Ostatni tydzień spędziłem bawiąc się, jak nigdy. Nawet na blokowiskach w Gdyni nie znajdziecie drugiego takiego świra jak James. Serio. Cholernie polubiłem typa. Dużo czasu spędzaliśmy w jego dormitorium, mimo tego, że byliśmy w różnych domach. Musiałem tak robić, bo w pokoju wspólnym Puchonów czyhał na mnie Teddy, ten pedał z kolorowymi włosami. Zawsze jak mnie widział to sprawdzał, czy nie mam przy sobie towaru. I pytał też, cholera, czemu nie chodzę na lekcje.
A ja chodzę. Czasem. Ale takie pytania, jak te Teddy'ego, to mnie wkurwiają niesamowicie. W końcu spytałem Jamesa gdzie jest parking w tej pokurwistej szkole. No wiecie, chciałem przebić Lupinowi opony. Normalnie tak się wściekłem. Ale, cholera, James mnie uświadomił że czarodzieje to tak bardziej latają na miotłach i nigdzie nie znajdę auta. Ja pierdole.
No więc w końcu nadeszła niedziela. Dzień święty. To go chciałem uświęcić. Założyłem nawet moją najlepszą koszulkę polo z eleganckim, postawionym kołnierzem. Do tego złoty łańcuch od wujka Janusza i dresy, markowe kurwa. Z Adidasa, rzecz jasna. No i najlepsze - założyłem lakierki, takie zajebiście szykowne. Odstroiłem się tak specjalnie, żeby te angole się posrały na mój widok. I James się posrał. Ale chyba ze śmiechu.
- Coś ty na siebie włożył, Sebek? - chichrał się ten kretyn.
- Co ty, kurwa, ślepy? To moje najlepsze ciuchy.
I były najlepsze. Poszliśmy na spacer i jak przechodziliśmy korytarzami to każdy się za mną oglądał. Powaga. Wiedziałem, że widzą takie odjebane rzeczy pierwszy raz. Bo styl to ja mam. Nauczyłem się go z ulicy. Jak wszystkiego zresztą, bo ja cały jestem dzieckiem ulicy.
Na błoniach spotkaliśmy Winstona. Ten to, kurwa, jest zajebisty dopiero. Pokochałem go jak brata już po tym, jak mi wytatuował tego skorpiona na głowie, a w ciągu minionego tygodnia to już całkiem mi podbił serce. Typ był strasznie wesoły, a do tego chodził ciągle na haju. Miał chyba więcej narkotyków w kufrze niż niejedna mafia w całych swoich zasobach. Mówię to całkiem poważnie - ta szkoła to same ćpuny. No i bardzo dobrze. Narzekać nie będę.
No więc spotkaliśmy go i ruszyliśmy w stronę szklarni numer dwanaście. Była nieczynna od lat, trochę oddalona od pozostałych szklarni. Przejął ją James i zasadził tam pełno konopi. Kurwa, geniusz jeden. Dzięki temu nie musiał ciągle łazić do Hogsmeade po dostawę towaru.
W szklarni spędzaliśmy teraz od cholery czasu. Nikt nas tu nie niepokoił, nawet Teddy. Czasem tylko przyłaziło parę osób, które chciały towar od Jamesa. Dziś też siedziała tu dziewczyna. Meigui, kojarzyłem ją. Była Chinolką, taką ze skośnymi oczyma. Miała straszną deprechę, mówię wam. Wiecznie czarne ciuchy, wiecznie smutna mina. Często kupowała coś od Jamesa, ale zawsze brała to w samotności. Zupełnie nie mój klimat.
Dlatego teraz to prawie wypierdoliło mi oczy w kosmos jak ją zobaczyłem. Siedziała na tej ziemi całkiem łysa i gapiła się na nas obojętnie. Zamurowało mnie.
- Coś ty zrobiła z włosami, Meigui? - spytał Winston. - Czy to znowu rok 2007?
- Britney wróciła! - zaśmiał się James.
Strasznie się z niej śmiali. Nie blefuję. A ja tylko gapiłem się na tą łysą czachę. Zawsze też kręciłem bekę z Meigui. Muszę to przyznać. Taka dziwna typiara, wiecie. Ale teraz, widząc tą łysą czaszkę to coś we mnie się przełamało. Pogładziłem własną łysinę i zrozumiałem - brak włosów miał nas połączyć.
Podszedłem do Meigui i zrobiłem słowiański przykuc. Teraz zrównaliśmy się twarzami i dostrzegłem, że jest całkiem ładna. Kurwa, na serio. Chyba się zadurzyłem.
- Hej, Meigui - zagadałem - A wiesz, że łobuz kocha najbardziej?
Pokazała mi środkowy palec. Zgrywała niedostępną, jak babcię kocham. Cholernie mnie to kręciło więc nastawiłem kołnierzyk mojego polo i wyjąłem z kieszeni dresów jointa.
- Poka sowę, to dam ci go za darmo.
Tym razem trzasnęła mnie w twarz. Kurwa, znowu poczułem się jak na meczu Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Co to za dziewczyna z tej Meigui! Żadna laska mi nigdy nie przyjebała. Normalnie to bym jej wpierdolił, ale wiecie, matka mnie nauczyła, że dziewczyn się nie bije. A nawet ten jej cios, muszę przyznać, mi zaimponował. Twarda sztuka.
- Wypierdalaj, Seba. Skąd masz takie palestyńskie spodnie?
- Czy ty chcesz, kurwa, wpierdol? To najbardziej prawilne dresy, jakie mam!
- No pewnie. James, masz coś dla mnie? Muszę iść wykonać kolejne zadanie w Niebieskim Wielorybie.
- Wiadomix, że mam. Poczekaj chwilkę.
James sprzedał jej trochę marihuany a ja wciąż gapiłem się na jej ogoloną głowę. Jakiś Eros czy inny ptak mnie dziabnął różdżką miłości, przysięgam. Cholernie chciałem zaimponować Meigui, ale ta już sobie szła. Pewnie na tego wieloryba. Ja pierdolę, kurwa.
Przez resztę popołudnia jaraliśmy a ja wciąż myślałem o Meigui. Nigdy bym sobie nie pomyślał, że zabujam się w Chinolce, zwłaszcza takiej z depresją. Zawsze widziałem się u boku Dżesiki, siostry Brajana. Ale teraz to już nic nie wiedziałem. Powaga. Więc tylko paliłem jointa za jointem i gapiłem się na słońce chylące się ku horyzontowi. Tak po prostu.
W końcu chłopaki wstały, a ja wraz z nimi. Idąc do naszych pokojów wspólnych, James i Winston dyskutowali o tym, jak podpierdolić woźnemu zarekwirowane Zębate Frisbee.
- ...włamać się tam wieczorem albo w nocy, jak nikogo nie będzie.
- Nooo - przytaknął leniwie Winston - Ale jak chcesz przejść niezauważony?
- Ty już więcej nie palisz, chłopie. Przecież mam pelerynę-niewidkę.
- Pelerynę-niewidkę? - zainteresowałem się - A jakiej marki?
- Kurwa, Sebek. Takie peleryny nie mają marek.
- Chyba cię pojebało, chłopie. Chcesz powiedzieć, że łazisz w czymś, co nie jest z Adidasa?
- Przecież to nie byle jaki dres, zjebie, tylko bardzo rzadki i drogi przedmiot, pożądany przez wielu czarodziejów...
- Na pewno nie przez fanów Adidasa. Musimy to naprawić.
Doszliśmy właśnie do portretu Grubej Damy, więc wykrzyknąłem hasło i wskoczyłem do dziury. Przelazłem do dormitorium Jamesa i zacząłem wywalać rzeczy z jego kufra. Na samym dnie leżała taka zajebista, cienka peleryna. Miała taki milusi materiał, że ja pierdolę. No zesrałem się prawie z zachwytu. Chwyciłem nitkę i igłę i zacząłem swoją pracę.
James wpierdolił się z Winstonem do pokoju i od razu na mnie wrzasnął.
- Zostaw to, Seba! Kurwa, zostaw to... Ojciec mnie zajebie.
- Cicho tam, pedale. Pracuję.
Po paru minutach skończyłem. Wyszyłem zajebisty znak Adidasa. Teraz ta peleryna-niewidka była dopiero prawilna. Kurwa, Jamesowi wyskoczyły oczy na wierzch, jak to zobaczył.
- Ty masz posrane we łbie, Sebuś.
- No nie mów, że ci się nie podoba. Pa, jakie wykurwiste!
Nałożyłem pelerynę Jamesowi i chłopak zniknął. Na szczęście znak Adidasa również nie pozostał widoczny. Peleryna mogła spełniać swoje zadanie, a James był bardziej stylowy. Kurwa, ja to jednak mądry chłopak jestem. Nie powiem, że nie.
Podszedłem do okna z uśmiechem na pysku. Było już dość ciemno, ale wypatrzyłem dziwną postać na błoniach. Wylazła zza drzew Zakazanego Lasu. Typiszcz był wielki i włochaty, kurwa, po prostu jakiś mutant.
- Co wy tu za zwierzęta hodujecie? - mruknąłem, przyglądając się dziwadłu.
- To jest Hagrid, stary. Gajowy Hogwartu. - wytłumaczył James, przechadzając się po pokoju.
Kurwa, nie mogłem uwierzyć, że to jest człowiek. Takie włosy miał, że sięgały mu chyba aż do dupska. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Szatański nawet.
- Chłopaki - mruknąłem - Chodźmy go odwiedzić.
CZYTASZ
Masz jakiś problem? Hogwart - historia prawdziwa
FanfictionSeba, typowy dres z polskiej Szkoły Guseł, zostaje wybrany do zagranicznej wymiany. Razem ze znajomymi trafia do Hogwartu. Chłopak musi dostosować się do zasad panujących w brytyjskiej szkole i powstrzymać się od bicia każdego, kto nie szanuje Arki...