Tydzień trzeci - Anze, ile była warta nasza przyjaźń?

409 89 26
                                    

Prawie całe swoje dzieciństwo byłem samotny, dopiero w szkole miałem jakiś kontakt z innymi dziećmi, ale nie należał on do najlepszych. Każdy miał swojego kumpla, któremu poświęcał cały swój czas, na początku to była tylko zabawa, ale później można mu było powiedzieć o wszystkim, powierzyć każdy sekret. Wszyscy trzymali się z Peterem, w późniejszym czasie i Domen stał się gwiazdą towarzystwa. Ja nigdy nie potrafiłem się przełamać, chodziłem wpatrzony w podłogę, kiedy ktoś mnie zaczepiał nie odzywałem się ani słowem, bałem się, ale czy powinienem bać się całe życie?

Poznaliśmy się, kiedy byliśmy w czwartej może piątej klasie, w zasadzie to był przypadek, ale ujmę to inaczej. Po prostu się nade mną zlitowałeś, jako jedyny ruszyłeś mi na pomoc, a reszta potoczyła się sama. Sam nie wiedziałem kiedy zostaliśmy przyjaciółmi, cały czas za tobą łaziłem, najpierw kazałeś mi spadać, ale później się przyzwyczaiłeś, nie masz pojęcia jak bardzo byłeś dla mnie ważny Anze, myślałem, że wszystkie moje sekrety będą bezpieczne w twoich rękach, za bardzo w ciebie wierzyłem.

Tamtego dnia szedłem do klasy z projektem na geografię, makieta wulkanu była ogromna, trzymałem ją w rękach, ale w każdej chwili mogła mi wypaść. Wtedy do akcji wkroczył postrach szkoły, kolega z twojej klasy, stanął tuż przede mną i jednym lekkim pchnięciem wywrócił mnie na podłogę. Upadłem, a makieta roztrzaskała się na ziemi, nie próbowałem nawet jej ratować, nie nadawała się już do niczego. Chciałem wstać, ale za każdym razem kiedy się podnosiłem on popychał mnie z powrotem, śmiał się — wszyscy się śmiali. Zebrała się wokół nas dość sporo grupka ludzi. Myślałem, że to wszystko będzie trwać aż do dzwonka, a wtedy wszyscy się rozejdą. Zostałbym sam i w spokoju mógłbym robić to co zwykle — użalać się nad sobą, ale wtedy pojawiłeś się ty.

— Daj mu spokój — powiedziałeś spokojnym tonem.

— Ej, Żaba, nie podskakuj — odparł — Słyszeliście? — zwrócił się do kolegów — Ale mu nagadałem.

Przewróciłeś oczyma, wszyscy wiedzieli, że ten koleś ma nie po kolei w głowie, może myślał, że te słowa cię zranią. W zasadzie ciężko było powiedzieć czy kiedykolwiek o czymś myślał. Spróbowałem się podnieść ponownie, kiedy mój oprawca chciał znowu mnie przewrócić, chwyciłeś go za rękę. Zacisnąłeś palce tak mocno, że na jego twarzy pojawił się grymas bólu.

— Mówiłem, że masz dać mu spokój. Czego w tak krótkim zdaniu nie zrozumiałeś? — zapytałeś.

W jego oczach pojawiły się łzy, wyglądałeś na trochę wkurzonego, kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, uderzyłeś go w twarz. Chłopak się bał, zresztą nie tylko on. W pierwszej chwili myślałem, że jesteś darem od losu, że mnie uratujesz, ale w momencie, gdy go uderzyłeś, przestraszyłem się, że ratujesz mnie tylko po to, żeby później samemu mnie dobić. Zamrugałeś kilka razy i nagle go puściłeś, skierowałeś wzrok na mnie i wyciągnąłeś w moją stronę dłoń, pomogłeś mi wstać. Wszyscy się nam przyglądali, ale nikt nie odzywał się ani słowem. Zauważyłeś, że jesteś w centrum uwagi, spojrzałeś na nich gniewnym wzrokiem i krzyknąłeś:

— Koniec przedstawienia, niech każdy zajmie się sobą.

A potem po prostu odszedłeś, nawet nie zapytałeś czy ze mną wszystko w porządku, a ja byłem w takim szoku, że nawet ci nie podziękowałem. Przez całą kolejną przerwę zastanawiałem się kim jesteś, szukałem cię na korytarzu, ale dopiero po lekcjach cię odnalazłem, właśnie odjeżdżałeś na swoim rowerze. Postanowiłem za tobą biec, chciałem wiedzieć gdzie mieszkasz, na szczęście nie było to daleko. Stałem przed twoimi drzwiami, ale nie odważyłem się zapukać. Kilka minut później otworzyłeś drzwi, przestraszyłeś się kiedy mnie zauważyłeś.

zemsta nadchodzi o zmierzchu ~ c.prevcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz