Dziewiętnaście lat później

611 84 16
                                    

James

Władysławowo śmierdziało starymi goframi, polanymi przeterminowanym sosem czekoladowym. Wymęczeni nastolatkowie, widocznie skacowani, sprzedawali je jakimś gburowatym mugolom. Reszta ludzi pływała w wielkim akwenie sików, zwanym tutaj morzem Bałtyckim.

Siedziałem w zbyt obcisłych kąpielówkach tuż przy wejściu na plażę, pijąc piwko. Nie chlałem odkąd skończyłem Drugwart, bardziej celowałem w rodzinną tradycję przykurwiania fetki w nochal. Dziś jednak nie mogłem się powstrzymać od wypicia. Smak alkoholu przypomniał mi wszystkie te inby, po których lądowałem chuj wie gdzie wraz z moją ekipą - Winstonem Sproutem i chłopakiem z wymiany międzynarodowej, Sebastianem Złotym.

Obserwowałem teraz tego ostatniego, który nieświadomy mojej obecności, sprzedawał kebaba jakimś śmierdzielom. Był tak samo łysy jak w młodości, miał na sobie również dresy, które tak kochał nosić w Drugwarcie. Twarz miał jednak zmienioną, wymęczoną, wyglądał jak jakiś stary cep, dodatkowo prawy policzek przecinała mu długa blizna, o której był przekonany, że jest pamiątką z więzienia.

Nie mógł pamiętać, że to ja mu ją zrobiłem. Tego dnia, w którym omal nie zabił mojego starego. Tego dnia, w którym to ja tak bardzo chciałem go zabić, chociaż jak jak jakaś pizda nie byłem w stanie tego zrobić. W tamtym momencie, gdy stałem przed nim z wyciągniętą różdżką moja nienawiść mieszała się z miłością do niego. W końcu był moim przyjacielem. Ufał mi i wierzył we mnie.

Podszedłem teraz do budki i udawałem, że oglądam menu, zerkając kątem oka na Sebę.

Robił właśnie rollo, podśpiewując coś co brzmiało podejrzanie podobnie do "Jebać Lechię starą kurwę". Był teraz dość chudy, nie tak ładnie umięśniony jak w czasie szkoły. Tyle lat go nie widziałem. W głowie nosiłem obraz silnego byczora, ostrego dzika z Gdyni, co to był gotów ukraść świeżaka jakiemuś gówniarzowi spod Biedronki. Teraz wydawał mi się słaby, niezdolny do zapanowania nad własnym życiem. Zupełnie inny niż ten Seba, który zgolił brodę Hagridowi i był  kompletnym świrem.

- Co się, kurwa, gapisz?! - rzucił do mnie, zauważając mój wzrok - Masz jakiś problem?

Uśmiechnąłem się przepraszająco i zaprzeczyłem.

- Znamy się skądś? - mruknął Seba, mrużąc oczy.

Nie mógł pamiętać. Nie mógł wiedzieć, że piliśmy tysiąckrotnie zimną wódeczkę w moim dormitorium, albo że w pewnym momencie swojego życia był Haraczem Roku. Po wymazaniu mu pamięci i zrobienia, w odwecie za mękę ojca, rany na policzku, nowy minister magii, Ronald Weasley, stworzył specjalną grupę złożoną z uzdrowicieli i aurorów, która miała na celu wymazanie poczynań Sebixa z historii magicznego świata. Drugwart pozostał szkołą tworzenia narkotyków, ale pod nadzorem mafii mojego ojca. Sebie natomiast stworzono nowe życie, z dala od interesów taty.

- Nie, raczej nie. - oparłem teraz i odwróciłem się od dawnego przyjaciela.

Seba po kilku długich miesiącach w Szpitalu Świętego Munga został odesłany do Warszawy, gdzie pod nowym nazwiskiem zaczął pracować jako kucharz u pewnego Araba, chociaż plotki głosiły, że można u niego ogarnąć lepszy towar niż kebab z wołowiną. Był przekonany, że pochodzi z małej wsi na Mazurach, został wyrzucony ze Szkoły Guseł i nie może uprawiać magii. Żył więc jak mugol, samotnie, pod nadzorem polskiego Ministerstwa. Jego matce wysłano list, że Sebastian przedawkował Grubą Damę, więc nikt go nigdy już później nie szukał.

Mimo nienawiści, która zrodziła się we mnie do Sebixa po jego ataku na mojego starego, całe życie interesowałem się, jak sobie radzi. Mimo wszystko był kiedyś dobrym ziomkiem, fajnym alkoholikiem i czasem tęskniłem za naszym wspólnym słuchaniem Cypisa przy skuniku. Jednak mając na sercu mój rodzinny interes i dobro mojego ojca, nigdy się nie skontaktowałem z dawną mordą.

Dopiero w tym roku postanowiłem zobaczyć na własne oczy dorosłego Sebę. Teraz, gdy spotkałem go i przekonałem się, że dalej jest popierdoleńcem dającym pewnie wpierdol każdemu, kto się nawinie, troszkę się wzruszyłem. To urocze, że po tylu latach dalej jest gotowy się napierdalać. Tę waleczność zawsze w nim kochałem.

Zerknąłem jeszcze raz przez ramię na mojego dawnego przyjaciela. Właśnie owijał sobie wokół szyi szalik Arki Gdyni. Uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem w stronę plaży, podgwizdując przyśpiewkę arkowców i na zawsze opuszczając Sebastiana.

Masz jakiś problem? Hogwart - historia prawdziwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz