.8. Koszmar nie zawsze musi być snem

573 124 39
                                    

Franka obudziły poranne promienie słońca, skutecznie podkreślając to jak bardzo boli go głowa. Wstał powoli, rozejrzał się po pokoju, po czym ponownie opadł na miękkie warstwy pierzyny. Kiedy nieco się rozbudził, a mgła zeszła mu z oczu i odzyskał pełną świadomość, zaczęły zalewać go pytania. Po pierwsze co stało się wieczorem?
Wszystko pamiętał jak rozmyty obraz.

Ostatecznie wstał i skierował się do małej, ale przytulnej kuchni. Wstawił wodę na kawę i czekał, szukając swojego kochanego kubka na tyłach szafki.

W miedzy czasie zalewało go milion scenariuszy jakie mogły potoczyć się wcześniejszego wieczoru. Jak wrócił do domu? Czy aby na pewno dał sobie radę dojść taki kawał drogi bez niczyjej pomocy? Przecież z tego co jeszcze pamiętał, siedział zupełnie sam w tym ohydnym barze, co chwila zabijając smutek kolejnymi puszkami piwa.

W końcu znalazł swój ukochany kubek i postawił go przed sobą na blacie. Zniżył się do jego poziomu i oparł brodę o stół. Przypatrywał się mu uważnie analizując każdy jego aspekt.

Kubek był bardzo duży tak, żeby nie zabrakło mu herbaty jak już na dobre ułoży się w ciepłym łóżku. Od kogo go dostał? Oczywiście, że od Gerarda...

Gerard, Gerard Way...

Tak jest!

Zerwał się pod wpływem nieznanego mu impulsu, przewracając się na zimne, kuchenne płytki. Słyszał tylko, jak czajnik oznajmia koniec gotowania wody. Nawet nie chciał wstawać. Wiedział, że skończyłoby się to ponownym upadkiem. Jak przez mgłę widział jego piękne, zielone oczy i szczery uśmiech wśród amoku i alkoholu.
Był niemal pewny, że widział tam Gerarda. Potem zaczął przypominać sobie więcej szczegółów. To jak Way sam do niego podszedł. Jak mimo upojenia alkoholem był dosyć trzeźwy i siadł niebezpiecznie blisko niego.

Jego słowa, chociaż to pamiętał najmniej, ociekały opiekuńczością. A dotyk... Dawno nie czuł się tak dobrze. Pamiętał dokładnie każdy rumieniec pojawiający się na jego rozgrzanej skórze.

- Frank?

Wybudził go głos matki, która jak prawidłowo zgadł, weszła lekko zdziwiona do pomieszczenia. Nie codziennie spotyka się syna na podłodze, z błogością wypisaną na twarzy.

- Oh... tak. Heh...- Szybko wstał i powrócił do tworzenia kawy.

- Powinnam wiedzieć co robiłeś?- Linda starała się być wyrozumiała wobec syna, który i tak od kilku tygodni nie chodził do szkoły. Wolała dać mu czas i nie wchodzić w drogę.

- Nie, niekoniecznie.- Podrapał się po karku i przygryzł dolną wargę. Emocje na wspomnieniu wczorajszego dnia nie do końca jeszcze z niego wyszły, a on sam nie chciał ich wyganiać.

- Idę dzisiaj do pracy trochę wcześniej, więc spokojnie zrobię zakupy zanim wrócę, o to nie musisz się martwić.- Podeszła do stołu i usiadła przy jednym z odsuniętych krzeseł.

- Pomóc ci Frankie? Mogę dzisiaj zostać jeśli chcesz. Możemy coś porobić i...

- Nie musisz. Praca jest ważniejsza, ja dam sobie radę. Może po południu gdzieś wyjdę, z kimś postaram się spotkać.- Oczywiście kłamał. Nie miał zamiaru widzieć się z nikim. Nie chciał więcej przyjaźni i głupich spojrzeń. Każdy udawał jak bardzo jest mu go szkoda, a tak naprawdę cieszył się z jego problemów. Jedynie z matką miał dosyć łagodny kontakt.

Od zawsze rozpieszczała młodego Iero. Niestety był on pozbawiony ojca. Linda zaszła w ciąże bardzo młodo, przez co została sama. Za wszelką cenę chciała zaprzyjaźnić się z synem i dać mu wszystko czego zabraknie od strony ojca, ale nigdy jej się to nie udało. Była wobec niego oziębła i stanowcza. Frank znalazł swojego dawcę męskości i czułości w jednym, objawiając się jako Gerard Way. Linda zauważyła też jak z czasem Frank zaczął się przy nim zachowywać. Język coraz cześciej mu się plątał, dłonie pociły, a wzrok latał na wszelkie strony. Mimo tego dalej kochała syna i jego przyjaciela, niemal równie mocno, nawet jeżeli tego nie okazywała.

Frank przytakiwał niemal do każdego jej słowa, chociaż tak naprawdę myślami był ciągle w objęciach przyjaciela. Przecież oni się całowali!
Dokonał coś, do czego nigdy nawet się nie zbliżył.
Nawet nie zauważył kiedy matka wyszła, co zasygnalizował trzask drzwiami wejściowymi i głucha cisza.

I to właśnie ta cisza przypomniała Iero o tym, czym jest samotność.

Samotność.

Wydaje się prosta do zrozumienia, każdy potrafi ją zdefiniować, ale czy naprawdę ją pojmujemy?

Czy potrafimy wytłumaczyć z czego się bierze? Jak działa i dlaczego wciąż tyle jej doświadczamy? Nikt jej nie chce, a jednak dalej istnieje. Dalej jest i funkcjonuje. Znalazła swoje miejsce w tej i tak okropnej już rzeczywistości i została wdzierając się do naszych umysłów.

Czy kiedykolwiek z założenia miała istnieć? A może to my się jej nauczyliśmy i traktujemy ją jako codzienność?

W tamtym momencie Frank Iero dokładnie pojął jej znaczenie. Był sam. To uczucie ciepła, obecność tak ważnej mu osoby... To tylko iluzja. Metafora, wyobraźnia i pustka. Dziurawe serce.

Znowu poczuł jak wszystko zaczyna go przytłaczać. Jak rzeczywistość zabiera mu powoli duszę, a jego ciało topi się w czarnej mazi, zabierającej oddech.

Kubek wypadł mu z rąk roztrzaskując się na podłodze. Ostatnia tak bliska mu pamiątka od Gerarda właśnie runęła. Jak i jego wszelkie emocje w tamtej chwili.

Często ludzi boli fakt, dlaczego zostali zostawieni. Dlaczego ktoś obiecywał im wieczność i tak zachwycał się ich charakterem, po czym nagle przestał pisać, odbierać i ogólnie istnieć.

Dlaczego udał, że nas nie zna, nie pamięta i nie ma zamiaru poznawać ponownie. Bez wyjaśnień. Po prostu...

Frank miał inny problem. On wiedział dlaczego, sam się o to poniekąd obarczał. Dlatego wszystko bolało jeszcze bardziej. Wiesz, że byłoby idealnie, bo oboje tego chcecie, ale zwyczajnie się nie da. I nic nie zwróci wam przeszłości.

Frank dalej patrzył przez łzy, jak czarna kawa rozlewa się po woli po kafelkach tworząc rożne, nieregularne kształty.

On tylko chciał być kochany.

Nie mógł ruszyć się z miejsca, a kiedy tylko udało mu się to osiągnąć, pobiegł do pokoju nawet nie sprzątając tego co zostało w kuchni.

On tylko chciał kochać.

Zatopił się w stercie pościeli i pozwolił sobie na głośny szloch. Jakoś musiał to z siebie wyrzucić, chociaż wiedział, że tych emocji nie pozbędzie się z siebie już nigdy.

Więc kim był ten mężczyzna w barze? Kto się nim zajął, odstawił alkohol i odprowadził do domu? Nie był głupi. Rzeczywistość powoli zaczęła do niego dochodzić. Nie widział Gerarda, bo jego przecież już nie ma. Nie czuł jego oddechu i nie całował jego pięknych ust.

On po prostu zaczął wariować. Czy to alkohol czy jego ułomne myślenie, to jednak aluzja.

Tak bardzo chciał go mieć, że zaczął go odtwarzać we własnym umyśle.

Po prostu zaczął popadać w obłęd.

Fake Your Death •Frerard•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz