Staliśmy w gabinecie dyrektora - to znaczy ja, McGonagall i pełno typów zerkających na mnie z pogardą z portretów na ścianie. Zresztą wzrok McGonagall nie był mniej pogardliwy - jakbym co najmniej obraził jej ulubioną drużynę piłkarską.
- Sebastian Złoty. Nie mam już do ciebie siły.
Westchnęła ciężko i zasiadła za wielkim biurkiem.
- Nikt nie sprawiał mi takich problemów jak ty... nawet Weasley'owie, na brodę Merlina... Twoje przybycie tutaj to jakaś klątwa...
Trochę się wkurwiłem, że tak mnie tu ciągnie po gabinetach żeby mi wypominać, jaki to ja jestem problematyczny. U mnie na dzielni jak ma się jakiś problem, to daje się wpierdol. A nie o tym gada.
- Przeżyłam jakoś twoje deprawowanie pana Pottera, pijaństwo i wiele innych spraw, ale ostatni wybryk... To przesada!
Zerknąłem na nią spode łba i plunąłem na dywan.
- Och!
Przysięgam, myślałem, że zaraz mi tu wykituje. Z obrzydzeniem patrzyła na ziemię a mi się aż głupio zrobiło. Ostateczne przecież chciałem zachować kulturkę, żeby jakoś reprezentować naszą szkołę, no ale w Anglii to mają zupełnie inne zasady najwyraźniej. Nawet głupie splunięcie jest tutaj końcem świata.
-Sorcia, Minerwa.
Kobieta przytrzymała się skraju biurka i powachlowała się dłonią.
- Panie Złoty...!
W tym momencie kolor dywanu zmienił się na jaskrawozielony. Wytrzeszczyłem oczy i odskoczyłem, bo na posadzce znikąd zjawiły się dwa węże, sycząc i kłapiąc paszczękami.
Błyskawicznie podpełzły do mnie i już myślałem, że mnie ujebią gdy rozpuściły się w szary dym.- Kurwa, co jest? - mruknąłem.
- Twoje ubranie! - wrzasnęła McGonagall.
Zerknąłem na siebie i spostrzegłem, że moje zajebiste dresy z Nike zniknęły a w zamian pojawiła się zielona szata wysadzana szafirami - była tego samego odcienia co dywan, na który charknąłem.
- Sebastianie! To niemożliwe!
McGonagall obeszła biurko i podskoczyła do mnie, omijając dywan. Chwyciła mnie za tą frajerską szatę i głośno wypuściła oddech.
- Przepowiednia... dziedzic... Złoty!
- Oddawać moje dresy! - warknąłem - Wiesz, ile musiałem się nakraść żeby je kupić?!
- Nie rozumiesz! Sebastianie, nie rozumiesz co tu się właśnie stało? Spełniła się jedna z najstarszych przepowiedni, która padła w murach tej szkoły... Został wybrany dziedzic.
- Dziedzic? Myślałem, że miałaś... miała mnie pani wyjebać!
Machnęła ręką, jakby odganiała natrętnego puszka pigmejskiego.
- Sądziłam, że to tylko legenda. Że nigdy nie zjawi się w tej szkole Dziedzic, który przywróci światu ład i porządek...
Zaczęła się trząść jak Winston w delirce.
- Trzymaj, Minerwka. Zapal sobie jointa i wychilluj, bo zaraz wykitujesz.
Kobieta bezwiednie sięgnęła po skręta, zapaliła go i sztachnęła się jak prawdziwy zawodowiec. Miałem wrażenie, że to nie pierwsze zioło w jej życiu.
Przysiedliśmy na kanapie i paliliśmy, gapiąc się na ten cholerny dywan.
- Setki... - McGonagall odkaszlnęła - Setki lat temu Salazar Slytherin, jeden z założycieli naszej szkoły zapragnął, aby jego jedyny syn, Salvin, poślubił córkę Helgi Hufflepuff. Chciał, aby zapoczątkował wielki ród, no wiesz, takie tam pierdolenie.
Chyba zioło jej wchodziło.
- No i Sebek, ten Salvin zrobił tej dziewczynie dzieciaka, ale po narodzinach do Hogwartu wbił jakiś dawny wróg Salazara i przeklął to biedne niemowlę.
Minerwa wypaliła końcówkę, zachichotała i mruknęła, że ostatki są najlepsze.
- Co to ja... ach, Salvin... No i ten syn Salvina został tak przeklęty, że miał wyrosnąć na największego wroga wszystkich, w których żyłach płynie krew Slytherina. Miał zniszczyć cały ród, o który przecież tak chodziło Salazarowi, a przy okazji miał rozpierdolić cały świat.
Wyciągnąłem butelkę kodeiny, którą dostałem od Jamesa. Jak się bawić, to się bawić.
Minerwa ciągle gadała o tym gówniarzu. Że jakoś udało się go powstrzymać, ale klątwa szła przez każde pokolenie, bla, bla. Szczerze mówiąc, jebało mnie to równo. Chuj mi z jakimś Slytherinem, kurwa.
-...i legenda głosi, że potomek Slytherina wróci do Hogwartu i odnajdzie artefakt rodu... czyli najwyraźniej ten stary, zawszony dywan... i przywróci chwałę Slytherinowi. Dasz mi trochę tej kodeiny, kochaniutki?
- Kurwa, Minerwa - mruknąłem - Czyli tym potomkiem mam być ja?
- Najwyraźniej. Jesteś Dziedzicem.
- Ja pierdole, Dziedzic? Kto to wymyślił? Weź mi to, kurwa, zmień na Haracza Roku.
Minerwa tylko wzruszyła ramionami. Chyba już duchowo odlatywała na jakiś Sabat Czarownic.
Spojrzałem znów na swoją szatę. Haracz Roku. Ja pierdolę. James się posra jak zobaczy te szafiry przy szacie. Jak je sprzedam, to będę mógł kupić góry amfetaminy.
- Minerwka, a powiedz mi jeszcze... Skup się, kurwa... Powiedz mi, jakie mam profity z tego tytułu?
- Hajs. Mnóstwo hajsu, Sebastian. No i szacunek...
- Szacunek na dzielni to ja akurat mam. Ale dzięki.
- ... oraz dostaniesz magiczny pierścień, przechowywany przez dyrektorów tej szkoły przez całe stulecia.
Wyjęła srebrny pierścień, podobnie jak szata wysadzany zielonymi szafirami.
- Fajny sygnet, nie powiem. Mój stary kupił podobny u takiego Cygana na rynku.
McGonagall wstała i jej wzrok z trudem skierował się na drzwi.
- Muszę to ogłosić... Dziś wieczorem na uczcie. Wracaj do siebie, Sebastianie. Przyjdź na kolację w szacie. Och, że też Albus nie dożył tego dnia...
Rzuciłem pustą buteleczkę na dywan i skierowałem się na korytarz.
Po drodze do pokoju wspólnego Puchonów, przemyślałem sobie wszystko. Kurwa, ale miałem plan.
CZYTASZ
Masz jakiś problem? Hogwart - historia prawdziwa
FanfictionSeba, typowy dres z polskiej Szkoły Guseł, zostaje wybrany do zagranicznej wymiany. Razem ze znajomymi trafia do Hogwartu. Chłopak musi dostosować się do zasad panujących w brytyjskiej szkole i powstrzymać się od bicia każdego, kto nie szanuje Arki...