Rozdział XI

123 9 4
                                    

Joker pov

Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo i przy tym poruszylismy masę tematów. Opowiedziała mi o szkole, o jej przyjaciółkach, o rodzicach i ich rozwodzie... Skakała po tematach jak oszalała, cały czas mając wypieki na swej pięknej buzi, a ja czułem się jakbym był w siódmym niebie. Ba, nawet siedemsetnym.

-Nawet nie masz pojęcia, maleńka, jak ja się cieszę, że tu jestem!- krzyknąłem entuzjastycznie i zaraz po tym położyłem ręce na jej talii, by ją przytulić.

-Ja też się cieszę, że jesteś. I w ogóle jak to możliwe, że nie widziałam cię tyle lat, a mówię do ciebie, jakbyśmy się widzieli kilka tygodni temu?! Niespotykane...- odwzajemniła uścisk. Postanowiłem zapytać ją o jeszcze jedną rzecz.

-Miałaś kogoś w ciągu tych kilkunastu lat?

-Miałam...- na jej pięknej, wcześniej uśmiechniętej od ucha do ucha buzi nagle pojawił się smutek i ból. Jakby przypomniała sobie o czymś, o czym pamiętać nie chciała... I to mnie cholernie zmartwiło.

-Lucy... Jeśli  nie chcesz...

-Chcę!- przerwała mi. Spojrzałem na nią lekko zbity z tropu.

-Nie chcę uciekać od tego, co zadało mi cierpienie. Ileż można? Chcę o tym opowiedzieć...

I opowiedziała, a ja słuchałem jej z wielkim zainteresowaniem. Historia niejakiego Barrego, którą mi opowiedziała wydała mi się dziwnje bliska. Jakbym znał jej "bohatera" lub conajmniej kojarzył. Zwłaszcza po wzmiance o jego ojcu i ich nazwisku. 

-Donfield...- szepnąłem nieświadomy.

-Hm? Mówiłeś coś?- zapytała Lu, a ja szybko się otrząsnąłem.

-Nie, aniołku. Po prostu zdawało mi się, że gdzieś już kiedyś słyszałem to nazwisko... A może nie? Nie wiem.

-Nieistotne... No, także w ten sposób wyglądało moje życie pod Twoją nieobecność. Niezawsze było dobrze, ale do większości sytuacji starałam się podchodzić z dystansem i humorem. Tak, jak mnie nauczyłeś, Jack...- to mówiąc przysunęła się do mnie i położyła na mojej twarzy swoją delikatną jak aksamit dłoń.

Wstrzymałem na moment oddech i zamknąłem oczy. Nie mogłem powstrzymać się przed głębokim mruknięciem, kiedy zjechała nią na moją szyję. Usłyszałem, jak wzdycha.
Kiedy otworzyłem oczy nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
Teraz to ja dotknąłem jej buzi.

-Nawet nie masz pojęcia, na jak kuszącą i uroczą kobietę wyrosłaś. Gdy widziałem Cię ostatni raz byłaś jeszcze dzieckiem. Teraz mam przed sobą już dorosłą Lucy...- szepnąłem.

-Dużo od tego czasu się zmieniło... Ja się zmieniłam, moje podejście do życia z dziecięcego na bardziej dojrzałe... I wiele, wiele innych. Wiesz, co nie uległo zmianie?

Spojrzałem na nią wyczekująco, licząc na odpowiedź.

-To, że zarówno wtedy jak i teraz, Ty mnie masz, Jack, a ja mam Ciebie. I wierzę Ci, że to już nigdy się nie zmieni, że historia nie zatoczy koła.- dokończyła cicho i pocałowała mnie w usta. W jednej chwili moje wszystkie zmysły zaczęły płonąć, a cały ja wraz z nimi. Odwzajemniłem pocałunek najpierw nieśmiało, zaraz jednak przejąłem inicjatywę i zacząłem wpijać się w jej usta zachłanniej. Zupełnie jakby ktoś miał mi ją odebrać. Położyłem swoje dłonie na jej krągłych biodrach i ścisnąłem...

Gdy odsunęliśmy się od siebie, by złapać oddech, bylismy cali czerwoni i zasapani. Lucy poprawiła swoje włosy i delikatnie schowała kilka niesfornych kosmyków za ucho.

-Aniołku...- szepnąłem i złożyłem na jej ustach pełen czułości i delikatności pocałunek.

-Chodźmy spać, Jack.- powiedziała i z uśmiechem na buzi zaczęła wchodzić pod kołdrę.

-Jak tylko sobie życzysz, little Angel.- odparłem, jednak tej nocy nie mogłem zasnąć. Moje myśli wariowały, a ja miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę salwami ogromnej radości.

Radości, bo ta mała, skubana dziewczyna sprawiła, że w końcu ponownie odnalazłem powód w tym moim szalonym jestestwie.

Odnalazłem i odzyskałem...

The new purple.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz