Zeskoczyłam na ziemię. Will patrzył na mnie wyczekująco.
- No co?
- Nic - odpowiedział. - Poluźnij popręg i daj mu odetchnąć, zaraz ruszamy.
Przepięłam sprzączki, zabezpieczyłam wodze i puściłam Rusty'ego na padok. Konik podreptał do ciemnej plamy i schował się w cieniu drzew.
Młody Bob zjawił się po mojej lewej i wręczył mi czerwone jabłko.
- Tylko go nie upaś! - przestrzegł ze śmiechem.
Pokiwałam głową, a potem podeszłam do ogrodzenia i zacmokałam. Rusty nadstawił uszu i spojrzał na mnie zdziwiony. Kiedy spostrzegł owoc, natychmiast podbiegł do ogrodzenia. Rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, a potem łapczywie pochłonął nagrodę. O mało nie odgryzł mi ręki! A to bestia. Zmierzwiłam mu grzywkę, co mu się nie spodobało. Prychnął mi w twarz, a potem odwrócił się na pięcie i wrócił do cienia. Znaczy - na kopycie. Potrząsnęłam głową; zdecydowanie za dużo fantazjuję.- Powiedz, że proszę o to, o co prosiłem.
Uniosłam brew. Dość dziwne sformułowanie.
- Tak mam powiedzieć baronowi? - Upewniłam się.
Will poważnie skinął głową. Prychnęłam cicho i skierowałam się do drzwi. W drodze do stajni, narzuciłam płaszcz. Robiło się już chłodno. Zbliżał się wieczór.
Powitało mnie ciche rżenie. Dwie pary wygłodniałych oczu wyskoczyły na korytarz. Wyjęłam zza koszuli dwa jabłka i poczęstowałam nimi koniki.
Weszłam do boksu mojego wierzchowca i chwyciłam garść czystej słomy. Przetarłam nią grzbiet i mostek karuska. Okiełznałam go, a potem narzuciłam siodło. Dziwnym trafem nie mogłam dociągnąć sprzączek do przystuł. Rusty spojrzał na mnie niewinnym wzrokiem. Dźgnęłam go łokciem w żebra i jakoś poszło.
- Grubas.
~ Tak ci się tylko wydaje. To przez to futro. Ono mnie pogrubia.
- Akurat. - Uśmiechnęłam się kpiąco.
~ Przynajmniej wydaję się przyjemny. Czego o tobie raczej nikt nie powie.
Przez to gadanie wypuścił jeszcze więcej powietrza, więc korzystając z okazji, mocniej zaciągnęłam popręg. Przekręcić się w siodle to nie jest najmilsze doświadczenie.
Zaczęło się ściemniać. Mieszkańcy wioski rozeszli się do domów. Uliczki były prawie puste. Popędziłam konika do szybszego chodu. Nie chcę wracać po ciemku przez las. I to sama.
- Ty się nie liczysz - mruknęłam do karego.
Potrząsnął głową i przyspieszył kroku.
Zamek był coraz bliżej. Ponad dachami zabudowań wioski dało się dostrzec baszty. Ponad nimi - niebo. Dziś podzielone było na pasma. Nad horyzontem rozciągał się pomarańczowa wstęga, ponad nią różowa smuga, a nad tą smugą - błękitna rzeka. Dopiero nad trzema warstwami, na ciemnym niebie, pojawiły się gwiazdy. Wyobraziłam sobie wybrzeże. Jak pięknie musiało wyglądać o zachodzie słońca. W toni odbija się niebo, a więc woda byłaby pomarańczowa. Cóż to za zjawisko! Nigdy jeszcze nie widziałam morza, ale obiecałam sobie, że kiedyś je zobaczę. Teraz, kiedy mam Rusty'ego będzie to możliwe. Biedaczek pewnie też nie widział morza. W wolnym czasie pojedziemy na wschód, nad wybrzeże. Albo na zachód. Bez różnicy. Możemy przecież wybrać się i tu, i tu. Może Will też będzie chciał? Byłoby cudownie! Nie musiałabym czekać.
O mały włos nie przegapiłam zakrętu. Szarpnęłam w prawo.
- Przepraszam, mały - szepnęłam, pochylona nad końskim uchem.
Jeśli ktoś usłyszałby, że gadam do konia uznałby, że jestem nienormalna. Moja opinia i tak jest już zszargana, bo jestem uczennicą zwiadowcy. Czarnoksiężnika. Człowieka jak najbardziej nienormalnego. Ale lubię być inna. Nie powiem, że mi to nie przeszkadza, bo to kocham. Ludzie omijają mnie szerokim łukiem, nie zaczepiają, nie zaczynają rozmowy. Jedynie się patrzą, a wtedy czuję się jak rzadki okaz. Zatruty owoc. Kiedy próbują dojrzeć moją twarz, ja dumnie unoszę głowę. Nawet bez całej otoczki zwiadowczej tajemniczości byłam inna. I byłam z tego dumna. To, co czyni nas innymi, czyni nas wyjątkowymi. To jest piękne.
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk.
- Hej!
Ściągnęłam wodze. Rusty podreptał trochę w miejscu, a potem stanął i pochylił się. Na ziemi leżał jakiś chłopak. Na oko w moim wieku, może rok starszy. W każdym bądź razie nie był małolatem, ani nie nie był dorosły.
- Przepraszam. Zamyśliłam się - wyznałam.
Zeskoczyłam z grzbietu konika i zmierzyłam chłopaka wzrokiem. Oczywiście, usilnie próbował dostrzec moją twarz. Nic z tego, młokosie. Kaptur spoczywał na mojej głowie, a zmierzch wcale nie ułatwiał widoczności.
Jednak ja widziałam go trochę lepiej. Ciemnobrązowe włosy, opadające na zielone oczy. Przystojna twarz, której nie umniejszało nawet kilka piegów, dziwnie znajoma. Usta otwarte ze zdziwienia. Nie uszło mojej uwadze, że ten pajac nadal leżał rozciągnięty na ziemi, podpierając się na łokciach.
Zaśmiałam się, bo trudno było się powstrzymać. Wyciągnęłam do niego dłoń. Po dłuższej chwili załapał o co chodzi i wstał, z moją pomocą oczywiście.
Sięgałam mu do barku, a najniższa nie byłam; raczej przeciętnego wzrostu. Zadarłam głowę i wtedy stało się to.
- Jesteś dziewczyną! - wykrzyknął, celując we mnie palcem.
W pośpiechu z powrotem narzuciłam kaptur i naciągnęłam go najgłębiej jak się dało.
- A co, nigdy na oczy dziewczyny nie widziałeś - warknęłam i włożyłam stopę w strzemię.
Chłopak zabierał się już do pomocy. Położył ręce na mojej talii. Podciągnęłam się, bez najmniejszego wysiłku, i zebrałam wodze.
- Łapy przy sobie - wycedziłam.
- Chciałem tylko pomóc - żachnął się.
Przyjął minę szczeniaka, a ja pomimo wrogiego nastawienia, z największym trudem powstrzymałam śmiech. Całe szczęście, że nie parsknęłam. I że kaptur zakrył wyraz mojej twarzy, bo pewnie wyglądałam nie lepiej niż on.
- Nie prosiłam o pomoc.
Zawróciłam wierzchowca w stronę zamku i ścisnęłam go łydkami. Odwróciłam się w siodle i krzyknęłam do chłopaka, który cały czas stał w tym samym miejscu:
- Na przyszłość: też uważaj jak chodzisz.
I pogalopowałam do siedziby barona.Otworzyły się przede mną ciężkie drzwi. Wkroczyłam niepewnie do pomieszczenia. Baron podniósł na mnie zmęczone oczy. Rozpromienił się na mój widok i odłożył pióro do kałamarza.
- Słucham cię, dziecko - zachęcił, a jego ton był cieplutki jak mleczko.
- Przysłał mnie Will.
- W to nie wątpię - zaśmiał się staruszek.
Uniosłam kącik ust. Jego wnuczki to szczęściarze.
- Will prosi o... - Zastanowiłam się nad formułką. Ah tak. - Will prosi o to, o co prosił.
Poczułam się co najmniej głupio. Wykręciłam palce i spojrzałam na czubki butów.
Baron jednak nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął po zwój i wyciągnął rękę nad biurkiem. Podeszłam kilka kroków i przejęłam dokument. O ile nim był. Właśnie; ciekawe co to było. Podziękowałam, skłoniłam się i już miałam wychodzić, ale zatrzymał mnie głos możnowładcy.
- Jak ci się podoba bycie zwiadowcą?
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Skrzywiłam się, przypominając sobie słowa Willa.
- Jestem dopiero uczennicą. Nie widomo czy w ogóle będę zwiadowcą.
Baron zaśmiał się i potrząsnął głową.
- Zapewniam cię, że Will jest z ciebie zadowolony.
Poczułam miłe ciepło. Nie często dostawałam pochwały. A wieść, że Will jest ze mnie zadowolony była praktycznie spełnieniem moich marzeń. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Czyli ci się podoba?
- Tak - wypaliłam.
To było szczere. Naprawdę mi się podobało. Wiem, że jestem na terminie dopiero kilkanaście dni, ale poczułam, że to jest to.
CZYTASZ
Ja zwiadowca
FanfictionHistoria lubi się powtarzać. Kiedy sierota zostaje uczennicą sławnego zwiadowcy, a jej życie wywraca się do góry nogami to znak, że czeka ją wiele przygód. Wychowanka sierocińca w Redmont jest jedyną dziewczyną w przytułku. Kiedy traci się całą rodz...