. Ułożył nożyk na wnętrzu mojego przedramienia i zacisnął dwa rzemyki. Następnie wskazał na pochwę, a potem na moją nogę.
- Załóż. Na łydkę - polecił.
Poszedł zamieszać coś w garnku, a ja tymczasem wykonałam jego polecenie.
- To mniejsze zamienniki twojej codziennej broni. Nóż do rzucania masz na przedramieniu, a saksę na łydce - wyjaśnił.
To dlatego te szerokie rękawy i rozcięcie. Ta suknia coraz bardziej zaczyna mi się podobać.
- No! - Will klasnął w dłonie. - Powtórka z tańca.
Wzięłam głęboki oddech. Jedynym pocieszeniem była myśl, że po skończonym tańcu czeka mnie pyszna potrawka.

Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz