croyez moi

362 69 44
                                    

Gdy miał trzy lata stracił wszystko, czego potrzebuje dziecko w tym wieku. Nie pamiętał wiele, praktycznie całe dzieciństwo znikło, utonęło w morzu późniejszych myśli i wspomnień. Poziom wody rósł z dnia na dzień, z roku na rok, zasłaniając wszystko, co zagrzebało się w mule. Ale o ile to, co z wierzchu łatwo wypływało na brzeg, pokazując się światu, o tyle stare myśli, twarze i słowa mocno trzymały się gruntu. Czasem jednak nadchodziła mocniejsza fala, wyrywająca co słabsze korzenie. Pozwalała wypłynąć im na wierzch, przez chwilę zobaczyć słońce, nacieszyć się wiatrem, silnym sztormem, odświeżającym wspomnienia. Potem wszystko cichło, nadwyrężone nerwy, nitki łączące z dawnym życiem, jak zbyt mocno rozciągnięta gumka wracały do poprzedniego stanu i ponownie ukrywały się pamięci.

Taką falą był narkotyk.

Taehyung już wiedział, że dołoży wszelkich starań, by nigdy nie wywołać sztormu ponownie.

Sam proces był nieprzyjemny, skutki jeszcze bardziej. Od dwóch godzin leżał na kanapie przed telewizorem. Szorstka, zimna skóra przyjemnie ochładzała jego rozpalone ciało, mimo że dawno się do niej przykleiło, jakby zassało. Był pewien, że wstanie, ba, zwykła zmiana pozycji będzie bolesna i zostawi po sobie czerwone ślady. Wolał jednak odparzenia po taniej, sztucznej skórze niż leżenie w przepoconym łóżku ze skołtunioną pościelą w pokoju, w którym wciąż czuć było zapach Jeona. Tutaj był słabszy, minimalnie, ale jednak.

Ograniczał swoje ruchy jak najbardziej się dało. Od nieprzyjemnej pobudki skorzystał tylko z toalety, wziął szybki, zimny prysznic, niezdolny do długiego utrzymywania równowagi, poszedł po wodę i całkiem nagi położył się na kanapie, starając się nie jęczeć z bólu.

To wtedy rozpoczął się sztorm.

Fale tępego bólu uderzały w niego w równych odstępach czasu, ciągnąc za sobą zadymione, zniszczone przez sól wspomnienia, których było coraz więcej. Gromadziły się jakby w zaspę, której czubek wystawał już ponad wodę, szerokim łukiem omijany przez mewy. Zaciskał tylko zęby, nie rozróżniał już rzeczywistości od majaków. Wymagało to od niego zbyt dużo siły, której teraz nie posiadał wcale. W milczeniu pozwalał wrzaskom, jękom i płaskim uderzeniom przepływać przez jego głowę, pulsującą tak bardzo, jakby ktoś zmienił ją w wielką bombę zegarową.

Każde tik kończyło się krzykiem, każde tak rozpoczynało nowy cykl, każdy cykl poprzedzony był wybuchem.

Tik-tak

I tak w kółko.













Tak jak rano, nie miał pojęcia, czy zasnął, czy może stracił przytomność. Obudził się późno, słońce przesunęło się po nieboskłonie, nagrzewając teraz drugą stronę budynku. Nie miał zegara, na którym mógłby sprawdzić godzinę, pilot od telewizora leżał zbyt daleko, a rozładowaną komórkę dwa dni temu zostawił w szufladzie. I tak rzadko jej używał.

Ważne, że rozbroił bombę.

Jęknął słabo, rozchylając powieki. Było lepiej, zdecydowanie lepiej, ale czuł się, jakby nie jadł od tygodnia. Był pewien, że jest odwodniony; suchy jak wiór język wydawał się spuchnąć jak gąbka i zapełniać całe jego usta. Sztorm zmienił się w niegroźne fale, nad którymi z wolna wychodziło słońce. Ból głowy zelżał, roznosił się teraz po całym ciele, zastygając w mięśniach. Bał się oderwać od kanapy, zwykłe nabranie głębszego oddechu napawało go przerażeniem, a co dopiero poruszenie jakąkolwiek częścią ciała. Oddychać jednak musiał, a płytkie sapnięcia przestały wystarczać, dlatego ostrożnie nabrał powietrza przez rozchylone usta. Wypuścił je z głośnym westchnieniem ulgi. Poczuł w klatce piersiowej delikatne ukłucie, gdy wypchnęły ją płuca, ale nie było to w żaden sposób złe, upewniło go tylko w tym, że działanie narkotyku słabnie. Nie chciał jednak czekać do pełnego wytrzeźwienia, nie był w końcu pewien, kiedy to się stanie; równie dobrze bomba mogła wyładować się za godzinę, jak i dopiero rano. A do rana miał ponad piętnaście godzin, jeśli nie więcej.

[zawieszone] Sang dans la neige  ;vkook;Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz