Rozdział 14

228 24 4
                                    

Skończyłam i żyję.

Enjoy <3

Słabe promienie słoneczne wpadały przez dziurawy dach rzucając światło na zapakowane w czarny worek ciało. W powietrzu unosił się kurz, a pajęczyny bujały się na wietrze, który świszczał między powybijanymi oknami. Kilkoro policjantów kręciło się przy schodach prowadzących na piętro. Rozmawiali zawzięcie o całym zajściu, przyglądając się zebranym już dowodom spoczywającym w niewielkich foliowych woreczkach.

Sherlock wpadł do magazynu gdy sporządzali ostatnie dokumenty i zbierali się do przewiezienia zwłok do kostnicy. Miał niedbale zarzucony na szyję szalik, który podkreślał zwichrzone przez wiatr włosy. Na zwykle bladej twarzy widoczne były czerwone wypieki utworzone przez zimno. Zatarł ręce aby je rozgrzać i ruszył w stronę Lestrada.

- Anderson! Trzymaj się z dala od ciała! - Philip wzdrygnął się mimowolnie słysząc znajomy głos „świra". Detektyw od niechcenia zlustrował go wzrokiem, a na jego twarzy powoli rozkwitał złośliwy uśmiech.

- A najlepiej zrób w tył zwrot i wróć do Donovan. Pewnie już się nudzi w twoim mieszkaniu.

W jednej sekudzie twarz Andersona zrobiła się purpurowa. Zacisnął dłonie w pięści i głęboko odetchnął. Nie chciał dać wyprowadzić się z równowagi zdając sobie sprawę, że to jeszcze bardziej podjudziłoby Holmesa.

- I pozdrów żonę jak wróci z delegacji! - Sherlock zadowolony rzucił na odchodne. Tym razem Philip nie wytrzymał. Nie chciał wszczynać bójki, ale zawsze mógł w inny sposób dać upust emocjom.

- Witaj Greg. Ach...co my tu mamy? - Holmes zadał pytanie bardziej sobie niż policjantowi i pokazując w nieszczerym uśmiechu wszystkie zęby, pochylił się nad workiem. Nie zwracał uwagi na obraźliwe wrzaski Andersona, jednak gdy usłyszał coś w stylu „obślizgła wydra śmierdząca rybami" ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Przypomniało mu się, jak kiedyś John wspominał coś o jakimś jeżu, wydrze i gorliwym fanie, ale akurat w tamtym momencie skupiony był na niewysadzeniu kuchni podczas eksperymentu. Swoją drogą przypalił wtedy leżący na krześle sweter Johna i osmalił sufit. Sherlock potrząsnął głową wyrzucając wspomnienie z głowy i skarcił się za zapamiętywanie takich błahostek.

Rozpiął płynnie worek i dokładnie obejrzał ciało. Wyciągnął rękę w stonę jednego z policjantów. Ten jednak zdawał się być zdezorientowany zachowaniem detektywa.

- Aparat - ponaglił Holmes i poruszył palcami.

- Sherlock gorzej się czujesz? Może zawołam Johna? - Greg stał z szeroko otworzonymi oczami, gapiąc się na Holmesa. Ten tylko oburknął coś nieprzyjemnego nie odrywając się od zajęcia.

- Zdajesz sobie sprawę, że nie pomyliłeś mojego imienia?

- Nie wydaje mi się Graham...A właściwie to gdzie jest John? - Sherlock podniósł jedną brew i spojrzał z ukosa na policjanta, na co ten westchnął.

- Wyszedł na dwór się przewietrzyć.

Detektyw jednak nie zwracał już uwagi na nic co działo się w koło niego. Wbił wzrok w mrok za Lestradem i bardzo powoli zaczął się podnosić.

- Niech nikt się nie rusza! Żadnych gwałtownych ruchów - każde słowo wypowiadał wolno.

Wszyscy stanęli jak wryci, uważając żeby się nie poruszyć. Sytuacja wyglądała jakby cały oddział Scotland Yardu bawił się w „baba-jaga patrzy". Jedyną osobą której nie obchodziły wymysły detektywa był Watson, który chwilę temu wszedł do środka. Usłyszawszy niepokojące słowa, złapał za broń.

221B Ripper Street || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz