Rozdział 10

218 26 5
                                    


   John i pani Hudson szli żwawym krokiem w stronę sali, na której leżał Sherlock. Gdy przechodzili przez poczekalnię, kobieta wpadła na swoją znajomą. Watson początkowo chciał zaczekać, lecz gdy zauważył, że niewinna wymiana zdań starszych pań przerodziła się w szczegółowe pogaduszki o przeszłości, machnął ręką i rzucił cicho, że już pójdzie. Martha kiwnęła tylko głową i do reszty zatraciła się w rozmowie. Jak to jest, że nawet po dwudziestu latach bez kontaktu potrafiły najzwyczajniej podejść do siebie i mówić dosłownie o wszystkim? John pomyślał czy byłby w stanie kiedyś tak samo rozmawiać z Sherlockiem. Szybko jednak wyrzucił to z głowy i ruszył przed siebie. Nagle ktoś zatoczył się i potrącił go. Doktor zachwiał się i odwrócił, by skarcić nieuważnego przechodnia.

- Greg? – Uniósł brwi. Jeszcze bardziej zdziwił się gdy spostrzegł Donovan idącą w ich stronę z kubkiem kawy. Czyli na pewno nie są tu z powodu Sherlocka. Co jak co, ale policjantka na pewno nie pojawiła się tu z przyjacielską wizytą.

-Oh.. John wybacz – Policjant miał podkrążone oczy, był blady. Watson dopiero teraz zauważył, że Lestrade mocno przyciska przesiąknięty już krwią kawałek materiału do ramienia.

- Na miłość Boską! Co się stało?

- Nic takiego. Wypadek przy pracy – Greg uśmiechnął się słabo. – Właśnie idę na salę, dopiero mnie przyjęli.

- Nie powinieneś chodzić. Straciłeś sporo krwi – John zerknął wymownie z ukosa na Sally. Kobieta jakby nigdy nic stanęła obok nich popijając gorący napój. Doktor przytrzymał Lestrada za zdrową rękę i zaczął prowadzić go w stronę sali. Donovan widząc, że nie jest na razie potrzebna, opadła na krzesło, wyjęła telefon i zaczęła coś przeglądać. Watson miał dużą ochotę wygarnąć co myśli o jej zachowaniu wobec szefa. Odpuścił jednak i zajął się rannym. Był oburzony, że szpital kompletnie ignoruje swoich pacjentów zdając ich na siebie.

- John na prawdę nie jest tak źle. Nie trzeba – Lestrade powiedział to z taką niepewnością, że chyba sam w to nie uwierzył.

- Yhym... - John puścił to mimo uszu i posadził go na pustym łóżku. – Zaraz przyjdę i ktoś się tobą zajmie.

Greg popatrzył z wdzięcznością na Watsona. Spróbował poprawić się na siedzeniu, jednak ramię dało o sobie znak. Syknął i przeklął swoją nierozwagę. Przez głowę przeszło mu, że gdyby Thompson chciał, to nie siedziałby tutaj teraz i nie czekał na zszycie rany, a leżał w kostnicy. Na tę myśl przeszły po nim ciarki. Przymknął oczy i zaczął rozmyślać nad kolejnym krokiem w sprawie mordercy. Wciąż nie wiedział kim była druga kobieta. Modlił się w duchu żeby zdążyli ją znaleźć. Wydało mu się też dość podejrzane, że tamten mężczyzna bez ogródek przedstawił się. Przydałby się teraz Sherlock. Oh... jak bardzo go teraz potrzebował.

Po jakimś czasie John przyprowadził lekarza. Poczekał na informacje na temat stanu policjanta i zapowiedział tylko, że wpadnie później bo ma parę pytań i ulotnił się do Holmesa.

****

- Dzień dobry Sherlocku. Wybacz, że mnie nie było, ale twój braciszek wyraził się jasno – uśmiechnął się pod nosem. Odwiesił kurtkę i usiadł na okrągłym krzesełku przy łóżku. – Cieszę się, że u ciebie już w porządku. Pielęgniarka powiedziała mi, że tak nagła zmiana twojego stanu zdrowia przy takich obrażeniach jest w miarę normalna – przysunął się bliżej przyjaciela i delikatnie ujął jego dłoń. – Obiecaj mi, że nigdy więcej tak nie zrobisz – czuł jak wielka gula staje mu w gardle. – Obiecaj – szepnął zanim łzy napłynęły mu do oczu. Przetarł je szybko wierzchem dłoni i zaczął opowiadać Sherlockowi o niedawnym spotkaniu z Gregiem. Nim zdążył zauważyć minęła północ. Pani Hudson wcześniej wpadła na chwilę, ale nie chcąc przeszkadzać wymieniła tylko wodę w wazonie i wróciła do mieszkania. John zdał sobie sprawę, że zapomniał o Lestradzie. Jednak był pewien, że Greg zrozumie i wyjaśni mu wszystko przy najbliższej okazji.

Po jakimś czasie prowadzenia monologu, Watson zrobił się senny i usnął. 

Chłodna, koścista niczym śmierć dłoń gładziła go delikatnie po głowie. Jasne kosmyki włosów plątały się miedzy długimi palcami.

John wzdrygnął się i obudził. Usiadł prosto na krześle. Kolejny sen. Koszmar. Tylko takie ostatnio go prześladowały. Przed oczami pojawiały się obrazy tej ciemnej uliczki w której znaleźli Sherlocka. Czasami śniła mu się jego śmierć. Raz nawet przyśniło mu się, że on sam był oprawcą. Przetarł twarz dłońmi i ziewnął. Popatrzył leniwie na łóżko. Wciąż leżał na nim jego przyjaciel. Jednak oparcie było podniesione do góry, a on siedział jak najbardziej przytomny i wpatrywał się w niego szklistym wzrokiem.

A John? John nie był w stanie się ruszyć. Otworzył tylko usta po czym je zamknął. Powtórzył czynność parę razy. W końcu uszczypnął się mocno w rękę. Nic. To na prawdę nie był sen. Czyli on się obudził. Dał radę. Sherlock był zmieszany niezręczną ciszą. Zdobył się na lekki uśmiech. 

- Wyglądasz fatalnie John - stwierdził zachrypniętym głosem i odchrząknął. 

A doktor tylko siedział. Nie odzywał się. Nie skakał z radości, ani się nie wściekał. Siedział, a po jego policzkach spływały łzy.

________

Brrrr... zawiało nudą :p No i jakoś tak krótko wyszło. Ale co ja poradzę, że brak weny się do mnie doczepił i nie chce puścić. Chociaż przyznam się, że jak pisałam końcówkę to mi się aż łezka w oku zakręciła jak sobie to wyobraziłam :D Btw znalazłam ostatnio to cudo i pisząc ten rozdział słuchałam tego w kółko:

No i oczywiście zapraszam do krytykowania i do wszystkiego co można robić z ff na wattpadzie xD Miłego czytania ^-^

Ps: Mam niecne zamiary co do kontynuacji więc trzymajcie kciuki żeby wszystko wyszło :D

221B Ripper Street || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz