Rozdział III

342 34 8
                                    

-Lucy, wstajemy!- dziewczyna usłyszała głos swojej mamy, która pośpiesznie weszła do jej pokoju. Wczoraj wróciły do domu bardzo późno. Spędzały czas na spacerowaniu, były w restauracji i na wesołym miasteczku. Bawiły się, jakby obie miały po pięć lat. Lucy była przeszczęśliwa, że jej mama okazała chociaż trochę więcej miłości i uwagi.

Blondynka powoli wstała i od razu skierowała swoje kroki do lazienki. Umyła zęby, po czym ściągnęła ze swojego pięknego ciała piżamę i weszła pod prysznic. Gdy poczuła gorącą wodę, która stopniowo ogrzewała najpierw jej głowę, potem schodząc coraz niżej piersi, brzuch, poczuła się zrelaksowana. Po skończonym prysznicu wyszła z kabiny, starannie wytarła ciało i włosy ręcznikiem i owijając się nim, poszła do pokoju.

Stanęła przed otwartą szafą, zastanawiając się, co ubrać. W końcu zdecydowała się na czarne, bardzo krótkie spodenki, do których dobrała fioletową koszulkę na ramiączkach, zwiewną, delikatnie przeźroczystą, która sięgała jej do pępka.

Otworzyła jeszcze szybko szafkę z bielizną i wyciągnęła z niej czarny komplet. Jej oczy tuż przed tym, kiedy miała zamknąć szafę, spotkały na swojej drodze kartę do gry z wizerunkiem Jokera. Lucy uśmiechnęła się pod nosem, gdy przypomniała sobie ostatnie wydarzenia i wiadomość od psychopaty.

"Kurczę, czy ja powinnam na wspomnienie o nim się rumienić?" z tą myślą przebrała się w wybrane rzeczy, spakowała plecak i zeszła na dół. Zastała mamę w kuchni. Obok drzei wyjściowych dostrzegła walizkę.

-Kochana, tak jak mówiłam, wyjeżdżam. Nie będzie mnie trzy noce. Wracam w czwartek. Poradzisz sobie ze wszystkim? Jakby coś się działo, dzwoń do cioci Avy.- powiedziała kobieta. Była bardzo zabiegana.

Lucy czuła, że tak się to skończy. Wczoraj spedziły razem wspaniale czas, dzisiaj powróciła szara rzeczywistość.

"Przynajmniej ciocia się mną interesuje."

-Mamo, zjemy razem śniadanie?-

-Nie mam czasu Lucy, muszę już wychodzić. Trzymaj się i uważaj na siebie. Pa.- ucałowała córkę w czoło i już jej nie było. Lu poczuła, jak pojedyncza łez spływa jej po policzku, jednak szybko się otrząsnęła. Zjadła przygotowane wcześniej przez mamę kanapki, wypiła herbatę i zamykając drzwi udała się piechotą do szkoły. Miała jeszcze pól godziny, dlatego zdecydowała się na spacer. Normalnie pojechałaby autobusem.

----

-Lucy Cassata!- dziewczyna po tych słowach nauczyciela wstała i podeszła do tablicy. Była trochę zestresowana zważywszy na to, że nie przygotowała się do odpowiedzi z fizyki, ale gdy odpowiadała na ostatnie pytanie, cały stres z niej zszedł. Nie miała z tym przedmiotem problemów.

-Bardzo dobrze. Pięć.- nauczyciel wpisał ocenę do dziennkia, a Lu uśmiechnęła się pod nosem, widząc siedzące z tyłu Abby, Zoe i Evę, które pokazywały jej kciuki.

----

-Uderzamy do kawiarni?- zapytała z nadzieją w głosie Eva.

-Nie mam czasu. Muszę uciekać i ogarnąć projekt na historię.- powiedziała Zoe.

-Ja mam do zrobienia zadania z matmy na poprawkę.- odparła Abby, po czym dodała. -Zdaje się, że miałaś mi pomóc Lucy.-

-Faktycznie. Pójdziemy innym razem, co Evi?- zapytała blondynka, na co Eva tylko kiwnęła głową w geście przystania na propozycje.

Dziewczyny rozeszły się do domów.
Abby i Lu we dwie skierowały się do domu tej drugiej. Gdy przekroczyły próg, od razu zaczęły plotkować.

-Abby, widziałaś w co dzisiaj była ubrana Alice?-

-Proszę cię, kto teraz chodzi w dzwonach? Uważa się za niewiadomo jakie guru modowe.-

-No dokładnie. Ciekawe zatem, dlaczego do brązowych dzwonów ubrała czerwoną tunikę.-

-Lucy, zmieniając temat. Myślisz, że miałabym szanse u Johna?- zapytała niepewnie brunetka.

-Co? Jeszcze pytasz? Na pierwszy rzut oka idzie się zorientować, że macie się ku sobie. To, jak na ciebie patrzy. Wiesz ile ja bym dała, żeby ktoś tak spojrzał na mnie?-

-Dziękuję, to miłe. Poprawiłaś mi humor. Tak swoją drogą, dziewczyno, jesteś jedną z najładniejszych w szkole i pleciesz takie głupstwa. Do tego jesteś inteligentna i opiekuńcza.-

-Wiesz... Zabierzmy się już za tą matmę.- zaproponowała Lucy, spuszczając głowę.

-Zaraz, zaraz... Nie wierzysz mi?-

-Abby, proszę...-

-Niejeden by oddał wszystko, żeby być z tobą.-

-Abby!- tym razem krzyknęła blondynka.

-Już... Przepraszam. Weźmy się za tą matmę, racja.-

----

-Trzymaj się mała i powodzenia jutro!-

-Dzięki za pomoc, buźka!-

Lu zamknęła drzwi. Nie miała humoru. Wcześniejsza rozmowa z Abby sprawiła, że posmutniała. Wróciły do niej wspomnienia sprzed około dwóch lat. Była wtedy w związku z pewnym chłopakiem, trzy lata od niej starszym. Tworzyli naprawdę zgraną parę. Zarówno ona jak i on byli dla siebie tymi pierwszymi kochankami.
Pewnego dnia, były to akurat walentynki, Barry, bo tak miał na imię jej ówczesny partner, postanowił zrobić Lu niespodziankę. Z samegorana pożyczył samochód od rodziców i pojechał na drugi koniec miasta, gdzie sprzedawali jedne z najpiękniejszych róż. Słynne były ze względu na to, iż trzymały się naprawdę długo. Barry wyjechał rano i nigdy nie wrócił. Po kilku miesiącach znaleziono jego ciało. Prawdopodobnie został on porwany przez okoliczną mafię, która miała jakieś porachunki z jego ojcem. Lucy nie pamiętała dokładnie, o co chodziło i jak ta sprawa się toczyła. Pamiętała tylko jego oczy i widok zamkniętej trumny, zakopywanej w ziemi. Sprawców nie złapano do tej pory, a samochód się jakby rozpłynął. Prawdopodobnie został przerobiony lub doszczętnie zniszczony.

Lucy usiadła na sofie w stołowym pokoju i schowała twarz w dłoniach.
Tyle dni przepłakała po jego śmierci, minęły ponad dwa lata, a ona (chociaż próbowała) nie była w stanie związać się z nikim na dłużej. Nikt nie był wystarczająco dobry. Nikt nie był podobny chociaż trochę do Barrego.

Z rozmyślań wyrwał ją hałas dobiegający jakby z jej pokoju. Zlękła się nieznacznie, jednak po cichu wstała i weszła na górę. Drzwi jej pokoju były otwarte, a w środku paliło się światło. Przerażona podeszła cicho do wejścia. Serce biło jej jak oszalałe. Pamiętała, że wyłączała lampę.

W końcu zebrała się na odwagę i starając się zachować pionową postawę ciała, weszła do swojego pokoju.

Osoba, którą zobaczyła, była osobą, której naprawdę mogła się tu spodziewać.

Poczuła zapach. Był dosyć przyjemny... Zapach męskich perfum.

Rozchyliła delikatnie wargi z powodu zmieszania się strachu z ekscytacją.

-Witam cię, piękna damo. Mam nadzieję, że moja wizyta cię cieszy. Co prawda... Nie miałem w planie zostać zauważonym, niestety, ale możemy to naprawić.- mężczyzna z białą twarzą i czerwonym uśmiechem, który poszerzały blizny zbliżył się do blondynki, wyciągając z kieszeni nóż.

"Już po mnie." pomyślała Lu, ale z jakiegoś dziwnego powodu, jej nieznanego, nie zaczęła uciekać.

Czyżby Joker w pewien sposób wydawał jej się bliski? Coś ją do niego ciągnęło, dlatego odłożyła strach na drugi plan.

-Witam w moich skromnych progach, panie w fioletowym płaszczu.-

The new purple.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz