Rozdział 2: When everything's wrong, you make it right.

478 55 32
                                    

Nowy dzień, nowe przygody, nowe przemyślenia. Każdy dzień rozpoczyna się niemalże identycznie – wstaję o 6 rano, zakładam soczewki, sięgam po szklankę wody, biorę szybki prysznic, ubieram się, przygotowuję śniadanie dla mnie i babci, myję twarz i zęby, nakładam na usta pomadkę ochronną, zarzucam torbę na ramię i jestem gotowa do podbicia świata. No, może z tym podbiciem świata ciut przesadziłam, gdyż miejsce, do którego się wybieram nie jest zbyt nadzwyczajne. Tak, dobrze myślicie, mówię o szkole, a konkretnie o prestiżowym liceum, które znajduje się w samym centrum słonecznego Buenos Aires.

Pożegnałam się z babunią buziakiem w policzek i wyszłam z mieszkania, kierując się powoli w stronę dworca autobusowego. Spojrzałam na zegarek i wnet na mojej twarzy malowało się zdziwienie, jak i przeczucie, że właśnie wylądowałam kolejny raz w bagnie. Jedyne, co zdążyłam zobaczyć, to odjeżdzający mi spod oczu autobus. Ostatni autobus.

Należą Ci się oklaski, Caro – pomyślałam. Nienawidziłam chwil, w których spóźniałam się na autobus, bo świadczyło to o kolejnej jedynce z algebrii. Uczyła mnie bowiem bardzo surowa i wymagająca nauczycielka, której oddychanie przez uczniów stanowiło problem, a co dopiero spóźnianie się. Zawsze, gdy ktoś się spóźnia, przepytuje go z ostatnich czterech lekcji, specjalnie pytając o najmniejsze szczegóły i jeśli w którymś momencie się pomyli – dostaje  bez żadnego wahania jedynkę z odpowiedzi. Wpisywanie ich bardzo ją cieszy i sprawia, że jej humor się polepsza. Taki ma charakter, jest okropną wredotą i to, że cała szkoła jej nienawidzi, satysfakcjonuje ją w pełni.

Momentalnie przyspieszyłam kroku, ale było to zdecydowanie na nic, ponieważ to, że się dziś spóźnię, miałam już wypisane na czole. Byłam już cała mokra od potu, z racji, że połowę drogi pokonałam w szybkim sprincie.

W końcu moim oczom ukazał się budynek Blake South Collage, czyli liceum, do którego uczęszczam. Szybko przekroczyłam jego próg i ruszyłam w celu znalezienia sali od algebrii. Kiedy już ją znalazłam, wzięłam głęboki, ciężki oddech, w pełni przygotowana psychicznie, na to, co zaraz usłyszę od mojej "ulubionej" nauczycielki. Chwyciłam delikatnie za klamkę, a drzwi otworzyły się.

  – Dzień dobry, ja najmocniej Panią przepraszam za spóźnienie, ale autobus mi uciekł i musiałam iść pieszo, to naprawdę nie moja wina –
powiedziałam, lekko się jąkając.

Wszystkie oczy w klasie były zwrócone na mnie, a ja wtedy doznałam szoku, prawdziwego szoku. Na środku sali stał chłopak, którego właśnie Pani Smith przedstawiała moim rówieśnikom, no, dopóki jej nie przerwałam swoim wejściem smoka.
Tak, dużo chłopców żyje na tej planecie, ale nie był to zwykły chłopak.

Był to Agustin.

Nastolatek widząc moje zdezorientowanie i zdziwienie, zaczął się cicho śmiać pod nosem. Sielanka nie trwała długo, ponieważ zaraz po tym odezwała się profesorka.

– Panienko Kopelioff, może z łaski swojej usiądziesz na swoich szanowanych czterech literach i pozwolisz mi przedstawić waszego nowego kolegę? Nie ciesz się zbytnio, zaraz Cię dokładnie przepytam z czterech ostatnich tematów. Doskonale wiesz, że nie toleruję spóźnień. I tak, księżniczko, to tylko i wyłącznie Twoja wina. Jeśli masz coś trochę w głowie, pilnuj sobie dokładnie terminarza odjazdów autobusów. Nietrudna, a przydatna rzecz, nie prawdaż? – wygłosiła swe kazanie Pani profesor, drwiąc ze mnie otwarcie.

Miałam ochotę dać w jej twarz patelnią, ale w sumie, szkoda mi na nią nawet patelni.

– Tak, Pani profesor, przepraszam – odparłam sztucznym tonem i usiadłam na swoim miejscu, tuż obok mojej najlepszej przyjaciółki – Valentiny.

last rose from this garden {aguslina}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz