Rozdział V

332 41 6
                                    



Nie jesteśmy tacy, jakimi inni nas widzą

   Chwytam w ręce gałąź, która wygląda na najporządniejszą. Wiem, że nie mam szans. Prawdopodobnie zaraz umrę tylko dlatego, że przestraszyłam się bożka i uciekłam.

   Wilki coraz bardziej się zbliżają. Słyszę ich warczenie i swój własny, przyspieszony, oddech. Tego, który podchodzi najbliżej uderzam pałką, z rozpaczą stwierdzam jak niewiele to dało. Kręcę się wkoło chcąc ocenić czy jest jakaś luka, przez którą mogłabym uciec. Nie ma. Wtem czuję szarpnięcie i już nie mam laski w dłoni, tym samym stoję całkowicie bezbronna. Widzę jak jeden z wilków szykuje się do skoku, napręża swoje ciało,a ja szykuję się na ból.

   Jest już w powietrzu, gdy zbacza z toru i uderza w drzewo. Obok mnie pojawia się Loki na koniu. Schodzi z niego i rozpoczyna się walka. Słyszę jego krzyk:

-Nie pozwól by cię ugryzły, mają zatrute kły!

   Gdy tylko widzę szansę chowam się za drzewem i obserwuję bożka. Zadaje ciosy, robi uniki. Walka trwa może dwie minuty, ale czuję się jakby mijała wieczność. Już myślę, że czarnowłosy wygra bez problemu, gdy od tyłu atakuje go wilk i wgryza mu się w ramię. Bożek krzyczy i zrzuca go z siebie. Walka dobiega końca, Loki patrzy na mnie i pada na ziemię. Zatrute kły.

   Pochodzę do konia, na którym przyjechał i szykuję się do wejścia na siodło. Przecież jak tu zostanie i umrze to będę wolna. Porwał mnie, prawda? Więc nie muszę dbać o to czy przeżyje. Wzdycham ciężko i się odwracam. Podchodzę do ciała na ziemi i dotykam jego czoła. Robi się coraz gorętsze, więc zdejmuję pelerynę i delikatnie go okrywam. Lekko nim potrząsam i gdy uchyla lekko oczy mówię:

-Musisz mi pomóc, musisz wstać i wejść na konia.

   On ledwo przytakuje i zaczyna się podnosić. Widząc jak topornie mu to idzie pomagam mu, podtrzymując go za zdrowe ramie. Mało brakuje i nie udałoby mu się wejść na konia, jednak po kilku minutach siłowania się już na nim leży, a ja prowadzę go po śladach do pałacu.

   Śpieszę się jak mogę, widząc pogarszający się stan Lokiego. Całe szczęście nie odeszłam, aż tak daleko jak myślałam i kilka godzin później, w ciemności, docieramy do zamku.

***

   Budzę się na krześle obok łóżka bożka. Jak przez mgłę przypominam sobie spotkanie z lekarzem, opowiadanie co się stało. To była ciężka noc. Przypominam sobie słowa uzdrowiciela, aby rano jeszcze raz przemyć ranę na ramieniu. Mógłby to zrobić lekarz, ale uznał, że to bez różnicy, a ja i tak tu będę. Potrząsam więc delikatnie śpiącego bożka, a on otwiera swoje błękitne oczy.

-Muszę przemyć ci ranę- mówię cicho, a on nie odpowiada.

   Dopiero gdy zabieram się do roboty i dotykam zwilżoną szmatką jego ramienia warczy i odskakuje. Wzdycham i próbuję drugi raz, ale on znów się odsuwa. Gdy sytuacja kolejny raz się powtarza reaguję:

-Nie wierć się!- krzyczę.

-To boli!- odkrzykuje.

-Gdybyś się nie wiercił, to by nie bolało!

-Jakbyś nie uciekała to by nic się nie stało!

-Gdybyś mnie nie przestraszył, to bym nie uciekała!

-A ty nie powinnaś tam wchodzić!

-A ty powinieneś panować nad sobą i co więcej, nie porywać niewinnych osób!

   To mu zamyka usta i w spokoju mogę przemywać mu ranę. Staram się nie myśleć jak ładnie ma wyrzeźbioną klatkę piersiową, ani nie zwracać uwagi na świdrujące mnie spojrzeniem, błękitne oczy.

-Dziękuję, że mnie uratowałeś- mówię przerywając ciszę.

-Gdybym tego nie zrobił, Thor dowiedziałby się o twojej śmierci- no tak, przecież wielki Loki nie przyzna się, że zrobił coś dobrego. Albo to ja na siłę staram się dostrzec w nim jakiś pozytywny aspekt? Wzruszam ramionami.

-I tak, dzięki.

-Dlaczego mnie tam nie zostawiłaś, żebym zginął?- pyta. -Ja bym tak zrobił. Gdybym tam umarł ty byłabyś wolna- patrzę mu w oczy.

-Zastanawiałam się nad tym, ale nie mogłam tego zrobić. Przed chwilą uratowałeś mi życie, poza tym to jak morderstwo.

Loki kręci głową.

-Wy, midgardczycy jesteście tacy słabi.

-Pomoc drugiemu człowiekowi to nie jest słabość- mówię twardo.

-A gdybym ci powiedział, że nie jestem człowiekiem?- nie wiem o co mu chodzi, ale odpowiadam:

-To nic nie zmienia.

-Jesteś pewna?- gdy tylko kończy mówić to zdanie jego skóra przybiera niebieski odcień, a oczy robią się czerwone. -Jestem lodowym olbrzymem, nie jestem człowiekiem, tylko potworem.

   Nie odsuwam się od niego, ani nie krzywię, mimo że jestem zszokowana. Kto by pomyślał, że pod przystojną aparycją kryje się co? Potwór? Nie, kolor skóry ani wygląd nie świadczy o tym kim jesteśmy.

-Twój wygląd i pochodzenie nie czynią cię potworem. Jedyne, co może to zrobić, to twoje wybory- nie patrząc dłużej na niego kończę swoją robotę. Od jego skóry bije chłód, co świadczy o tym, że pozbył się trucizny z organizmu.

   Wstaję i kieruję się do drzwi. Powinnam się trochę odświeżyć i przespać w wygodnej pozycji. Jestem już po drugiej stronie gdy słyszę:

-Dziękuję.

-Nie ma ca co- odpowiadam i z uśmiechem na ustach idę do swojej komnaty.

Beauty and the LiarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz