Rozdział 16

176 22 2
                                    


- Czemu to zrobiłaś?
Spojrzałam na taflę wody, kołyszącą się do rytmu wiatru. Widniało na niej moje odbicie, a obok niego - odbicie twarzy Lukasa.
Noc była chłodna. Na rozgwieżdżonym niebie królował księżyc, który dziś zaprezentował całą swą okazałość. Wisiał nisko nad ziemią. Miałam wrażenie, że jeszcze tej nocy spadnie i już nigdy więcej się nie pojawi.
Zawiał wiatr. Chłód wdarł mi się pod ubranie. Otuliłam się szczelniej płaszczem.
- Nie osiągam celi na pokaz - odpowiedziałam.
Wygrałam dla siebie, a nie dla tłumu. Wystarczy, że o moim triumfie wiem ja i mój przeciwnik. Nie szukam poklasku. Owszem, miło jest kiedy ludzie wiedzą czego się dokonało, ale przecież nie o to chodzi.
Nie chciałam mu odbierać dumy. Przegrać z dziewczyną? To życiowa porażka dla chłopaka. Nie jestem bezduszna. Złośliwa - owszem. Ale nie bezlitosna.
Już mam to czego chciałam. Nie zamierzałam podbudowywać siebie rujnując drugiego człowieka.
- Jesteś dla mnie zagadką - powiedział.
Złapałam jego spojrzenie w rzece. Jego oczy odznaczały się na ciemnym lustrze wody. Po kilku sekundach odwróciłam wzrok. Nic nie odpowiedziałam.
- Jesteś taka nieprzewidywalna - westchnął. - To trochę przerażające. 
Zaśmiał się. W kącikach ust błąkał mi się uśmiech. Nie chciałam się uśmiechać, ale to było silniejsze ode mnie.
- I odważna - dodał.
Nie jestem odważna. To, że sprowokowałam go do walki było głupotą. Zwykłą głupotą. Ludzką głupotą. Dałam się ponieść.
- Naprawdę dobrze walczysz - stwierdził. - Jesteś szybka. I strasznie przebiegła. Te wszystkie twoje sztuczki. Kurczę, chyba nie ma sytuacji, z której nie znalazłabyś wyjścia, prawda?
- Możesz przestać - warknęłam.
Spojrzeliśmy na siebie, tym razem normalnie, nie przez wodę. Zmarszczył brwi.
- Prawić mi komplementy - westchnęłam.
Objęłam ramionami kolana i zapatrzyłam się w wodę, w odbicie.
- Myślałem, że dziewczyny lubią komplementy.
Ma zabawny wyraz twarzy, kiedy marszczy brwi.
- Jak widać nie wszystkie. - Przewróciłam oczami. Oczywiście. Dziewczyny.
- Czemu tego nie lubisz? Jesteś skromna?
Westchnęłam. Czy on nie może się uciszyć?
- Bo nie wiem jak się wtedy zachować, dobra?! - Wyrzuciłam ramiona w górę.
- Czyli jest jakaś sytuacja, z której nie znasz wyjścia! - wykrzyknął uradowany.
Uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam tym samym, ale mój uśmiech nie objął oczu. Podniosłam się i powoli podeszłam do konia. Z gracją wsiadłam na wierzchowca i odjechałam.
Z tyłu słyszałam jeszcze śmiech, a ten towarzyszył mi przez całą drogę powrotną.
Irytujące.

Upadłam. Wystawiłam ręce przed siebie, aby zamortyzować upadek, ale nie dało to zbyt dużo, bo zdarłam wnętrze obu dłoni. Podniosłam się z ziemi, otrzepałam się i znów podskoczyłam. Próbowałam złapać świstek papieru, który Will kilka godzin wcześniej schował gdzieś w lesie. Szukałam go już dość długo, bo nauczyciel nie raczył dać mi żadnych wskazówek oprócz jednej, która brzmiała "Szukaj w lesie.", tak więc było to bardzo pomocne. Chociaż wskazówkami mogły być pułapki, które Will zastawiał na mnie, kiedy zbliżałam się do celu, więc chcąc nie chcąc, musiałam narażać się na niebezpieczeństwo.
Miło z jego strony.
Koperta przyczepiona była do gałęzi, więc wydawać by się mogło, że wystarczy wspiąć się po pniu, a potem wdrapać na gałąź i jak gdyby nigdy nic zdjąć pergamin. I tu jest pies pogrzebany. Drzewo jest młode, a więc smukłe, łamliwe i na pewno nie wytrzyma mojego ciężaru. Już sprawdzałam. 
Świstek znajduje się dość wysoko nad moją głową i postanowiłam wykorzystać najgłupszy z możliwych pomysłów, czyli po prostu spróbować tam doskoczyć. I skakałam już tak od kilku minut. Mam nadzieję, że nikt mnie nie podgląda i się ze mnie nie naśmiewa. Takim osobnikiem mógłby być Will. I nie wykluczone, że siedzi razem z Wyrwijem gdzieś w krzakach i rechoczą z mojej nieporadności.
Jeszcze raz zbadałam wzrokiem otoczenie. Drzewko rosło obok piaszczystej ściany. Próba wspięcia się po niej odpada. Ziemia zaczęłaby mi się obsypywać spod stóp i wspinaczka spełzłaby na niczym. Może obejść dookoła, wspiąć się po pewnym gruncie i zdjąć pergamin z poziomu wzniesienia? Nie, za dużo zamieszania. Może w ostateczności.
Położyłam ręce na talii, postukałam butem i jeszcze raz zbadałam teren. Jak Will to zrobił?
- Jakieś inne pomysły? - zwróciłam się do Rusty'ego.
Konik wzruszył ramionami i wrócił do skubania trawy. Wybierał źdźbła z namaszczeniem i delikatnie chwytał je między chrapy, aby potem powoli je przerzuć. Prychnęłam. Ten koń jest naprawdę dziwny.
Kiedy tak mu się przyglądałam wpadł mi do głowy pewien pomysł. Pstryknęłam palcami. Rusty podniósł głowę i spojrzał na mnie oględnie. Cmoknęłam jak na małe dziecko i przywołałam go gestem ręki. Przywlókł się do mnie i zadał mi niezbyt uprzejme pytanie.
- Ostrożnie. - Pogroziłam mu palcem.
Przewrócił oczami i prychnął mi w twarz. Zamknęłam oczy i zmarszczyłam nos.
- Stań tu - rozkazałam, wskazując miejsce pod gałązką, na której wisiała koperta.
Podreptał w tamto miejsce i rzucił mi pytające spojrzenie. Zdjęłam z niego siodło i położyłam je na trawie w pewnej odległości od drzewka, tak na wypadek gdybym spadła akurat lądując na siodle i złamała terlicę. Will by mnie ubił.
- Stój spokojnie - poleciłam.
Podciągnęłam się na grzbiet karego i usiadłam na nim bokiem. Poklepałam go po szyi, pomimo jego uwagi o moich buciorach na jego grzbiecie.
- Ciesz się, ze nie mam obcasów - zaśmiałam się i stanęłam prosto.
Nie było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, ale jedyne szybkie i skuteczne. Zachwiałam się, ale przytrzymałam się piaszczystej ściany, aby złapać równowagę. 
~ Uważaj - ostrzegł mnie Rusty.
Spojrzałam w dół, gdzie spotkałam czarne perełki. Nie do wiary, że jego oczy są tak ciemne. On w ogóle cały jest czarny. Zaśmiałam się.
- Czy ty się o mnie martwisz?
~ Tylko spełniam swoją powinność co do ciebie i zapewniam sobie codzienną pielęgnację, jedzenie i te inne świetne rzeczy, które robisz, a których ja nie mógłbym zrobić, więc... tak. Martwię się, ale o swój zad.
Parsknęłam śmiechem. Sięgnęłam po pergamin i zeskoczyłam na ziemię. Wcisnęłam świstek za skórzany kaftan i osiodłałam konika. Ruszyliśmy nieśpiesznym galopem w stronę chaty.

Zaparzyłam kawy, tym razem i dla siebie, i usiadłam przy stole. Postawiłam jeden kubek przed Willem, a z drugiego pociągnęłam sporego łyka.
- No to czytaj - westchnął Will.
Sięgnęłam po kawałek pergaminu leżący na stole. Zmarszczyłam brwi. Wyciągnęłam ponad stołem rękę z listem.
- Do ciebie - powiedziałam.
Mistrz odepchnął moją rękę, pokręcił głową i kazał mi przeczytać. Ręce zaczęły mi się pocić. Co to może być? Co to takiego, skoro Will pozwala czytać mi jego korespondencję? Przełknęłam. Podwadziłam nożem wosk i rozprostowałam pergamin. Przeczytałam po cichu treść listu, po czym rzuciłam Willowi pytające spojrzenie. Skinął ręką, abym powiedziała co ta wyczytałam.
- Zapraszają cię wraz z osobą towarzyszącą na bankiet.
- Jaki bankiet?
Ta wiadomość nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Wyglądał jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, a czasem rozmowy o pogodzie są bardziej wypełnione emocjami niż ta. Naprawdę nic? Żadnego uśmiechu, ożywienia w głosie, błysku w oczach...? Nic?
- Pożegnalny bankiet barona Aralda.
Will tylko pokiwał głową. Nastała cisza.
Bankiet pożegnalny. Pożegnalny.
- Czy... czy baron...?
Nauczyciel zaśmiał się.
- Jeszcze żyje - uspokoił mnie Will. - Baron nie czuje się już na siłach. Trzeba wybrać jego następcę. Dlatego siedziałem całe dnie w papierach. Arald poprosił mnie o pomoc w wyborze godnego zastępcy. Musiałem rozpatrzyć kilku kandydatów...
Czy to znaczy, że ojciec Lukasa Hardsona prawdopodobnie zostanie nowym baronem? Jeśli tak to wtedy... wtedy będzie źle.
- Aha. - Było jedynym co mogłam w tamtej chwili powiedzieć. Tyle myśli kłębiło mi się w głowie. - Z kim zamierzasz się wybrać? - spytałam.
- Z tobą - odrzekł.
Jego odpowiedź była natychmiastowa, czyli albo zastanawiał się nad tym bardzo długo, albo nie zastanawiał się wcale. Zrobiło mi się ciepło, ale równocześnie zmieszałam.
- To zaszczyt, ale nie sądzisz, że ja niezbyt nadaję się do ludzi? W końcu jestem sierotą i...
- Jesteś człowiekiem jak każdy inny. I założę się, że twój charakter jest lepszy niż niejednej młodej damy.
Na moją twarz wstąpił rumieniec.
- Dobrze... Tylko, ze ja nie umiem tańczyć, nie mam sukienki i wiele innych rzeczy. Ja...
- Będziesz się chwytać każdej wymówki, żeby tylko nie wyjść z lasu?
Tak. Tak, będę, bo nie chcę wychodzić z lasu.
- Ja również nie jestem wyśmienitym tancerzem, ale sądzę, że zdołam cię czegoś nauczyć.
Omal nie wyplułam kawy. Kaszlnęłam i spojrzałam na Willa w zdumieniu.
- Wątpisz w moje umiejętności, młoda damo? - spytał, uważnie mierząc mnie wzrokiem.
- Skądże, ja... A właściwie to tak - wypaliłam.
Może jeśli będę bardziej niegrzeczna niż zwykle to mnie nie weźmie?
Will uniósł jedną brew.
- Poza tym, ja i ty...? Mamy tańczyć tak jakby... razem? - wykrztusiłam.
- Owszem. Razem. Na czas lekcji, owszem.
Był śmiertelnie poważny. Nie podoba mi się to.
- Nie martw się o ubiór. Poprosiłem Gilana o zaprojektowanie sukni wyjściowych dla ciebie. Zwiadowcy mają mundury galowe na ważniejsze okazje, więc ty też coś musisz mieć. Bankiet jest dopiero za kilka dni. Myślę, że w tym czasie zdążę wypełnić braki w twoim wychowaniu. - Odgryzł mi się, ale nie zabolało. Nie wiem czy to nie był dla mnie komplement.

Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz