Ciężkie krople letniego deszczu powoli spadały na suchą ziemię. Dawno nie padało. Piękna pogoda długo towarzyszyła tak uroczej miejscowości jaką było Summit. I tak utrzymywało się naprawdę długi czas, ale akurat tego jedynego, tego wyjątkowego dnia musiało padać. Nastrój idealnie wpisywał się w sytuacje. Niedziela. Ponura niedziela.
Cmentarz. Wychodziło z niego mnóstwo ludzi. Szli w pośpiechu uciekając od zimna. Nikomu nie wiedziało się spędzenie całego popołudnia w tak okropnym miejscu. Wszyscy myśleli już o wykwintnych daniach podanych na stypie.
Każdy wyszedł, każdy po za jednym, bardzo młodym i załamanym chłopcem.
Stał nad drewnianą trumną zanurzoną w głębokim dole. Moknął od deszczu, jednak nie chciał już odchodzić.
Zimne krople mieszały się z jego łzami, skutecznie je ukrywając. Chłopak patrzył się w dół przez kilka minut, zanim opadł z bezsilności na kolana. Zaczął głośno płakać wyrywając nerwowo trawę garściami.
Chciał pożegnać się z przyjacielem. Podziękować mu, przeprosić, posiedzieć zwyczajnie w ciszy. Nie zdążył powiedzieć mu tego za życia. Nie zdążył i właśnie przez to tak bardzo siebie winił.
Nawet nie miał jak zobaczyć ciała, gdyż doszczętnie spłonęło. W środku znajdował się tylko popiół. Chłopak dobrze wiedział, że wystarczyłaby urna, ale wiedział też, że jego przyjaciel chciałby mieć prawdziwy pogrzeb z prawdziwą trumną.
Napewno chciałby też go zobaczyć. Mówił to nie raz. Może był tak zafascynowany śmiercią, że przyszła do niego przedwcześnie ?
- Przepraszam... przepraszam, za to co zrobiłem i czego nie zrobiłem.- Ledwo mówił, przez łzy.- Przepraszam, że nie było mnie kiedy mnie potrzebowałeś. Kiedy krzyczałem na ciebie, a ty odjechałeś tym pieprzonym samochodem. Przepraszam za to, że nie było mnie kiedy umierałeś, bo oboje obiecaliśmy sobie być przy naszej śmierci. Naprawdę przepraszam, że nie zdążyłem ci powiedzieć, że nie usłyszałeś z moich ust tej jednej najważniejszej dla mnie rzeczy...
Jego łzy leciały po policzkach obijając się o drewnianą powierzchnię. Usłyszał szelest skrywający się za drzewam.
Rozejrzał się energicznie po pustym cmentarzu, po którym toczyły się dziesiątki dusz i szybko skierował się do wyjścia.
Kiedy znalazł się przy bramie wyjściowej odwrócił się i przetarł ostatnią łzę, po czym zniknął w tłumie rozchodzącym się po ulicy.
Biegł przeciskając się przez ludzi. Kilka razy upadł, ale to wcale nie zmusiło go do zwolnienia tępa. Ludzie przemieszczali się po chodniku w rożnym tępie. Niektórzy spieszyli się do kościoła, inni na ważne spotkania, a jeszcze inni na ten przeklęty cmentarz w odwiedzinach u rodziny.
Ubrany był w czarny, lekko za duży na niego płaszcz, który powiewał zwinnie na wietrze. Wcale nie chronił go przed zimnem. Wręcz przeciwnie. Ale Frank kochał ten płaszcz. Kochał go, bo był Gerarda.
Znał go ponad połowę swojego życia. Był z nim zżyty jak mało kto, dlatego był czynnie informowany o każdym szczególe ceremonii. Miał wybrać napis na nagrobku.
I to było chyba najtrudniejszą decyzją. Nie dlatego, że nie wiedział co tam umieścić. Problem był taki, że dobrze to wiedział. Sam usłyszał to od niego za życia. Dlatego właśnie na kamiennym nagrobku było mało informacji, bez zbędnych ozdób i innych zapychaczy.
Był jeden napis.
Imagination is the only weapon In the war againts reality...
On wiedział, że chłopak chciałby zobaczyć to na nagrobku.
Nie szedł na obiad. To bez sensu. Tak "opłakiwać" czyjąś smierć.
Przybyły do niego wspomnienia.
- Frank... No pomyśl. Dlaczego ludzie opłakują smierć. Smierć jest czymś pięknym. Czymś co trzeba uczcić ! Śmierci nie da się pojąć, ani wytłumaczyć. To... niesamowite.- Wyrzucił ręce do góry.- Czy to nie wydaje ci się sztuczne ? Ta cała ceremonia pogrzebowa ? Zawsze ta sama smętna muzyka, zawsze te same smutne przemówienia. A ja chciałbym, żeby na moim pogrzebie nikt nie płakał. Chciałbym żeby cieszyli się, że nareszcie odszedłem ! Na moim pogrzebie ma lecieć piosenka, którą sam sobie wybiorę. " I hate myself and i want to die".- Chłopak się zaśmiał.- To by było genialne.
- Zobaczysz, napewno tak będzie, dopilnuję tego ! - Obu pochłonął śmiech...
Tak jak obiecał na jego pogrzebie poleciała dokładnie ta piosenka. Ale to by było na tyle, jeżeli chodzi o obietnice. Frank nie mógł być szczęśliwy z jego odejścia.
Może by tak zrobił gdyby miał świadomość, że chłopak przeżył należycie całkiem spory kawał czasu.
Ale tak nie było.
Odszedł zdecydowanie za wcześnie. Miał tylko 19 lat.
Nie można tego celebrować. Nie można być spełnionym wiedząc, jak tragiczna jest to sytuacja.
Wbiegł do domu z białymi okiennicami, szybko zatrzaskując za sobą drzwi. Oparł się o nie i poczuł jak coś gorącego płynie po jego policzku.
- Gerard jesteś skurwielem, wiesz ?!- Krzyczał cały we łzach.- Jak mogłeś...dlaczego wsiadłeś do tego samochodu... dlaczego...
Odgłos płaczu mieszał się z jego własnymi słowami. Był roztrzęsiony i załamany. Skulił się przy drzwiach i położył, zwijając w kłębek.
Bo tak się teraz czuł.
Jak samotny, odtrącony kawałek niepotrzebnej egzystencji.
Przez głowę przelatywały mu miliony obrazów. Ich pierwsze spotkanie, ich pójście do szkoły, wspólnie przeżywane ciężkie lata, pierwsze miłości i ... i ten straszny wieczór, kiedy krzyczeli na siebie. To był pierwszy raz, kiedy tak bardzo się pokłócili. Gerard wyszedł i już nie wrócił. Wybiegł z domu Iero i odjechał.
Nie wiedział, że umrze.
Frank nie mógł nawet myśleć o tym, jak będzie wyglądać życie bez niego. Czy kiedykolwiek jeszcze się uśmiechnie?
Czy będzie potrafił komuś zaufać? Kogoś pokochać? Gerard był jego najlepszym przyjacielem... zawsze był obok i zawsze mu pomagał. Jak on poradzi sobie bez tej pomocy?
Way już nigdy nikogo nie pozna, nie założy rodziny, nie zwiedzi dziwnych zakątków świata znanych z morderczych małp, czy szatan wie czego jeszcze.
Frank już nigdy nie zobaczy pięknych zielonych oczu Gerarda. Jego czerwonych włosów, które zafarbował niecały miesiąc temu. Powiedział, że zdecydowanie potrzebuje zmiany, dlatego wybrał taki kolor.
A co najgorsze, Frank już nigdy nie usłyszy najpiękniejszego dźwięku świata. Dźwięku, który zawsze poprawiał mu humor. Nie usłyszy śmiechu swojego przyjaciela Gerarda.