Rozdział 12

214 33 8
                                    


   John przez dobrą godzinę próbował przekonać lekarzy, żeby Sherlock wrócił na Baker Street. Nie pomagały argumenty, że wie jak zmieniać opatrunki i jakie leki mu podawać. Nie zadziałało nawet to, że sam jest cholernym lekarzem.

Podczas gdy on wypruwał sobie żyły, Sherlock jak to Sherlock zrobił coś, co cały szpital zapamięta na wieki. Pozostawszy sam odpiął wszystkie kroplówki oraz kolorowe kabelki i wygramolił się z łóżka. Ubrany w szpitalną koszulę z rozcięciem z tyłu, niepostrzeżenie wślizgnął się do sali staruszka pogrążonego w głębokim śnie. Chwilę wpatrywał się w niego swoim świdrującym wzrokiem, obchodząc przy tym łóżko dookoła. Doszedł do niewielkiej szafki i wyciągnął dobrze ukrytą paczkę papierosów częstując się przy tym dwoma.

- Dzięki... – zerknął na kartę pacjenta – Wilson.

Zwinął jeszcze zapalniczkę z kieszeni kurtki i zwrócił się ku wyjściu. Wtem jakby sobie coś przypomniawszy, gwałtownie się obrócił. 

- Imbirowe ciasteczka? Kocham imbirowe ciasteczka! – jeden ruch ręką i z talerzyka zniknęła garść przysmaków.

Obmyślając plan działania, powoli ruszył przez poczekalnię. Gdy szedł ludzie patrzyli się na niego jak na dziwaka. Jednak kto by krzywo nie patrzył na przechadzającego się faceta,  świecącego gołym tyłem z ustami pełnymi papierosów? Tak tak... Sherlock uznał, że dwa to zdecydowanie za mało  i w żadnym wypadku nie przejmował się odsłoniętą częścią ciała. Przy okazji chciał sprawdzić reakcje ludzi. Ot niewielki eksperyment dla rozrywki.  Pokręcił się jeszcze chwilę, a gdy ostatecznie stwierdził, że ludzie to idioci skierował się do pokoju pielęgniarek.

***

- Mogę pana zapewnić, że będzie pod dobrą opieką. Obawiam się, że jeżeli nie wypuści go pan ze mną, to on sam się stąd ulotni.

- Naprawdę mi przykro, ale nie mogę. Ledwo uszedł z życiem. Do tego dopiero wybudził się ze śpiączki. Musi pan zrozumieć w jakiej sytuacji mnie pan stawia. Podziwiam zaangażowanie w dobro pańskiego chłopaka, lecz to jest też mój pacjent. Rozumie pan? Obydwoje chcemy dla niego jak najlepiej. W takich sprawach nie należy kierować się uczuciami.

- Tak wiem, wiem, ale... Zaraz co? To nie jest mój chłopak! Czemu wszyscy tak myślą!? Nie... nie chcę wiedzieć – John potarł palcami skronie – Po prostu wolę nie ryzykować i zabrać go stąd, zanim coś wywinie.

- No cóż. Na prawdę mi przykro – doktor uchylił drzwi dając znak, że dalsza rozmowa jest bezsensowna.

- Zaraz, chwila... – John pociągnął nosem.

- Wyraziłem się jasno. Niech pan da spokój.

- Nie, nie. Ja nie o tym – Watson wyszedł na korytarz i zaciągnął się jeszcze raz - Czuje pan?

- Papierosy?

- Cholera! Sherlock! 

Popatrzyli z niepokojem na siebie i wypadli z gabinetu. Dość szybko namierzyli źródło nieprzyjemnego zapachu i wtargnęli do zadymionej sali. 

***

- Oszalałeś!? Chcesz nas tu zaczadzić!? 

Lekarz stał z szeroko otwartymi oczami i pochłaniał wzrokiem chaos. Za to John, aż kipiał złością. Doskoczył do okna i otworzył je na oścież. Sprawnym ruchem wytrącił z ust detektywa palące się papierosy, zalewając je wodą ze stojącej obok szklanki. Jego uwadze nie uszła też otworzona szafka z lekami, porozrzucane strzykawki i pudełeczka czy "rozbrojony" czujnik dymu.

221B Ripper Street || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz