tande x domen

480 49 1
                                    

Ociężale podnoszę się z fotela i podchodzę do okna. Rzadko kiedy zasłaniają tu rolety, coby kolega miał jak najwięcej kontaktu ze światem. Widzisz, jak o ciebie dbają w tym szpitalu? A może to tylko tak z lenistwa? Czwarte piętro, winda nie zawsze działa, a przecież to tylko głupi kawałek szmatki. Bieganie po schodach jest nużące na dłuższą metę.

Odwracam się i widzę jego braciszka. Nie to, żebym wcześniej go nie zauważył, po prostu jestem już przyzwyczajony do widoku zgarbionej sylwetki z oczami lustrującymi każdy skrawek ciała... leżącego. Rzadko kiedy go nie ma. Dopiero, jak wygonią go pielęgniarki, pójdzie przespać się na kilka godzin do samochodu i wraca z powrotem. Posiwiał już biedak z tego stresu.

Krótko rozważam nad usadowieniem się na parapecie, ale dochodzę do wniosku, że w tej sytuacji byłoby to co najmniej niestosowne. Każdego innego razu nawet bym się nie zastanawiał, ale nie dziś. Dziś ma być inaczej.

Podchodzę wolnym krokiem do mężczyzny i staram się położyć dłoń na jego ramieniu. Żaden mięsień nawet nie drgnie, a on znowu tylko wypuszcza głośno powietrze. Postanawiam dać mu trochę prywatności i oddalam się w przeciwległy kąt pokoju. Rzucam wzrokiem na obsychające kwiaty na szafce i pomarańcze rzucone od niechcenia. Ot tak sobie leżą, żeby ładniej było. Element dekoracyjny. Nikt nie ma zamiaru ich zjadać, ba- nawet boją się ich poruszyć. Stoją książki, figurki, obrazki, miniaturowe narty ktoś przyniósł. Raz poczytałem sobie o najnowszym modelu Audi, bo ojciec akurat zostawił otwarty magazyn na wierzchu, a kiedyś oglądaliśmy razem Eurowizję, chociaż wtedy było ciężko, bo wielu ludzi w białych kitlach ciągle zasłaniało nam ekran. Czyż oni go nie rozpieszczają?

Słyszę zbliżający się odgłos kroków, więc wracam pospiesznie na ulubione miejsce na fotelu. Po chwili drzwi otwierają się i na salę wchodzi reszta najbliższej rodziny. Całkiem liczna. Za nimi szura butami lekarz przygryzając wargę. Nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Moment później dołącza do nas wysoki blondyn z zaczerwienionymi oczami i ciemnymi worami pod oczami.

– Mógłbym... mógłbym zostać?– jąka spoglądając na leżącego.

Podchodzi do niego matka i uśmiecha się smutno.

– Rozmawialiśmy już o tym, Daniel– gładzi go po ramieniu– Oczywiście, że tak.

Kiwa tylko w podzięce i przysuwa się bliżej rodziny, tak jak on, starającej się panować nad emocjami. Doktor odchrząkuje zaciskając palce na karcie z historią choroby. Rzuca okiem na respirator, na co ojciec głośno nabiera powietrza.

Wbijam paznokcie w podłokietniki słysząc formułkę „zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy". Wpatruję się w rodziców, ich drgające wargi i zaszklone oczy i po raz kolejny przeklinam tego frajera z samochodem, dzięki któremu jestem tu, gdzie jestem.

– Zostawię państwa samych– mówi wreszcie po swojej przemowie, której nikt nie chciał słuchać.

Wychodzi zamykając bezgłośnie drzwi, a ja w tym samym momencie zrywam się z fotela. Nie mogę, nie potrafię usiedzieć w miejscu. To moja ostatnia szansa. Ostatnia, zanim...

Podbiegam do mamy i chcę szarpnąć ją za ubranie, ale moje ręce zamiast zatrzymać się na grubym materiale jej swetra, wchodzą w niego jak w masło i jedyne co trzymam teraz w garści, to powietrze. Wyciągam ramiona przed siebie i widzę, jak przechodzą przez jej ciało i sterczą za jej plecami. Staję tuż przed nią, przychylam się, by być w jednej linii z jej oczami, ale ona mnie nie widzi. Rozpaczliwie próbuję nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy, chcę wychwycić choć jedno drgnięcie powieki, ale nie ma nic. Żadnej reakcji.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 15, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

snowflake | ski jumping one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz