Frank był cholernie wymęczony i jedyną rzecz jaką wtedy pragnął był spokój. Cichy, nie zmącony niczym, delikatny spokój.
Nie poszedł do szkoły, to oczywiste. Strata tak bliskiej osoby to cios zarówno psychiczny jak i fizyczny. Był wyraźnie osłabiony. Ciężko było mu chodzić, ledwo dawał sobie radę z wykonywaniem podstawowych czynności, jak zaparzenie herbaty czy zwykła wyprawa do toalety.
Bolał go każdy, możliwy odcinek ciała, a mięśnie odmawiały współpracy. Często był zdolny do samodzielnego podniesienia się z fotelu, ale z nieprzyjemnym efektem leżenia na podłodze.
Czasem był niemal pewien, że Gerard tak naprawdę żyje. Że nic takiego nie miało miejsca, a on może do niego spokojnie zadzwonić i być pewnym, że przyjaciel odbierze. Bo była jeszcze jedna rzecz, której nikt nie wiedział. Frank był w Gerardzie cholernie zadurzony. Ukrywał to dobre dwa lata. Do tej pory wystarczała mu jego obecność. Owszem, cierpiał kiedy miał ochotę ucałować jego delikatne, splamione farbą dłonie, jednak nie mógł tego zrobić, ale czuł się dobrze, wiedząc, że ma go obok siebie.
A jednak żałował. Cierpiał, że nie powiedział mu tego wcześniej. Nawet jeżeli Way nigdy by tego nie odwzajemnił to i tak chciałby mieć świadomość, że zdawał on sobie sprawę z jego uczuć wobec niego.
Wstał mozolnie z łóżka i wszedł do dosyć obszernej, jasno zdobionej kuchni. Okna przysłaniały białe żaluzje, a stolik był pedantycznie uprzątnięty. Oparł się o blat i wstawił wodę na kawę. Zazwyczaj o tej porze w wolne dni zjawiał się u niego Gerard, kompletnie go wcześniej nie uprzedzając. Niemal wpadał do domu z uśmiechem wykrzykując jakieś słowa, które Iero ignorował. Tylko podawał mu coś do picia, aby zatrzymać ten natrętny słowotok. I chociaż uważał go za denerwujący, była to jedna z nielicznych rzeczy, które wzbudzały w nim poczucie pewnego komfortu. Kochał wysłuchiwać Gerarda, doradzać mu, a nieraz nawet podejmować za niego trudne decyzje.
Kochał patrzeć na jego znudzony wyraz twarzy i analizować każdy ton jego barwnego głosu. Bo on kochał Gerarda. Nawet nie wiedział kiedy to się stało. Kiedy przestał ukrywać przed samym sobą, jak bardzo podoba się mu własny przyjaciel.
A teraz go nie było. I już nigdy nie miał się pojawić.
Dławił się własnymi łzami, kiedy przywoływał w pamięci ten okropny widok.
Było piękne popołudnie. Dzień wolny, tyle czasu do zmarnowania...
Tak też czas chciał spędzić Frank siedząc bezczynnie w miejscu. Z początku miał zamiar jak zawsze zadzwonić po Gerarda, jednak problem sam się rozwiązał, kiedy w progu staną jego czerwonowłosy przyjaciel. Uśmiech niemal go rozpierał. Był mokry od potu, a fryzura... właściwie nie można było tego tak nazwać. Zwyczajnie jeden, wielki artystyczny nieład.Wpakował się do mieszkania Iero, które znajdowało się na 3 pietrze i bez pytania rozłożył się na jego * jakże wygodnej* ulubionej kanapie.
Bo właśnie tak wygladała ich przyjaźń. Byli na tyle ze sobą zżyci, że cokolwiek by nie zrobili i tak nie potrafili się na siebie gniewać.
Jednak tego wieczoru coś poszło nie tak. Gerard powiedział o słowo za dużo, wspominając o nowej miłości. To zabolało Franka. Bo przecież go kochał. Chciał z nim być, chciał go przytulać i całować na dobranoc. Potem razem zasypiać i budzić się w jednym łóżku. A on musiał jak na złość znaleść sobie parszywą dziewczynę.
I to nie tak, że Frank był rygorystyczny, wcale nie chciał odbierać Gerardowi miłości w jego życiu.
Zabolało go to jednak i pod wpływem tego bólu, przeplatanego z żalem pokłócił się z Gerardem o jakieś nieistotne rzeczy.
Jednak to samo zabolało i Waya. Odpowiedział Frankowi jeszcze gorzej.
Wsiadł i odjechał. W tamtej chwili był pewny, że chce od tego uciec.
Ale czy taka głupia kłótnia, była na tyle krzywdząca, żeby stać się śmiercią ? Żeby zniszczyć tym wszystkich obok ?
Gerard tego nie wiedział. Zwyczajnie postanowił uciec.
Frank chciał go przeprosić. Pojechał za nim kilkanaście minut pózniej. I zastal widok łamiący mu serce. Widział ogień, płomienie przeżerające wszystko na swojej drodze.
Nie uratował go. Winił siebie za to, że Gerard odszedł. W pewnym sensie miał racje. Gerard odszedł. Jednak czy na zawsze ?
Frank nie wiedział jak teraz będzie wyglądało jego życie. Chciał się zaszyć w domu i zostać tam już do końca. Najlepiej byłoby przyspieszyć już ten koniec.
Z transu wybudził go dźwięk zagotowanej wody. Niechętnie zalał kawę wciąż parującą wodą i przyłożył gorący kubek do ust. Czuł jak ciepło ogarnia jego organizm. To ciepła brakowało mu najbardziej. Ale serca nie ogrzeje nikt inny, niż Gerard.
Skarcił się w myślach. Wszystko, dosłownie wszystko przypominało mu o Wayu. Całe jego życie było splecione z życiem przyjaciela, wszystko co robił, było w pewnym sensie z nim powiązane.
Kiedyś o to walczył. Zawzięcie walczył o tą relację, chciał, żeby Gerard był jego całym życiem, jego pociechą i światłem.
Tymczasem stał się on śmiercią. Dosłownie i w przenośni na raz.
Jednak musiał odżyć. Musiał pójść w końcu do szkoły i zacząć rozmawiać z ludźmi.
-Frankie!- Dźwięk energicznego wołania rozniósł się po mieszkaniu. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się z hukiem, a w progu stanęła Pani Iero.-Franuś, jak się spało ?
W odpowiedzi dostała tylko ponure spojrzenie syna.
- Oh Frank... musisz się cieszyć życiem! Jest piękna pogoda, wyjdź na dwór, pooddychaj świeżym powietrzem!
- No i powiedz mi jak mam cieszyć się życiem, jak połowa niego właśnie zniknęła.
Pani Iero podeszła do chłopaka odstawiając w progu siatki z zakupami. Ujęła jego twarz w delikatne, a zarazem spracowane dłonie i spojrzała na niego z współczuciem.
- Kochanie, na tym nie kończy się życie. Gerard napewno zrobiłby teraz wszystko, żebyś się uśmiechnął.
- Nie bawmy się w pocieszenia, nie jestem na tyle mały, żeby poprawiło mi to humor.
- Jak ty szybko dorastasz.- Przytuliła do siebie Franka, zupełnie jakby dalej był małym chłopcem.
Frank bardzo kochał swoją matkę. Uważał, że była wyjątkowo idealna w spełnianiu swojej roli. Ale jeszcze bardziej dumny był z faktu, że zyskał drugą mamę, w momencie poznania Gerarda. Donna była niesamowicie ciepłą osobą. I chociaż z własnym synem obchodziła się dosyć surowo, tak Franka uwielbiała rozpieszczać.
Czasem nawet sam Gerard miał mu to za złe i wtedy Frank go przekonywał, że to nic takiego, bo on zawsze ma pod ręką jego.
Frank za bardzo kochał Gerarda i właśnie to go zgubiło.
Lekko wyrwał się z objęć matki i wrócił do mozolnego mieszania kawy. Gdy stwierdził, że dalsze mieszanie może już tylko rozpuścić łyżkę, zabrał swoją zdobycz i przemknął do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.