Rozdział 19

183 23 6
                                    

- Czyli nie będzie cię przez nie wiadomo ile? - spytała ciemnowłosa.
Przytaknęłam. Nawet nie pamiętam, kiedy powiedziałam jej, że wyruszam na swoją pierwszą misję. Muszę być naprawdę zdenerwowana skoro mówię wszystko wszystkim. Tak jakoś się dzieje, że kiedy moje myśli rozbiegną się na wszystkie możliwe strony, to reszta mnie robi co jej się żywnie podoba. Na szczęście bankiet jest za dwa dni i ten stan nie potrwa długo.
- A gdzie jedziesz i co to za misja? - spytała, odrywając się od obserwowania ludzi.
Francesca była dziś strasznie niespokojna. Ciągle czegoś wypatrywała i cała się spinała ilekroć usłyszała krzyk.
- Ściśle tajne - odpowiedziałam.
Chyba resztki mojego rozumu zostały i postanowiły choć trochę trzymać mnie w ryzach.
- Jasne - uśmiechnęła się, ale jej głos przypominał raczej syk.
Nigdy jej nie lubiłam. Przyczepiła się jak rzep do psiego ogona, a w moim przypadku chyba płaszcza. W głębi duszy... chociaż nie - jawnie oczekuję, że jak wrócę to ona stąd zniknie. Jest taka denerwująca, a szczególnie wtedy, kiedy robi maślane oczka do chłopaków. Pewnie i tak nie musi nic robić, bo ci kretyni polecą na jej egzotyczność. W sumie im się nie dziwię, bo mnie również fascynują rzeczy jakby inne.
- Mam dużo do załatwienia, wybacz - oznajmiłam i cofnęłam się kilka kroków, aby zmieszać się z tłumem.
Will kazał mi kupić jabłka i pieczywo, więc skierowałam się na stragan. Miałam dzisiaj dzień wolny i nie chciałam tracić cennego czasu na błahostki. Ostatnio trochę zaniedbałam nocne wypady na strzelnicę, więc zamierzałam się za to wziąć od nowa. Szczególnie, że moja celność może zostać wystawiona na próbę w niedalekiej przyszłości.
Jabłka załatwione, teraz do piekarza. Jak na ironię, muszę przejść pół wioski z naręczem owoców. Czy mi się wydaje, czy Will w ten sposób chciał podbudować moje mięśnie? Staruszek jest sprytny, nie ma co, nawet w tak prostych czynnościach jest w stanie przemycić element treningu. Chociaż może dopatruję się dziury w całym. Zawsze miałam tendencję do nadmiernego rozmyślania.
Jakoś się doczłapałam. Postawiłam koszyk przy wejściu i zapukałam w uchylone drzwi. Z wnętrza wyłoniła się kobieta w średnim wieku. Żona piekarza była taka, na jaką wyglądała. Miła, pogodna i serdeczna. Jest  osobą z pozoru prostą, a jednak bogatą. Ma ciemne włosy zawsze obwiązane chustą i trochę przyprószone mąką. Rękawy podwinięte do łokci, a między palcami resztki ciasta. Ma twarz matki, co prawda bez jednego zęba, ale mi się to podoba.
Uśmiechnęła się do mnie i zaprosiła ruchem ręki. Pokręciłam przecząco głową.
- Przepraszam, ale się spieszę.
- Jasne. Pewnie zwiadowca cię nie oszczędza.
Prychnęłam i machnęłam ręką. Kobieta zniknęła w głębi chaty, ale tylko na chwilę. Wróciła z chlebem i ciasteczkiem. Spojrzałam na nie, a potem na żonę piekarza.
- Proszę wsiąć! Dzieci mówią, że jest pani ich... Jak to one powiedziały? Mistrzem.
Otworzyłam szerzej oczy. Czy wszyscy wiedzą o pojedynku? Bo o pojedynek chodzi, prawda? Nawet nie zauważyłam, kiedy pieczywo znalazło się w moich dłoniach. Podziękowałam i odeszłam. Ciastko zjadłam w drodze powrotnej i było pyszne. Cieszę się, że nie było ze mną Rusty'ego, bo pewnie musiałabym się z nim podzielić.

Odwiedziałam stajnię jeszcze zanim wszedłam do chaty.
~ Nareszcie!
Odłożyłam kosz obok boksu karego i naruszyłam jego przestrzeń osobistą. Przecisnęłam się między grubasem a ścianą po wiadro. Musiałam go napoić, bo rano o tym zapomniałam.
Opuściłam stajnię tylko a na chwilę, a i tak tego pożałowałam. Omal nie wypuściłam wiadra z rąk i nie byłoby to spowodowane jego ciężarem. Widok jaki zastałam kompletnie zawalił mnie z nóg. Jestem martwa.
Zastałam Rusty'ego z łbem w koszu. Odstawiłam wiadro i podbiegłam do niego, wrzeszcząc i wymachując rękami.
- Coś ty narobił?! Do reszty ci się pomieszało?!
Patrzył na mnie skruszony i już prawie pękłam, i mu wybaczyłam, ale musiałam dopełnić dzieła.
- A nie, przepraszam. Nie ma co się pomieszać - warknęłam i odepchnęłam go od kosza. 
Zostały jedynie trzy jabłka, z czego jedno nadgryzione, a dwa pozostałe obślinione.
Rewelacja.
Potem uderzyły mnie wyrzuty sumienia. Przecież to tylko zwierzę. Kierowało się instynktem. Czasem naprawdę zapominam, że Rusty to tylko koń i nie umie mówić, chociaż wydaje się taki ludzki. Odwróciłam się w jego stronę. Stał do mnie tyłem ze spuszczoną głową. Nawet nie tknął wody. Spojrzałam na Wyrwija, ale z jego oczu nie wyczytałam nic konkretnego. Westchnęłam. Podeszłam do karuska i objęłam jego szyję.
- Ja do ciebie nic nie mam, ale Will... Pomyśli, że kupiłam butelkę wina albo inne świństwo i winę zarzuciłam na ciebie.
Rusty prychnął i przycisął chrapy do moich pleców.
~ Mam wyjście z tej sytuacji. Wystarczy, że ukra...
Pokęciłam głową. Nie będę kraść, już nie.
~ Ale to chyba jedyne wyjście. Przepraszam.
To jedyne wyjście.

Stałam w tłumie i obserwowałam. Musiałam wymyśleć jak zabrać kilka owoców. Niby nietrudne, ale jednak skomplikowane. Wymyśliłam, że muszę podejść z boku w momencie, kiedy nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi. No, w każdym razie jakoś tak...
Rzuciłam okiem na sprzedawcę. Był zajęty odliczaniem. Teraz, albo nigdy.


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 28, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ja zwiadowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz