Rozdział 14

185 22 1
                                    

Leżałam przed chatą na trawie, podziwiając uroki nocnego nieba i rozmyślając.
Tęskniąc.
Tęskniłam. Bardzo. Za Chrisem. Co się z nim stało? Baron dotrzymał słowa?
Oczywiście. Jak możesz wątpić?
Gdzie jest? Co teraz robi? Jest zdrowy? Czy nie jest głodny ani spragniony? Jest mu ciepło? Ma tam kogoś po swojej stronie? Czy nie czuje się samotny? Czy wszystko u niego dobrze?
Czy wszystko u niego dobrze?
Zamrugałam szybko, aby pozbyć się łez. Nie będę płakać. Nie ma potrzeby. On jest bezpieczny. Musi być bezpieczny.
Musi być bezpieczny. Musi być bezpieczny. Musi być bezpieczny.
Jest bezpieczny. Jest bezpieczny. Jest bezpieczny.
Musi być. Jest.
Musi. Jest.
Usłyszałam znajomy dźwięk. Miarowe uderzenia. Lekkie drgania ziemi. Galop.
Potem kwik. Koński kwik.
Tumany kurzu wzbiły się w górę, tworząc nade mną kopułę. Gwałtownie nabrałam powietrza, a w sekundę potem krztusiłam się piachem. Gdzieś z prawej usłyszałam ciche przekleństwo. Odwróciłam w tamtą stronę głowę. Tuż przed moimi oczami ukazały się kopyta.
Poderwałam się na równe nogi i stanęłam twarzą w twarz ze zwiadowcą. Zmrużyłam oczy, aby przyjrzeć się twarzy, ale kaptur rzucał gęsty cień na oblicze przybysza.
Zwiadowca był mojego wzrostu, co mnie zdziwiło, a nie powinno, bo w końcu osobnicy trudniący się tym zawodem zwykle nie wyglądają jak niedźwiedzie.
- Will w domu? - spytał głębokim głosem. Trochę przerażającym.
Prawie mnie przejechałeś i żadnego przepraszam!?
- Oczywiście - powiedziałam jadowicie przeciągając głoski.
- Wyśmienicie - odpowiedział tym samy tonem.
Mruknął coś niezrozumiałego i skinął ręką. Myślałam, że na mnie, ale sygnał był skierowany do siwka, stojącego kilka kroków od nas. Koń łypnął na mnie okiem i ruszył za zwiadowcą do stajni.
Odprowadziłam ich wzrokiem i prychnęłam.
Nie wiem kim jest, ale jedno jest pewne - bywał tu już kiedyś.
Kiedy poła płaszcza zniknęła za ścianą domu, rzuciłam się do drzwi. Potknęłam się na schodach, ale zdołałam otworzyć drzwi i wpaść do środka, rzucając przekleństwem. Zakryłam usta ręką, bo Will patrzył na mnie z niesmakiem.
- Młoda dama nie używa takich słów - powiedział, gromiąc mnie wzrokiem.
- Jaka tam ze mnie dama. - Cmoknęłam i machnęłam ręką. - Mamy gościa.
Zwiadowca przytaknął i położył dodatkowy talerz na stole.
Zastawił stół.
To ktoś ważny.
- To... - zaczęłam niepewnie, odwieszając płaszcz.
- Halt - dokończył Will.
Do chaty wszedł rzekomy Halt. Zdjął płaszcz i rzucił go na oparcie fotela, po czym skierował się do stołu. Przystanął przed krzesłem i obrzucił nas spojrzeniem.
- Nie siadacie? - spytał.
Mój mistrz podszedł do mnie i pchnął lekko moje plecy. Usiedliśmy.
Starszy zwiadowca zatarł ręce i omiótł wzrokiem stół. Will patrzył na niego z rozbawieniem, a ja z kolei przyglądałam się im.
Obaj zwiadowcy zabrali się za potrawkę. Ja zadowoliłam się kromką chleba i łykiem wody. Nie byłam głodna. Przynajmniej nie teraz.
- Halt - powiedział mężczyzna w podeszłym wieku. Wyciągnął ponad stołem rękę, a ja uścisnęłam ją niepewnie.
- Diana - odpowiedziałam, nieśmiało spoglądając mu w oczy. Nie zdradzały uczuć.
Może to i lepiej.
- Will wspominał mi o tobie. - Podjął rozmowę, uprzednio przełykając kęs. - Nie ukrywam - zdziwiła mnie wieść, że w tak krótkich odstępach przyjął kolejnego ucznia. I to kolejną uczennicę.
Zwiadowca zmierzył mnie wzrokiem. Pod jego spojrzeniem czułam się jak w Dniu Wyboru, tak jakby rozważał czy rzeczywiście się nadaję.
Jego oczy były ciemne i przenikliwe. Grozy dodawały rozciągnięte nad nimi krzaczaste brwi. Chyba nie po raz pierwszy przyłapałam się na myśli, że ten człowiek przyprawia mnie o dreszcze. Włosy miały odcień stali, co wskazywało na dostojny wiek. Potwierdzić to mógł złoty Dębowy Liść, zawieszony na jego szyi i po części ukryty za koszulą.
- Może coś w tym jest? - Halt zadał pytanie jakby do siebie. - Willu, czy dziewczęta są prostsze do wyuczenia?
Mój nauczyciel rzucił mi rozbawione spojrzenie, a potem parsknął śmiechem.

Słońce już dawno wzeszło i zdążyło dostatecznie nagrzać powietrze.
Upał był nie do zniesienia.
Wracałam właśnie z ostatnim wiadrem wody. Rękawy i nogawki miałam mokre, ale to nie jest najgorsze. Stopy miałam niemalże zielone od trawy, a do tego nieco pokaleczone.
Przechadzka na bosaka nie była jednak dobrym pomysłem.
Zatrzymałam się przed beczką i już miałam wlać do niej wodę, kiedy doszły mnie głosy.
- Jest dobra. Myślę, że normalny test nie będzie dla niej wyzwaniem...
Test? Więc Will naprawdę planuje jakiś test.
- Ale musi go zaliczyć. To obowiązek. Masz jeszcze miesiąc...
- Wiem, ale chciałbym wdrożyć... inny rodzaj... Myślę, że Gilanowi spodoba się ta propozycja. Nie wybieram się na Zlot, więc i tak musiałbym załatwić to inaczej...
- Czyli jak?
Obok mojej głowy przeleciał kamień, który uderzył w ścianę domu, wydając głuchy łoskot.
Rozmowa ucichła.
Serce stanęło mi na chwilę. Czym prędzej opróżniłam wiadro. Will pojawił się w oknie.
- Co się stało? - Zmarszczył brwi.
Trzeba szybko coś wymyślić.
- Kopnęłam kamyk i trafił w ścianę - powiedziałam, stając na baczność z wiadrem przed sobą.
Nauczyciel uniósł brwi i obrzucił mnie badawczym wzrokiem.
- Kopnęłaś? Kamyk?
Przytaknęłam energicznie, ale tak, żeby wyglądało to neutralnie. Wszystko dla niepoznaki.
- Po co miałabyś kopać kamyk?
Przeklnęłam w duchu.
- Tak... jakoś...
Will machnął ręką i nakazał mi wejść do środka. Poczekałam, aż jego głowa zniknie z futryny. Odstawiłam wiadro i ostrożnie rozejrzałam się na boki. Las. Zwykły las. Tak jak zawsze. Po prostu las. Postawiłam stopę na stopniu, a wtedy usłyszałam syk.
- Psst!
Spojrzałam przez ramię na krzaki rosnące po przeciwległej stronie polany. Spodziewałam się ujrzeć tam twarz Francesci, ale się myliłam.
- Czy ty się dobrze czujesz?! - syknęłam.
Zielonooki przystawił dłoń do ucha i wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami i podreptałam w jego stronę.
Żebym ci tego uśmieszku nie strąciła z twarzy na stałe.
- Jesteś chory? Masz gorączkę? - syknęłam, zacięcie gestykulując.
Pokręcił głową. Spuścił nieco głowę, ukrywając głupi uśmiech. Rzuciłam szybkie spojrzenie przez ramię.
- Walki na kije. Jutro wieczorem. Przy moście. - Chłopak spojrzał na mnie spod rzęs.
Uniosłam kącik ust.
- Nie wiedziałam, że tak bardzo lubisz dostawać w kość, Hardson - powiedziałam, zaczepnie unosząc brodę.
Lukas odpowiedział mi wyzywającym spojrzeniem. Dotknął czubkiem języka jednego z kłów.
Przez czas spędzony na terminie u Willa moje zmysły zdążyły się wyostrzyć. Usłyszałam skrzypniecie deski. Wskoczyłam w krzaki, rzucając się na siedzącego w nich chłopaka. Uniosłam nieco głowę i zobaczyłam rozglądającego się Willa, który stał na ganku. Kopnęłam Lukasa, który nabrał powietrza, aby wygłosić jakąś uwagę. Zwiadowca wzruszył ramionami i zniknął za drzwiami.
- Co to miało być? - pisnął Luk, kiedy się do niego odwróciłam.
Siedział zgięty wpół z jedną ręką przylegającą do żeber.
- Prze...
Zaśmiałam się, widząc jego twarz w źdźbłach trawy. Złapał kawałek mojego płaszcza i wytarł nim twarz. Wyrwałam mu go czym prędzej i walnęłam w  ramię. Upadł na tyłek i spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Nie dotykaj - warknęłam.
Wstałam i otrzepałam się, a potem ruszyłam w stronę chaty. Lukas wyszedł za mną. Spojrzałam na niego przez ramię.
- Tylko się staw. Chyba, że tchórzysz - rzuciłam.
- Spokojna twoja rozczochrana.
Nie wiem czemu, ale przygładziłam włosy. Czy chciałam...? Czy bałam się, że...? Nie, nie, nie. To śmieszne.
- Gdzie byłaś tyle czasu? - spytał Will, ilekroć tylko moja stopa pojawiła się wewnątrz chaty.
Lukas Hardson. Problemy. I tylko problemy.
- Zajrzałam do stajni. - Wzruszyłam ramionami, jakby to była rzecz oczywista.
Z których muszę znajdować wyjście.
 







Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz