Carolina
Życie potrafi rzucać kłody pod nogi w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy pewni małżonkowie byli niemalże w najlepszym okresie swojego życia, wszystko się pokomplikowało. Kobieta zaszła w końcu w ciążę, po masie nieudanych prób. Wydawać się może, że los w końcu się do nich uśmiechnął, lecz to tylko pozory.
Od zawsze chciała mieć dzieci. Starała się o nie ze swoim mężem latami. To było jej największe marzenie. Jej priorytet, do którego nieprzerwanie dążyła. Gdy nadszedł ten moment, była najszczęśliwszą kobietą na całej kuli ziemskiej. Lecz bowiem nie wszystkie historie kończą się happy endem.
U brązowookiej w ostatnich miesiącach ciąży wykryto pewną chorobę, której towarzyszył patologiczny stan zagrażający życiu matki. Lekarze dali jej wybór – dotrzymać ciążę, dać szansę swojemu dziecku na życie i tym samym pożegnać się z tym światem, oraz drugi – usunąć dziecko i przeprowadzić skomplikowaną operację, która może tak, a może nie, pozwoli jej żyć.
Jej ukochany nie chciał pozwolić jej odejść, nie dopuszczał do siebie tej myśli, mimo, że od pierwszego bicia serca maluszka, pokochał go. Z Angeles, bo tak miała na imię owa kobieta, łączyła go najszczersza i najtrwalsza miłość jaką ludzki umysł może sobie wyobrazić. Kochał ją jak nikogo innego na tym świecie, całym sercem i całą duszą. Wiedział, że bez niej wszystko straci sens i nic nie będzie takie samo. Próbował przekonać ją do zmiany decyzji, ale ona już ją podjęła.
Zadecydowała, że dziecko ma prawo do życia i postanowiła oddać swoje własne dla niego. Mężczyzna z bólem serca przyjął tę decyzję, ale ją uszanował, ponieważ zawsze liczył się z jej zdaniem i miał świadomość, że ta już nie jest odwracalna, a Angeles nie rzuca słów na wiatr.
Przez ostatnie dni swego dosyć krótkiego, aczkolwiek udanego życia, leżała w szpitalu cały czas przypięta do aparatury medycznej i masy innych rurek, których funkcji nawet nie znała. Jej mąż czuwał przy niej do końca, do ostatniego bicia jej serca.
Po porodzie kobieta zmarła, a jej mąż załamał się i wyjechał, nie wiadomo dokąd, nie zostawiając nawet słowa wyjaśnień. Tak właśnie przyszła na świat dziewczynka, którą zaopiekowała się i wychowała, aż do czasu teraźniejszego babcia.
Waleczna, dzielna, wielkoduszna dziewczynka, o imieniu Carolina.
*
I takim sposobem znajduję się teraz tutaj, w kwiaciarni mojej babci Isabelli, w jednej ręce trzymając telefon i przyjmując co raz to nowe zamówienia na bukiety ślubne, a w drugiej nożyczki i kilka goździków o kolorze jasnego różu i krwistej czerwieni.Moje życie tak właśnie wygląda. Pomagam babci w jej interesie ile mogę, ponieważ jest jedyną bliską dla mnie osobą i kocham ją z całego serca.
To ona nauczyła mnie jak żyć i postępować, ona nauczyła mnie jazdy na rowerze, ona wyrwała mi moje pierwsze mleczaki, ona tuliła mnie do snu, ona czytała mi bajki na dobranoc, ona nauczyła mnie pierwszych słów, ona zapisała mnie na lekcje gitary, ona zapieczętowała moją miłość do muzyki, ona patrzyła jak dorastam.Ona mnie wychowała na tę dziewczynę, którą teraz jestem. I za to jej z całych sił dziękuję.
Myślę, że to, co teraz robię, jest swego rodzaju wyrazem wdzięczności. Mamy tylko siebie i czuję, że pomaganie sobie nawzajem to jedna z naszych ról. Ona już zrobiła to, co do niej należało. Teraz kolej na mnie.
– Carolina, obsłużysz tego chłopaka? Potrzebuje zwykłego bukietu róż, a ja muszę zająć się teraz bukietem ślubnym, zrobisz to dla mnie? – zapytała mnie babcia, która krzątała się niemal po całej kwiaciarni w poszukiwaniu białych frezji.
CZYTASZ
last rose from this garden {aguslina}
RomanceCarolina to 18-letnia, bardzo skromna, przepełniona wesołością i pogodą ducha dziewczyna, pochodząca z niezbyt zamożnego domu. Na co dzień pomaga w kwiaciarni ulokowanej w samym sercu Buenos Aires, która jest własnością jej ukochanej babci Isabelli...