My też jesteśmy twoją rodziną

408 42 7
                                    


Charles? Wszystko w porządku? - zapytała Raven, kiedy ten przechadzał się po korytarzu szkoły, budząc go przy tym z zamyślenia.

Mystique dobrze wiedziała jaka jest odpowiedź. Coś napewno niepokoiło Profesora X. Przyglądnęła się mu, lecz Xavier i tak dalej zapatrzony był w jakąś przestrzeń przed sobą.

-Minęło już tak wiele czasu... - powiedział jakby bardzej do siebie - już prawie zacząłem zapominać, ale teraz... teraz czuję, że on niedługo powróci...

Raven odwróciła wzrok i spojrzała w podłogę:

- Myślę, że to najwyższy czas... Wiem, że on nie jest w zupełności taki jak my, ale uważam, że i tak powinien wrócić...

- Tak, mimo, że czasem schodzi na niewłaściwą drogę, potrzebujemy go, a on potrzebuje nas...

***

Tej nocy Charles nie potrafił spać. Wciąż przewracał się z boku na bok, a w jego umyśle kłębiły się sterty różnych obrazów. Chociaż już tak wiele się nauczył, wciąż niekiedy nie umiał nad tym zapanować. Wiedział, że Erika spotkało coś strasznego, czuł jego emocje, jego smutek, żal, ale także i wściekłość. Chciał mu pomóc. Wstał z łóżka i wyjrzał przez okno. Wybiła 24:00. Była piękna noc, żadnej chmury, pełno gwiazd mieniło się niczym oślepiający, srebrny metal. Księżyc w pełni wisiał wysoko. Panowała wyjątkowa cisza. Wszystko było takie dziwne. Wiedział, że cała ta szkoła, Raven, Jean, Hank i wszyscy inni to jego najprawdziwsza rodzina. Każdego z mutantów cenił i szanował. Ale Erik... był mu niezwykle bliski, z nim czuł taką więź, to było coś innego, nikogo jeszcze nie odczuwał tak mocno jak jego, choć dzieliły ich tysiące kilometrów, miał wrażenie jakby Magneto stał obok. „Magneto..." - pomyślał. Nie lubił go nazywać w ten sposób, to brzmiało tak surowo. „Erik, tak długo na ciebie czekamy. Gdzie teraz jesteś przyjacielu?..."

Erik spoglądał w rozgwiezdżone niebo. Nie miał pojęcia co teraz robić, wiedział tylko, że musi jak najszybciej uciekać. Nie wiedział dokąd powinien się udać. Jeszcze nigdy nie leciał tak szybko, odpychał się każdej metalowej rzeczy niszcząc ją przy tym, wyginał latarnie i znaki, wyrywał rury, odpychał samochody. Czuł, że coś właśnie w nim pękało. Odebrali mu wszystko, żonę, córkę, dom, pracę. Nie miał nikogo kto mógłby go zatrzymać, żadnego miejsca, gdzie mógłby się schronić. A przynajmniej tak sądził. Mknął przed siebie, bolały go już ręce i głowa, ale mimo to nie chciał przestać. Bo zostało już tylko kilka godzin. Kilka godzin do tego miejsca. Choć o tym nie wiedział, teraz tak naprawdę miał wrócić do jego prawdziwego domu...

***

Erik upadł na ziemię. Było jeszcze ciemno. Podparł się prawą ręką i spróbował się rozglądnąć. Trochę znajomy widok prawie że wirował. Obraz wydawał się mu bardzo zamglony, mężczyzna musiał mrużyć oczy, żeby cokolwiek zobaczyć. Minęło parę chwil zanim wreszcie do niego dotarło gdzie tak naprawdę się znajduje. Siedział na małym pagórku w parku przed Uniwersytetem Xaviera.

Nie... - szepnął - Jak?... zaraz, przecież nie mogą mnie zobaczyć w takim stanie.

Magneto nie mógł tak poprostu wejść jakgdyby nigdy nic głównymi drzwiami budynku, to nie wyglądałoby dobrze, szczególnie, że parę lat temu opuścił wszystkich bez słowa. Jednak, jakaś siła popchnęła go w stronę budynku. Był tak wyczerpany, że ledwo dał radę iść.

Co robić, co robić? Jeszcze trochę i padnę z wycięczenia - pomyślał - heh... - zaśmiał się sam z siebie i pokręcił głową, przecież bywał już bardziej wykończony przez inne walki. Wtedy w jego myślach pojawiła się jedna osoba - Charles... nie wiem czy mnie zrozumiesz, ale... napewno mnie przyjmiesz...

[X-men] Codzienność [STAROĆ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz