DEMI
- Panie Henderson muszę znać każdy szczegół, spokojnie obejmuje mnie tajemnica zawodowa, więc to co zostanie powiedziane w tym pokoju, na pewno w nim zostanie. - Upewniłam go już chyba dziesiąty raz, a on nadal miał pewne wątpliwości. Rozumiem, że jest osobą znaną, publiczną, ale nie dam rady nic zdziałać dopóki nie będzie ze mną w stu procentach szczery.
- Pani prawnik... - Zaciął się, poprawiając krawat. - Musimy po prostu zrobić tak, żeby rozwód został orzeczony z jej winy. - Rozłożył ręce, no tak dla niego łatwo to powiedzieć, ale ja muszę znać szczegóły! Rozwód z jej winy będzie trudnym wyrokiem, biorąc pod uwagę, że to on zdradził, a fakt, że nic mi nie chce powiedzieć, nie ułatwia sytuacji.
- Muszę znać okoliczności zdrady, czemu do tego doszło, no i oczywiście sama też już czegoś poszukałam. - Wyjęłam z szuflady biurka zdjęcia jego pijanej żony, w przeróżnych barach.
- Oczywiście zanim zaczniemy się sądzić musi Pan wiedzieć, że sprawy rozwodowe reguluje kodeks rodzinny i opiekuńczy, więc zgodnie z artykułem pięćdziesiątym szóstym tego kodeksu, żeby mogło dojść do rozwodu musi po prostu nastąpić trwały i zupełny rozkład pożycia miedzy małżonkami. - Wyjaśniłam mu jeszcze raz, nie chce, aby w połowie drogi rozmyślił się, bo cała sprawa i mój wysiłek poszedłby na marne. Zamiast mi odpowiedzieć, przyglądał się uważnie zdjęciom, które mu dałam. Kiwał głową, śmiejąc się do siebie. Dziwna reakcja, muszę przyznać.
- Jeżeli pyta Pani delikatnie o nasze życie seksualne, ono nie istnieje od dawna, nie kocham jej, chcę po prostu mieć spokój od tej alkoholiczki. - Rzucił zdjęcia na biurko, pokiwałam głową, od razu chowając je do biurka.
- Rozumiem, że alimentów od małżonki... - Nie dał mi dokończyć, ponieważ wtrącił mi się w słowo.
- Nie chcę od niej nic, niech zabiera to co swoje, zostawi mi mój dom, moje pieniądze, moje samochody. - Oparł się, splatając ze sobą dłonie. Zapisywałam każde słowo, które od niego usłyszałam, każde mogło być bezcenne do rozprawy.
- Zapłacę Pani dużo więcej, niż może Pani zarobić przez parę lat swojego życia, tylko musimy to wygrać. - Uderzył ręką w biurko, na co drgnęłam. Miałam mu odpowiedzieć, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, kto jest tak bezczelny, żeby nie pukać?
- Demi ja naprawdę nie chciałem. - Gdy tylko usłyszałam głos, wiedziałam do kogo on należy. Spojrzałam na niego, jednak jedyne co mogłam zobaczyć to naprawdę wielki bukiet róż. Czy on sobie ze mnie żartuje? Moja twarz zaczęła przybierać czerwonego koloru, a krew w żyłach gotowała się. Henderson patrzył na mnie pytająco, a ja nie wiedziałam co mogłabym właściwie powiedzieć. Jonas podszedł do biurka, kładąc na nim kwiaty, spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam dumę, dumę z samego siebie. Jednak tak szybko jak ją zobaczyłam, zniknęła, czuł, że jestem wściekła. Jego wzrok przeniósł się na mojego klienta.
- Wyjdź - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Stał jak wryty, chyba nie wiedział jak się zachować...poprawka na pewno nie wiedział.
- Nie, to nie będzie konieczne. - Henderson wstał, poprawiając marynarkę - my już właściwie skończyliśmy, prześlę Pani resztę informacji mailem, no i prosiłbym o kontakt, gdy będzie Pani miała zarys całości, przypominam, że rozprawa za miesiąc. - Wstałam również, uścisnął moją dłoń, a ja odprowadziłam go do drzwi. Gdy tylko się zamknęły, stres związany ze spotkaniem opuścił moje ciało, zamieniając się w okropną złość.
- Pojebało cię? - podeszłam do niego, pchnęłam go, jednak moja siła równała się prawie, że z zerem, bo nawet nie drgnął.
- Nie mam pojęcia o co ci znów chodzi - wzruszył ramionami, tak jakby nic nie zrobił. Ten człowiek działa mi tak strasznie na moje biedne i zszargane nerwy. Czuję, że na rozprawie dojdzie do rękoczynów, przy okazji zostanę pewnie ukarana karą porządkową.
- Zabieraj te zielsko i wynoś się z mojego gabinetu. - Wskazałam ręką na drzwi, jednak jego reakcja była żadna, dosłownie. Nawet nie drgnął.
- Czy my zawsze musimy walczyć? Oboje jesteśmy świetnymi prawnikami, gdybyśmy żyli w zgodzie mielibyśmy obustronne korzyści. - Usiadł na moim fotelu, zmarszczyłam brwi, myśląc o co właściwie może mu chodzić. Obustronne korzyści z sojuszu? My od zawsze walczyliśmy, walczymy i będziemy walczyć. Miałam mu odpowiedzieć, gdy telefon, który leżał na biurku zaczął dzwonić. Niestety zanim zdążyłam do niego podejść, Jonas wziął go w rękę, patrząc kto się do mnie dobija. Zirytowałam się, chyba nikt nie lubi, gdy ktoś dotyka jego rzeczy, a w szczególności telefonu.
- A co to za Misiaczek dzwoni. - Cholera! Tylko nie to. Oczywiście owym Misiaczkiem jest mój facet. Podeszłam i chciałam wyrwać mu komórkę, ale wstał i uniósł rękę w górę, przez co nie byłam w stanie dosięgnąć sprzętu. Mimo, że miałam te cholerne szpilki, on nadal był wyższy ode mnie, więc nawet nie miałam szans, żeby sięgnąć telefon.
- Oddaj mi go. - Próbowałam jak najbardziej wyciągnąć się do góry, jednak i to nie pomagało.
- Ja odbiorę, tylko powiedz co mam przekazać? - zaśmiał się i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przeciągnął palcem po ekranie odbierając. Myślałam, że odezwie się i tym samym rozwścieczy Matthew, ale on przystawił telefon do mojego ucha. Złapałam go w ręce i odetchnęłam.
- Co tam? - spytałam, starając zabrzmieć jak najspokojniej. Moje tętno było tak wielkie, miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
- Jesteś jakaś zdenerwowana? - odpowiedział mi pytaniem. Jesteśmy ze sobą tak długo, że nawet porządnie okłamać go nie umiem, poznaje mnie po tonie głosu. Trochę przerażające?
- Tak, troszkę. - Oparłam się o blat biurka.
- Stało się coś? - nie wiem o co mu chodziło, przecież był na mnie taki wściekły, a teraz martwi się o mnie?
- Nic poważnego, opowiem ci w domu, oczywiście jeżeli do niego w końcu wrócisz. - Gdy wypowiadałam każde słowo, przyglądałam się Jonasowi, który siedział jak gdyby nigdy nic na moim miejscu, przy moim biurku, kręcąc w ręku moim zdjęciem z Matthew.
- Skarbie ubierz się ładnie, zabieram cię dziś na kolację.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się. Porozmawiałam chwilę jeszcze, gdy się rozłączyłam spojrzałam gniewnie na Joe, który nie miał najmniejszego zamiaru ruszyć się i kulturalnie opuścić mój gabinet.
- To chyba najwyższy czas, żebyś wyszedł. - Wskazałam ręką na drzwi, niestety on tylko pokiwał przecząco głową.
- Co mam zrobić, żebyś wyszedł? - westchnęłam. Byłam dosłownie bezsilna, był taki upierdliwy. Zamiast odpowiedzieć mi na zadane pytanie, wstał. Podszedł do mnie, a ja przez to, że byłam oparta o biurko nie miałam jak odsunąć się do tyłu. Odległość między nami była przerażająco mała.
- Wyjdę jak odpowiesz mi na pytanie. - Uśmiechnął się, a ja nerwowo łapałam powietrze. Kiwnęłam głową, zgadzając się tym samym na jego warunek. Chciałam po prostu jak najszybciej pozbyć się go z mojego gabinetu, a najlepiej z mojego otoczenia.
- Czy ty kochasz swojego faceta? - jego pytanie było conajmniej nie na miejscu. Jak może zadawać mi takie pytanie, tym bardziej, że pare minut temu słyszał moją rozmowę z Matthew.
- Oczywiście, że go kocham. - Zaśmiałam się ironicznie, chcąc uświadomić mu jak absurdalne było jego pytanie. Był bezczelny pytając mnie o to.
- Wydaję mi się, że wasz związek istnieje tylko z obustronnego przyzwyczajenia. - Zrobił krok do przodu, przez co znalazł się jeszcze bliżej. Położyłam ręce na jego klatce, żeby odepchnąć go, jednak co mogła zrobić tak mała istota jak ja? Włożyłam w to naprawdę dużo siły, a on nawet nie drgnął.
- Nie udawaj filozofa, najlepiej wyjdź - wymamrotałam dość niewyraźnie. Odkręciłam głowę w drugą stronę, nie było to zbyt mądre, bo Jonas złapał moją twarz w dłonie, patrzył mi prosto w oczy, a jego twarz coraz szybciej zbliżała się do mojej, tworząc naprawdę gęsta atmosferę między nami.⇦⇧⇨⇩⇦⇧
Hejko!
Dawno tu nic nie było, ale wiecie czemu? ZAPOMINAM, dosłownie zapominam dodawać rozdziałów. Przypominajcie mi co jakiś czas, nooo :p
Jak wam się podoba?
#TEAMJOE zadowolony ? :p
CZYTASZ
Legal Love ||D.Lovato
Fanfiction- Jonas. - Wparowałam jak burza do jego gabinetu. - Lovato naruszenie miru domowego artykułu sto dziewięćdziesiątego trzeciego kodeksu karnego - powiedział nie odrywając oczu od dokumentów. Dwóch świetnych prawników, pracujących w konkurencyjnych...