votre choix

328 63 13
                                    

Każdy człowiek jest inny. Różnimy się charakterami, upodobaniami, stylem i barwą głosu. Niektórzy opalają się na brązowo, inni kończą z niezbyt zdrowym odcieniem czerwieni i bólem, który znika razem z łuszczącą się skórą. Jedni mają ciemne włosy, drudzy jasne; faktu tego nie zmieni nawet farba. Na świecie żyje ponad siedem miliardów ludzi i wydawać by się mogło, że liczba ta cały czas się zmienia, ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się to nieprawdą. Cały czas pozostaje w niewidzialnej granicy, jakby ludzie umierali tylko po to, by zrobić miejsce nowym. I każdy z nich jest indywidualny, nawet opowieści dumnych rodziców o tym, jaki to ich dwutygodniowy maluszek jest mądry i zupełnie niepodobny do innych dzieci, okazują się prawdą. Dość mocno przekolorowaną, ale jednak prawdą. Czasem różnice te ledwo można zauważyć, ale nie da się zaprzeczyć, że są.

Taehyung potrafił to zrozumieć. Nie żył w odosobnieniu, lubił poznawać nowych ludzi i musiałby być wyjątkowo ułomny, żeby nie zauważać rozbieżności zdań i opinii, nie mówiąc już o różnicach w wyglądzie. Wiedział, że istnieją na świecie osoby, które jakby przecząc wszystkim badaniom i zwykłej ludzkiej spostrzegawczości, są wręcz identyczne (przykładem mogły być siostry Barrens, o których oglądał kiedyś dokument, wywołujący u niego gęsią skórkę. Był zbyt ograniczony i chyba zbyt mocno trzymał się gruntu, bo gdy spróbował wyobrazić sobie siebie na miejscu jednej z bliźniaczek, poczuł tylko nieokreślony niepokój). Wiedział też, że czasem stanie się coś, co w prosty i szybki sposób pozbędzie się nadmiaru ludzi; gdzieś wyleje się rzeka, zatapiając całe miasta, gdzieś indziej wybuchnie wulkan, zabijając rodziny mieszkające nawet kilkaset metrów od mruczącego i prychającego odłamkami skalnymi i pyłem olbrzyma; żadna odległość nie jest bezpieczna, dopóki na horyzoncie widać łypiące ze wściekłością oko. Co naiwniejsi pozwalają opętać się przekonaniom o sobowtórach na drugim końcu świata, podsycani nielicznymi wyjątkami; dają bez sprzeciwu nieść się nurtem nowej religii, ku światu, w którym Ewa nie zerwała Owocu, w którym wszyscy mówią w tym samym języku, nagość jest królewską szatą, a lwy pozwalają sarnom stać u swego boku.

Wiedział, że śmierć nie powinna przerażać. Jest koniecznością, przykrą, ale obecną od początków wszechświata (odkąd Ewa zerwała Owoc, pomyślał z narastającą złością), której zakażone nasiona spotykamy na każdym kroku; gdy wyrosną, ukłują jak bolący ząb i zaraz urocze aniołki ze złotymi lokami przylatują je wyrwać, zabrać namacalny dowód, jakby pielęgnowały to, co my nazywamy nieświadomością.

Taehyung jednak nigdy nie czuł się swobodnie w obliczu śmierci. A szczególnie tak blisko ludzi, którzy umożliwiają jej zebrać swoje plony, działając przeciwko naturalnemu biegowi rzeczy, który wysłanników Kostuchy obchodzi podobnie jak liczba świń w jakimś gospodarstwie gdzieś na drugim końcu świata. Bo przecież Śmierci jest wszystko jedno, czy czyimś ostatnim widokiem będzie lufa pistoletu (może nawet tego ze schowka), czy Bóg łaskawie pozwoli umrzeć w otoczeniu rodziny. Choć Taehyung nie sądził, by był to jakiś ogromny akt miłosierdzia.

Zagryzł dolną wargę tak mocno, że poczuł na języku metaliczny smak krwi, mimo że nawet jej nie zranił. Zwykła projekcja zmęczonego umysłu. Taehyung nie był pewny, czy smak warg Jungkooka, który poczuł, gdy oblizywał usta, by przekonać się, że naprawdę nie pojawiła się krew, też był owocem jego wyobraźni.












Myślał, że reszta drogi minie z tłukącymi mu się po głowie obrazami Raju, ale nie było tak źle. Co prawda ledwo zdążył zatrzasnąć schowek, dusząc się oblewającą go zimną strugą strachu, że zostanie przyłapany, gdy drzwi od strony kierowcy otworzyły się, ale poza mroźnym powietrzem, w samochodzie nie pojawiło się nic (ani nikt) więcej. Zmiana temperatur zszokowała go bardziej niż przypuszczał, bo nie zauważył wcześniej, że Jungkook zostawił w stacyjce kluczyki, dzięki czemu ogrzewanie nie wyłączyło się, a on mógł przyciąć sobie nogę i przekonać się, że ciekawość wcale nie musi być pierwszym stopniem do piekła. Wręcz przeciwnie, gdy z uśmiechem odbierał od rozmawiającego przez telefon Jungkooka (nie mógłby podsłuchać nawet gdyby chciał, wyrzucane ze słabo hamowaną złością słowa brzmiały obco – choć w jakiś dziwny sposób wydawały mu się znajome – i na pewno nie miały swojego miejsca w amerykańskich słownikach) hot doga, frytki i colę, z zaskoczeniem zauważył, że mimo nowego znaleziska czuje się spokojniejszy niż kilka godzin temu. Wyobrażenia o Jungkooku, byłym agencie FBI, który najwidoczniej skorzystał z praw stanu Wirginia do posiadania broni, były bardziej niepokojące niż zobaczenie tego na własne oczy.

[zawieszone] Sang dans la neige  ;vkook;Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz