Obrady

676 50 15
                                    

Carmen:

Dni w Rivendell mijały beztrosko. Siedziałam rezem z Bilbem na tarasie i patrzyłam jak krasnoludy i moje przyjaciółki bawią się w fontannie. Nim przemieniła się w wilka i chlapała wszystkich wodą z sierści. Fili i Kili wywrócili Lüt, tak że cała znalazła się pod wodą, a kiedy się wynurzyła był cała mokra i zła. I właśnie w ten sposób rozpoczęła się bitwa wodna. Krandoludy rzucały się na siebie, chlapały wodą. Tyko Dwalin "zawiązał pakt" z Idrianą. Ona siedziała mu na barkach i było widać, że pomimo ich wcześniejszych zgrzytów teraz się świetnie bawili i dogadywali.
Spojrzałam na Bilba.

- Co ty taki zamyślony?

- Wiesz... - zaczął niepewnie, a na jego, o wiele szczuplejszych, niż w dzień wysuszenia kompanii, policzkach wykwitł dosyć uroczy rumieniec . - Dziś po śniadaniu rozmawiałem z Elrondem. Powiedział mi, że jeśli nie chcę kontynuować wyprawy, to mogę tu zostać...

- A nie chcesz jej kontynuować? - zdziwiłam się.

- Sam nie wiem, to wspaniała przygoda, wspaniałe osoby, jak ty. Ale mam wrażenie, że nie jestem tu potrzebny, że Thorin nie cieszy się z mojej obecności.

- Co ty wygadujesz? Jesteś nam potrzebny i to bardzo. Nikt nie skrada się tak jak ty. I w walce też już sobie radzisz, prawda?

- No fakt, ostatnio trochę ćwiczyłem. - rumieniec pogłębił się.

- To na co czekasz? Chodźmy po broń i powalczymy! - Pociągnęłam hobbita za sobą i pobiegłam do zbrojowni.

Chwilę później byliśmy na polanie osłoniętej drzewami. Po mojej prawej stronie stał budynek, w którym aktualnie mieszkaliśmy. Czułam się jak na mojej dawnej sali treningowej. W niej też było tak przytulnie i naturalnie.

- Dobra, zasady są proste. Używamy tylko mieczy. - ustałam w pozycji bojowej.

- A reszta zasad?!

- Nie ma. - powiedziałam z chytrym uśmiechem. - No, może jeszcze ta, że nikogo nie zabijamy.

- Rozumiem... chyba.

- Dobra, na trzy zaczynamy. - skinął głową.

- Raz...

- Dwa...

- Trzy...!

Podbiegłam do Bilba. Ten się zamachnął, ale ja nad nim przeskoczyłam i dałam kopniaka w cztery litery. Hobbit przewrócił się i złapał za bolące miejsce.

- Żadnych zasad. - wzruszyłam ramionami.

Podniósł się i tym razem on zaatakował. Wyprowadził atak z prawej, a ja się obroniłam. Wtedy to ja zadałam cios, ale hobbit mnie skontrował. Wyrzucił mi miecz z ręki i klepnął mnie swoim w tyłek.

- Au!

- Żadnych zasad. - odparł z uśmiechem.

Zaśmiałam się i stając na rękach wytrąciłam nogą jego oręż dając sobie czas na podniesienie Iliavy.

Walka trwała dalej. W pewnym momencie wysunęłam drugie ostrze i podciełam nim nogi przyjaciela. Kiedy się wyłożył przyłożyłam mu pokazowo miecz do gardła.

- Dobry jesteś, ale ze mną nie wygrasz. - powiedziałam z dumą.

Wtedy poczułam, że spadam i wylądowałam na ziemi. Zabolała mnie głowa, więc zamknęłam oczy. Kiedy poczułam coś zimnego na szyi od razu je otworzyłam. Nade mną stał Bilbo z triumfalnym uśmiechem.

- Zanim ogłosisz się zwycięzcą sprawdź czy "pokonany" przeciwnik nie ma broni w zasięgu ręki. - kopnął mój miecz poza moje pole widzenia. - Coś mi mówi, że jednak ja wygrałem.

Secrets of Middle-earthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz