Rozdział 15

190 19 2
                                    

Ostatnia strzała poszybowała w stronę najdalej wiszącej tarczy. Patrzyłam na tor jej lotu do momentu, kiedy wbiła się z łoskotem w sam środek celu. Uniosłam kącik ust i odwróciłam się do stojącego obok zwiadowcy.
- Nieźle ci idzie - stwierdził Halt.
- Dziękuję. - Skłoniłam się lekko.
Odłożyłam łuk, poprawiłam kołczan i ruszyłam do drzew, aby pozbierać strzały. Zatrzymało mnie prychnięcie.
- Nieźle nie znaczy dobrze.
Odwróciłam się do Halta. Potrzebowałam chwili, aby zastanowić się nad jego słowami. Ciemne oczy zwiadowcy zdawały się wbijać mnie w ziemię niczym młot gwóźdź.
- Moim zdaniem, i owszem - powiedziałam.
Patrzyłam na niego, czekając na reakcję. Halt uniósł brwi, a jego spojrzenie stało się ostrzejsze. Przestraszyłam się nieco, ale nie będę tchórzyć.
- Nie. Nieźle nie znaczy dobrze - powtórzył. Położył nacisk na każde słowo.
Złożyłam ręce na piersi i wyprostowałam się jak struna.
- W takim razie, czemu zły znaczy niedobry? - spytałam, unosząc brodę.
Halt zdębiał.
- Niedobry czyli zły, a niezły znaczy dobry. Czyż nie? - drążyłam.
Za wszelką cenę chciałam zmusić go do odpowiedzi, ale  czy milczenie samo w sobie nie jest już odpowiedzią? Trafiłam?
- Idź po strzały - wycedził.
Odwróciłam się czym prędzej, aby ukryć uśmiech, którego w żaden sposób nie mogłam powstrzymać.
- Uczniowie - prychnął Halt.
Stłumiłam parsknięcie.

Po całym dniu ciężkiej pracy wreszcie mogłam rzucić się na łóżko. Zamknęłam oczy i doszczętnie opróżniłam płuca. Przetarłam zmęczone oczy i jęknęłam cicho.
Za oknem słońce powoli chyliło się ku horyzontowi i zajdzie dopiero za około dwie godziny, ale ciemność zdołała już mnie pochłonąć.

Podskoczyłam. W sekundę byłam na nogach, rozbudzona, gotowa do działania. Przygładziłam zmiętą koszulę i odgarnęłam włosy z twarzy. Postukałam palcem w czoło.
Jak mogłaś zasnąć? Jak mogłaś zapomnieć?
Rzuciłam okiem w stronę okna, za którym rozciągał się szeroki pas pomarańczowego nieba.
Jeszcze zdążę.
Wyjrzałam ostrożnie ze swojego pokoju. Will i Halt siedzieli przy stole, sącząc kawę i przeglądając raporty. Czy oni nigdy nie mają lepszego zajęcia?
- Cieszy mnie, że twoja uczennica ciągle się rozwija, Willu - mruknął Halt, odkładając pergamin i sięgając po kubek.
Zamarłam w bezruchu. Will prześlizgnął po mnie wzrokiem i uniósł brew.
- Przypominam ci, że jesteś w domu. Co znaczy, że nie musisz się tutaj skradać - rzucił.
Przewróciłam oczami i wkroczyłam pewnym krokiem do salonu.
- Nie jadłaś kolacji - stwierdził Halt.
- Trochę przysnęłam - powiedziałam, rozciągając obciążone snem kości.
Starszy mężczyzna wskazał dłonią w stronę kuchni. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się.
- Zabieram Rusty'ego na przejażdżkę. - Wskazałam palcem drzwi.
Zwiadowcy skinęli głowami. Uśmiechnęłam się do siebie. Który w końcu uważa się za mojego nauczyciela?

- Nie jęcz.
Założyłam wodzę na szyję karuska. Ułożyłam wędzidło na dłoni, a drugą rękę przełożyłam pod szyją konika.
- No otwórz ten dziób.
Rusty potrząsnął głową. Westchnęłam. Włożyłam mu kciuk do pyska i pociągnęłam. Konik automatycznie otworzył "dziób", dzięki czemu udało mi się go okiełznać.
~ Ała.
Zarzuciłam siodło na jego grzbiet.
- Nie bolałoby, gdybyś nie był taki krnąbrny.
Dociągnęłam popręg na tyle, na ile się dało, po czym wyprowadziłam konika. Zauważyłam jego przebiegły uśmieszek. Myślał, że mnie przechytrzy. Niedoczekanie twoje. Podniosłam stopę, ale nie wsadziłam jej w strzemię. Szybko podniosłam tybinkę i zapięłam sprzączki najciaśniej jak się dało. Cwany jest. Wciągnął brzuch, żebym ześlizgnęła się razem z siodłem.
- Widzisz. - Uśmiechnęłam się do karego. - Jak chcesz to potrafisz wciągnąć brzuszek.
Ryknęłam śmiechem i usadowiłam się w siodle. Stuknęłam konika piętami. Wystrzelił jak z procy. Ku jego zdziwieniu nie zareagowałam na ten wybryk. Śpieszy mi się trochę. Miło z jego strony, że mi pomaga.

Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz