Już się chciałem na serio zajebać, nawet chwyciłem ten nóż co to miał być do krojenia kurczaka a nie Polaka, ale James zainterweniował.
- Seba, kurwa!
Krzyknął i dał mi plaskacza na ryj. Musiałem być bardzo nie w formie, za mało ulic Krakowa i Gdyni i tej specyficznej, patologicznej atmosfery tych miast wpłynąć musiało na mnie bardzo niekorzystnie. Gdyby bowiem James, taki chudy ćpun, śmiał walnąć mi plaskacza na ryj w innym momencie, gdy ja bym przykładowo był w formie, tuż po siłce i papierosku, to by już nie żył ten chłopak, już by drgawki miał swoje ostatnie a nawet ostateczne. Leżałby bowiem w kałuży krwi swojej własnej a nóż ten, co to przez niego właściwie dostałem teraz tego plaskacza, to on byłby już wbity w Jamesa. A tak to leżał na podłodze, bo go opuściłem - tak jak opuściły mnie siły do dania wpierdolu Jamesowi za ten brak szacunku do ziomeczka.
Przysiadłem na ławce i wbiłem nienawistne spojrzenia w chłopaków.
- Oj, Sebuś - mruknął James przepraszająco - Musiałem ci przyjebać, bo już ci trochę odkurwia, już coś się dzieje z tobą, coś bym powiedział niedobrego.
Milczałem tylko, macając miejsce, w które mi przywalił.
James westchnął.
- Win, skocz po coś zimnego, co by to można było przyłożyć do policzka jego.
Winston kiwnął głową i opuścił Wielką Salę, zostawiając nas samych.
Siedziałem dalej milcząc. Wiem, że trochę odkurwiłem, trochę szału i szaleństwa mi weszło. Ale zły byłem jak diabeł sam. Bo oszukany się czułem tysięcznie, bo ja tu planuje wychowanie, kupowanie dresów pierwszych, opowiadanie bajek na dobranoc o krwawych ustawkach. A Dżesika mi tu z testem internetowym, no ja jebie. No i ta Meigui, co to myślała, że ja ojcem będę i się zabiła...
- Sebuś, no - mruknął James, przysiadając się do mnie i rozglądając po Sali - Nie przejmuj się. Nie stresuj. Niedługo wszystko to się skończy, znowu będziesz mógł być zwykłym Sebkiem, jakiego lubimy, kochamy, szanujemy.
Odburknąłem coś, gapiąc się w sufit. Przypomniał mi się pierwszy raz jak tak patrzyłem w ten sufit, na mojej ceremonii przydziału. Jak tu przyjechałem to był tak samo zajebisty jak teraz. Bajerancki, bogaty i w ogóle jakiś taki jakościowo lepszy, tak, jak jakościowo lepsze miało być moje życie w Hogwarcie. Teraz to wszystko się pozmieniało, jak zapomnieć mam wszystkie chwile te, które są na nie? Tylko sufit ten sam przepiękny mi został, tylko w niego mogłem się gapić i mieć nadzieję, że coś to znaczy, że wszystko naprawdę się ułoży. Sam nie wiedziałem co mam robić z życiem.
- Tata? - spytał James.
Zerknąłem na niego pytająco, o chuj mu śmiga, że mnie tatą nazywa jak ja już teraz definitywnie ojcem nie będę przecież i on wie o tym, on to czuje. Ale on wcale nie do mnie mówił "tata", nie mówił do nikogo innego, jak do mężczyzny zamykającego właśnie drzwi do Wielkiej Sali.
Był to sam Harry Potter, ciemne włosy, jak u Jamesa, identycznie rozwichrzone. Ten właśnie Harry Potter co to rozkurwił ileś tam lat temu Voldka. Czarnoksiężnika! Niesamowite. Tylko kurwa, to był również ten sam Harry Potter co miał gang narkotykowy i pisał do Jamesa dość całkiem niedawno, żeby mnie pilnował. Żeby miał mnie na oku. Że mu psuję interesy. To zdawało się mi już mniej niesamowite, a bardziej nawet niepokojące, zwłaszcza że był tu on teraz, chuj wie po co, chociaż sądząc po jego minie to raczej nie wpadł na grę w gargulki.
I zmierzał nawet teraz do mnie w tym momencie, w czarnej szacie i z obstawą, w której widzieć mogłem również zdelegalizowanego przecież Teddy'ego Lupina. I co ja mogłem sobie pomyśleć, niż to, że chyba mam ustawkę nie ustawioną a dość nieprzewidzianą.
CZYTASZ
Masz jakiś problem? Hogwart - historia prawdziwa
FanfictionSeba, typowy dres z polskiej Szkoły Guseł, zostaje wybrany do zagranicznej wymiany. Razem ze znajomymi trafia do Hogwartu. Chłopak musi dostosować się do zasad panujących w brytyjskiej szkole i powstrzymać się od bicia każdego, kto nie szanuje Arki...