O smutku i kiblowych ustawkach

558 69 9
                                    

Muszę to kurwa przyznać, że jednak popłakałem sobie po śmierci Meigui. Nawet taki dziki świr jak ja, co to kieruje Narkotykowym Imperium, ma jakieś uczucia. Jak doszedłem do Drugwartu z Jamesem i usłyszałem potwierdzenie z ust Minerwy, że moja biedna chinolka nie żyje, to pomyślałem, że ja też chyba nie żyję już więcej. Ale nic nie pokazałem po sobie, żeby nie było. Musiałem być twardy. Ale tak myślę raczej, iż ta chinolka to będzie kimś ważnym dla mnie, to znaczy tak mi się wydaje, bo tęsknię za nią, ale się przecież nie przyznam, bo jestem dresem a nie zakochanym pedałem. Chyba tylko James i Winston wiedzą, że ta skubana lasia, samobója co se strzeliła, to ważna jest dla mnie, tak serio ważna a nie dla ściemy że mi niby smutno. Dalej mnie kurwa boli to, że tak sobie giercowała w tego walenia, mimo, że była ze mną i ja wcale bym jej nie pozwolił grać jakbym wiedział, że tak sobie pyka dalej mimo że chodzi ze mną. Bo przecież jest tysiąc innych gierek co to se można pyknąć. Zamiast się zabijać mogła przecież pograć rodziną Ćwir w Simsach i wyszłoby wszystko na lepsze, wyszłoby na bardziej udane.

Wieczorem nie zjawiłem się na kolacji. Nie chciałem pić, jeść, spać jak tamagotchi. Przykro mi było jak ja pierdolę. Następnego dnia po Meigui przybyli jej starzy aby zabrać ją do rodzinnej miejscowości i pogrzebać. Siedziałem wtedy w moim hufflepuffowym dormitorium i oglądałem powtórki najlepszych meczy Arki. Tak jakby mnie to obchodziło, jakby mnie mogło pocieszyć, no wiecie, podczas gdy moja dziewucha sobie umarła i to przez siebie a może i przeze mnie i mojego penisa, co to tak szalał z Dżesiką.

Ale w ciągu kolejnych następnych dni oprócz jakichś deprech co to je przypisywałem zazwyczaj wyłącznie pedałom i homopropagandzie, bo właściwie to całkiem wesoły z natury ze mnie chłopak, chociaż teraz to przekonałem się, że smutny też być potrafię,  to w  każdym razie w pewnych chwilach co odczuwałem coś innego niż pustkę po Meigui, to czułem dawną chęć wpierdolu, ćpania, no wiecie, życia w ogóle ze sobą samym. Postanowiłem skupić się na swoich obowiązkach i zbudować ku chwale Meigui wspaniałe Imperium a może kazać nawet jakiś narkotyk nazwać na jej cześć. Wiecie, niektórzy to by może, ja wiem, gwiazdę albo co nazwali po babie. Ale ja bym to wziął sobie jakiś dopalacz co by był Meiguiem i naprawiał ludzi z deprechy. Więc postanowiłem właśnie, jak wspomniałem już chyba, tak uczynić aby powstał tego typu specyfik i ogarnąć się przy tym psychicznie, bo smutek mnie jak na razie dopierdalał ostro.

Zabrałem się więc do swoich obowiązków, chociaż chciałem raczej się zabić też przez tę Meigui niż być Haraczem w tym konkretnym momencie i etapie mego istnienia.

Minusem zdecydowanym bowiem bycia Haraczem Roku w Drugwarcie zamiast bycia zwykłym Sebą w Hogwarcie było to również oprócz bycia byłym martwej laski, że musiałem ogarniać dużo trudnych spraw. Przede wszystkim wraz z Minerwą i gronem nauczycielskim wdrażaliśmy nowe pomysły na zachęcanie uczniaków do tworzenia własnych narkotyków. Dzięki statusowi zastępcy Ministra Magii udało mi się stworzyć już filię narkotykową w Szkole Guseł. Polski Minister Magii, Andrzej Duda, miał trochę wątpliwości co do wprowadzania takich sposobów nauczania, ale potem przy flaszeczce udało mi się z nim dogadać, że ilość galeonów z tego biznesu rekompensuje możliwy spadek prestiżu placówki. Bo tak on gadał - Seba, no jak to uczyć się mają narkotyków produkcji, jak cała Europa się uczy magii. A ja mu na to, że hajs z tego będzie. Pieniążki. Matka mi powtarzała, że pieniądze i szacun na dzielni są najważniejszymi wartościami w życiu, a Andrzej ostatecznie zgodził się z tymi słowami i w ten sposób moje ojczyźniane uczniaki-gusłaki dołączyły do tworzenia Imperium Narkotykowego.

Jak mama usłyszała, że wzrost przestępczości i uzależnia od narkotyków wśród krakowskich czarodziejów to moja sprawka, to tak się ucieszyła jak ja pierdole. Wysłała mi nawet specjalnie sowę z listem, w którym mówiła mi, jaka to nie jest ze mnie dumna, no i wysłała też paczkę z domowymi czekoladowymi kociołkami. Jednak na starą to można liczyć. Dobrze, że nie wspomniałem jej o tym, że oprócz zmajstrowania narkotykowych fabryk, zmajstrowałem jej też wnuka.

Oprócz tego wymęczyłem Ministra o nowy tajny Departament do Spraw Promocji Narkotyków. Jako prezesa mianowano starego Winstona, pana Sproute'a - oficjalnie tak się on nazywał, który testował nowe narkotyki produkowane przez naszą zdolną młodzież. Raz mu prawie wysadziło dupę, jak jakiś śmieszek z Ravenclaw wymyślił POO (Pigułkę Ognistego Odbytu). Gorsza jednak była tabletka wynaleziona przez jakiegoś blondyna z Slytherinu - stworzył Voldemortum. Jak ktoś je wziął to mając fazę myślał, że zniknął mu nos. Niestety gdy faza się kończyła, nos nie powracał, bo to jednak nie była myśl tylko, że mu ten nochal zniknął ale realne zniknięcie. Najprawdziwsze na świecie. Departament do Spraw Promocji Narkotyków do dziś nie wie, jak odwrócić działanie tego paskudztwa. Jak słyszałem o takich akcjach to trochę srałem ze śmiechu a trochę ze zmęczenia - bo byłem współodpowiedzialny za ogarnianie tego syfu.

Musiałem poświęcić się jednak cały w tworzenie narkotycznej społeczności. To już nie te czasy co wyszywałem Adidasa na pelerynie-niewidce Jamesa. Teraz byłem kimś więcej. Zamawiałem śpioszki z logiem Arki Gdyni i tak dalej. Odpowiedzialne rodzicielstwo współdzielone z tą kurwą zamiast z Meigui, no wiecie. Fajny tatuś Sebuś. Haracz świata.

Właśnie jak tak myślałem o byciu fajnym tatą siedząc wraz z Jamesem i Winstonem w łazience Marty, to wbiła tam Dżesika.

- A kysz - krzyknął Winston, rzucając w nią swoją skarpetą - Bo jeszcze nas zapłodnisz!

- Ogarnij się, śmierdzielu. - rzuciła wściekła Dżesika - Seba, mamy pogadanko.

- Poka poślady, dam ci czekolady. - mruknął znowu Winston, patrząc cię w obrzydliwy sposób na dziewczynę.

- Zdecyduj się czy chcesz ją ruchać czy dać kosę w żebra. Ja poleciłbym ci to drugie. - powiedziałem do Winstona. - Co chcesz, Dżesika?

Dziewczyna łypnęła złowrogo na naszą trójkę i poprosiła, abym porozmawiał z nią na osobności. Weszliśmy razem do jednej z kabin w toalecie. Było trochę ciasno i śmierdziało sikami, ale mogłem za to spokojnie porozmawiać z dziewczyną.

- Słuchaj Seba... - zaczęła nerwowo Dżesika - Bo jak ci mówiłam o tej ciąży...

- No?

- To test ciążowy robiłam w internecie i tam wszystko było napisane co i jak i że wiesz, dzieciak będzie i tak dalej, super ekstra wszystko. Ale teraz to jak sprawdziłam jeszcze aby się upewnić to coś im się pojebało w tym guglu chyba bo według pielęgniarki Drugwartu nie mamy bobasa.

Wlepiłem w nią wzrok. To chyba nie była bajera. Ona była głupsza niż mógłbym przypuszczać.

- Nie wciskaj mi kurwa kitu tu bo padnę na łeb na szyję. Nie gadaj że stwierdziłaś ciążę w teście internetowym.

- Ale to wyglądało legitnie, Sebix! - jęknęła.

To żem się wkurwił i stracił wszystkie zasady. Jak nie jebnąłem w ryj centralnie, bez chwili zastanowienia nawet w sumie, to jebnąłem - ciach - i już Dżesika miała pięść moją własną na jej własnym policzku. Krzyknęła głośno, drąc pysk i łapiąc się za twarz.

Nie oglądając się na nią, wylazłem z kabiny. To Meigui się tu zabija, ja zamawiam fantastyczne fanatyczne śpioszki dla arkowca a ta pizda tu takie rzeczy odwala. No zasłużyła na avadę nawet a nie tylko na ten cios mój.

Kiwnąłem w stronę Jamesa i Winstona, co już się zbierali z podłogi. Chyba jednak słyszeli naszą rozmowę albo chociaż krzyk jej od mego pobicia bo miny mieli dość zszokowane, dość zdenerwowane a wręcz nieco podkurwione bym powiedział. Wylazłem z łazienki a oni za mną i tak szedłem kurwa korytarzem wprost, szedłem wraz z nimi, z moją blok ekipą, przed siebie gdziekolwiek to było, chcąc zabić jedynie tę Dżesikę i je wszystkie kurwa, wszystkie te paszczury co robią dzieci takim porządnym chłopakom jak ja,  a najbardziej jak je robią a potem się okazuje że to nie zrobione jednak jest, tylko bachor oszukany. Nie wiedziałem gdzie kroczę, więc James mnie chyba chciał ogarnąć w tej mojej wściekłości, bo tak, byłem podkurwiony mocno, chciałem dać wpierdol każdemu, przez chwilę chciałem nawet przyjebać Jamesowi, ale on to mnie zgarnął w tym momencie i zaprowadził do Wielkiej Sali, pustej przed kolacją jeszcze.
I tu to się przecież wszystko zaczęło, cała ta wymiana pierdolona co to bez niej to bym żył spokojnie, w niewiedzy o życiu i śmierci i dzieciach i gangu Pottera i w ogóle to chwycić miałem ochotę nóż wielki, przygotowany już na posiłek i się nim zabić jak Meigui i tak tu skończyć w tej Sali co to początkiem była a końcem być mogła.

Masz jakiś problem? Hogwart - historia prawdziwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz