Gerarda obudziły poranne promienie słońca, które bestialsko wtargnęły do jego pokoju. Rozejrzał się zdezorientowany po pomieszczeniu. Skierował się do łazienki i pierwsze co rzuciło mu się w oczy to okropny wygląd. Zupełnie jakby nie spał tygodniami.
Podkrążone, przekrwione oczy, wychudzone, zapadłe policzki i skóra blada niczym śnieg. Wszystko dopełniały skołtunione, czerwone włosy.
Kolor zbyt bardzo rzucał się w oczy, musiał to zmienić. Wyciągnął z plecaka tubki wcześniej kupionych farby i nie czekając na nic, zaczął nakładać kleistą ciecz na włosy. Chciał pozbyć się czerwonego odcienia jak najszybciej. Był zbyt rozpoznawalny.
Po chwili czerwień została zastąpiona kruczym odcieniem.
Trochę to trwało i niemal przemalował całą łazienkę, ale nareszcie mógł przejrzeć się w lustrze z ponownie czarnymi włosami. Przejechał ręką po ich końcach. Nie były tak miękkie jak kiedyś, nie miały swojego dawnego połysku i objętości, jednym słowem- nie były sobą. Ale przecież Gerarda Waya już nie ma, tak?
Postanowił się przejść. Potrzebował świeżego powietrza. Chciał też zobaczyć swoich przyjaciół i rodzinę, ale wmawiał sobie, że to drugorzędny plan.
Pomimo tego, że słońce świeciło najjaśniej jak tylko mogło, Gerard wyszedł na dwór w skórzanej kurtce i długich, czarnych spodniach. Po pierwsze, nienawidził słońca, musiał się od niego jak najbardziej odgrodzić. Po drugie, nikt nie mógł go poznać.
Nawet nie chciał wyobrażać sobie co mogłoby się stać, gdyby ktoś odkrył, że żyje. Żeby mieć jak najmniejszy kontakt z kimkolwiek na ulicy, postanowił dostać się do upragnionej dzielnicy przez las i cmentarz, jak ostatnio. Droga miedzy drzewami nie sprawiła mu problemu, jednak kiedy tylko wkroczył na uliczki pomiędzy nagrobkami, nieznana mu siła zaprowadziła go pod własny grób. Bo przecież nie każdy ma szansę zobaczyć, jak pożegnali go bliscy.
Pierwsze co rzuciło się mu w oczy to masa kwiatów. I to nie zwyczajnych, przypadkowo wybranych roślin. To były róże. Czerwone, piękne róże. To taka ironia, bo róży nie kładzie się na grobach, nie przyozdabia się nimi kościołów przygotowanych na ceremonie pogrzebowe. Róże to symbol miłości i szczęścia.
Odrazu domyślił się kto je tam położył. To chyba jasne, że nikt inny nie zdobyłby się na taki krok, jak nie Frank. Jeden jedyny w swoim rodzaju Frank Iero.
Nie chciał pozwolić wspomnieniom wypłynąć w takim momencie, wiec zabrał się z tamtąd naszybciej jak tylko mógł. Zanim ostatecznie odszedł schował jeden wiat do kieszeni. Chciał zabrać ze sobą część przyjaciela.
Wystarczyła chwila, żeby znaleść się przy bramie cmentarza. Chwila, żeby wtopić się w tłum. Żeby chodzić miedzy ludźmi jako ktoś, kogo nie ma.Nogi automatycznie skierowały go do domu Iero. Chłopak dalej mieszkał w tym samym mieszkaniu, na tym samym osiedlu. Ale przecież nie mógł tam od tak wejść, prawda?
Robił to setki, a nawet tysiące razy. Zawsze tam wchodził i czuł się jak u siebie. Jednak tego jednego dnia, a właściwie OD tego jednego dnia, nie mógł tego zrobić. Stał za drzewami pod blokiem dłuższą chwilę, do momentu, w którym usłyszał szarpnięcie drzwiami i kogoś zbliżającego się do wyjścia.
Wtedy zobaczył jego.
Z bloku wyszedł niski chłopak, o hebanowych włosach, sięgających za uszy. Miał na sobie czarną, opinającą koszulę i ciemne okulary. Wyglądał naprawdę zjawiskowo, a jednocześnie tak bardzo niezauważalnie...Gerard zastygł w miejscu kiedy ponownie zobaczył swojego przyjaciela. Już drugi raz miał ochotę podbiec i rzucić się mu na szyję, jednak wiedział, że to wykluczone. Tak. Właśnie tego chciał. Odizolowania. Iero nie jest mu do niczego potrzebny. A przynajmniej tak starał sobie wmówić.
Ponoć kłamstwo powtarzane tyle razy staje się prawdą. Wiec czy istnieje możliwość, że Way sam uwierzy w swoje przekonania?
Nie myśląc nad swoimi czynami, powoli podążył za czarnowłosym przyjacielem. Szedł w dosyć dużej odległości i na tyle cicho, żeby Iero go nie słyszał.Jednakże już z daleka mógł usłyszeć jego cichy szloch. Zastanawiał się, gdzie może iść tak wcześnie jego przyjaciel. Zazwyczaj siedział w domu i czekał na jego przyjście, a tu jednak coś wygoniło go z jego bezpiecznego pokoju.
Podążał za Frankiem kilka minut, zanim zorientował się dokąd chłopak zmierza. Oczywiście szedł do jednej z jego dobrych koleżanek. Jamia była wspaniałą znajomą i pomimo faktu, że Gerard nie znał jej tak dobrze jak Frank, bardzo ją lubił. Zawsze po cichu liczył na to, że się zejdą. Czasami był zazdrosny o przyjaciela, ale wydawaliby się idealną parą.Stanął w bezpiecznej odległości za chłopakiem i patrzył jak ten dzwoni do domofonu, po czym opiera się o ścianę budynku i zaciąga się papierosem. Nie musiał czekać długo bo chwilę potem pojawiła się tam też Jamia, na co Frank tylko rzucił jej się na szyję.
Wtedy Gerarda ponownie ogarnęło uczucie pustki i zazdrości. Tak bardzo chciałby być na jej miejscu. Był zły, że nie może bezkarnie przywitać się z przyjacielem szczególnie, że to właśnie on sprawiał mu tak ogromny ból.
Nie chciał podsłuchiwać ich rozmowy, bo wiedział, że byłoby to nie w porządku z jego strony. Frankowi należała się jednak prywatność. Winił siebie za to co w danej chwili robi. Stoi jak tchórz i obserwuje Iero, bo zwyczajnie nie może go zostawić.
Ale sam tego chciał. Ciągle to powtarzał. Sam chciał zostać kimś innym.W tamtym momencie stwierdził też, że Frank wyglada z dziewczyną dosyć uroczo. Uśmiechnął się pod nosem wiedząc, że Iero znalazł kogoś kogo będzie kochał, kto odciągnie go od opłakiwania Waya.
Cieszył się, że przynajmniej jeden z nich postanowił ruszyć na przód.Gerard pamiętał ile razy nakrył ich na cichych rozmowach, wymownych spojrzeniach i milionach zaprzeczeń, że jakoby wcale się nie umawiają.
Szkoda, że dostrzegł to wszystko, po za prawdą. Tylko jej nie widział.
Stał przy dużym klonie, maskując się wśród otaczających go cierni. Oparł się o pień drzewa i obserwował całe zajście jeszcze kilka minut, aż postanowił odejść. Miał zamiar przejść obok Franka. Było to bardzo ryzykowne, ale stwierdził, że chłopak jest zbyt zajęty Jamią, a on przejdzie całkowicie przez nich niezauważony. Jak postanowił tak zrobił. Oderwał się od grubej kory drzewnej i szybko skierował się na alejkę biegnącą obok bloku dziewczyny.
Kiedy był już obok poczuł mocny zapach perfum Franka i słyszał jego piękny, niski głos, który przyprawił go o dreszcze.
- Ja się boję. Boję się Jamia.
Uśmiechnął się słysząc ten kojący dźwięk.
- A to wszystko tak bardzo boli, bo... bo nie zdążyłem mu powiedzieć jak bardzo go kocham.- Wyrzucił z siebie i niemal rozpłakał w ramię dziewczyny.
Lecz Gerard tego zdania już nie usłyszał. Być może takie zrządzenie losu, albo przypadek. A może to wina z góry nieznanej nikomu siły, że Pan Way miał tego nigdy się nie dowiedzieć.
Bo ta informacja mogłaby zmienić wszystko.