Rozdział I

424 33 11
                                    

-Hej mamo!- krzyknęła Lucy, wchodząc do domu. Miala na sobie szare leginsy i niebieską koszulkę do biegania. Jej stopy przyodziane były w czarne, sportowe buty.

-Cześć córcia. Dobrze, że jesteś. Właśnie miałam wychodzić do pracy. Na stole w kuchni jest pizza, odgrzej ją sobie.- powiedziała kobieta w wieku czterdziestu lat.

-Jak to do pracy? Przecież dzisiaj mamy sobotę. Miałyśmy wybrać się na zakupy. Specjalnie odwołałam spotkanie ze znajomymi, bo chciałam iść z tobą.-

-Wiem, ale musisz zrozumieć, że bycie kierowniczką jednej z największych firm poligraficznych w Gotham zobowiązuje. Przepraszam, nadrobimy to. Obiecuję.-

Lucy patrzyła, jak jej mama zamyka za sobą drzwi. "Zawsze, kurwa, to samo." pomyślała i poszła na górę do swojego pokoju.

Rozebrała się do czarnej bielizny i rzuciła na łóżko.

Od kiedy jej rodzice się rozstali, a ona zamieszkała z mamą, spędzała z nią coraz mniej czasu. Cóż za paradoks. Tęskniła za tatem bardzo, jednak widywała się z nim rzadko, z uwagi na to, że mieszkał w innym mieście.

Lucy miała co prawda wielu znajomych, ale wiedziała, że oni nigdy nie zastąpią jej rodziny.

Zeszła na dół i wyszła na taras. Na dworze było z dwadzieścia pięć stopni. Zanim położyła się na leżaku, wyjęła z lodówki piwo.

Poleżała chwilę i postanowiła, że zadzwoni do Abby, jednej z jej najlepszych przyjaciółek.

Tak też uczyniła. Podniosła telefon i wybrała numer.

-No hej piękna, co tam?- usłyszała głos w słuchawce.

-Nie za wiele. Dzisiaj chyba jednak pojawię się na tej domówce u Colina. Mama znowu poszła do pracy...- powiedziała blondynka.

-Brak mi słów, serio. Przychodź mała do nas. Będzie Steve, będzie na co popatrzeć.- zaśmiała się Ab. Steve był jednym z tych chłopaków w szkole, na którego widok dziewczynom miękły nogi. Lucy wiedziała, że ma do niej słabość. Mimo wszystko traktowała go tylko jako kolegę.

No, przystojnego kolegę.

-To będę jakoś około osiemnastej u Colina. Tylko nie wiem, co na siebie włożyć...-

-Cokolwiek, byle, by wyglądało jak olbrzymi worek, bo będę zazdrosna.- powiedziała Abby, udając obrażoną.

-Nie przesadzaj. Ty, piękna? No nic, koniec tych czułości. Uciekam, chyba ktoś pukał. Trzymaj się, do wieczora.- pożegnała swoją serdeczną przyjaciółkę Lu.

-Buźka.- odparła Abby. Dziewczyny rozłączyły się.

Jasnowłosa odłożyła telefon i wstała z leżaka. Podeszła do drzwi i otworzyła je. Zdziwiła się, bowiem naprawdę myślała, że ktoś pukał, a nikogo za nimi nie zastała. Już miała zamykać, gdy kątem oka dostrzegła leżącą na wycieraczce kartę. Podniosła ją. Widniał na niej wizerunek Jokera.

Lucy wiedziała, kto zostawia takie karty. Szybko zamknęła za sobą drzwi i pobiegła na górę do swojego pokoju. Serce biło jej jak szalone. Schowała kartę do szafki z bielizną. Usiadła na łóżku, by się uspokoić.

"To niemożliwe, żeby to był on. Nie ma takiej opcji. Pewnie jakiś znajomy robił sobie ze mnie żarty. Tak, na pewno... To nic więcej. It's just a bad joke. Poza tym... Głupia ja. To była zwyczajna karta. Jak każda inna w taliach... Muszę popracować nad podatnością mojego umysłu, na wyobrażanie sobie rzeczy, których nie ma. Zdecydowanie.". Z tą myślą wstała i poszła do łazienki. Wlała do wanny olejek, umyła włosy szamponem, wykonała depilację ciała... Czas spędzony tam zrelaksował ją do tego stopnia, że gdy wyszła, owinięta ręcznikiem, nie pamiętała już o karcie, a jej strach zupełnie znikł. Miała teraz na głowie "ważniejszą" sprawę. Mianowicie, co ma ubrać na spotkanie ze znajomymi? Z tą myślą weszła do pokoju, podeszła do szafy i zaczęła w niej przebierać.

Nie wiedziała, że w tym samym czasie obserwował ją mężczyzna w fioletowym płaszczu, właściciel karty, która aktualnie leżała ukryta w jej szafce.

The new purple.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz