Caput XXXIV

28 1 0
                                    

Dzwonek zadzwonił po raz trzeci. Przeciągły brzdęk wypełnił cały parter. Tym razem dźwięk był o wiele bardziej energiczny, a przez to i drażniący jak gdyby wyrażał frustrację i znudzenie gościa. Orłowska w końcu dała za wygraną. W wyobraźni niemal słyszała niewyobrażalny hałas, jakim następnym razem chłopak mógłby ją katować, bawiąc się dzwonkiem tak długo, dopóki ona nie dotrze do drzwi i łaskawie ich nie otworzy. Ostatecznie kapitulując, Orłowska wstała z krzesła i sennie powlokła się do przedpokoju.

– Rany! Czy zmęczenie tak ci się rzuciło na mózg, że nie umiesz już wsadzić klucza do dziurki?! Rano w sypialni z czymś stricte podobnym nie miałeś najmniejszego problemu, erotomanie! – krzyczała krocząc powoli przedpokojem. Kiedy dotarła do drzwi, bez zastanowienia czy profilaktycznego zerknięcia przez wizjer, otworzyła je gwałtownie. Nie dojrzawszy jednak swojego chłopaka, a czyjąś obcą sylwetkę, wpadła w niemałą konsternację. – O kurwa... – mruknęła czerwona z zażenowania i naciągając poły szlafroka oraz szczelnie zakrywając umorusany dekolt, spuściła wzrok na swoje bose stopy. – Eeee, to znaczy – kim pani jest? – spytała po chwili niepewnie, nieśmiało unosząc wzrok.

W głębi duszy modliła się do Siły Wyższej, w którą od dawna już nie wierzyła, by sytuacja, w której się znalazła, okazała się pomyłką, a stojąca po drugiej stronie drzwi kobieta była wyłącznie natrętną akwizytorką, fałszywą żebraczką, aktywną działaczką WWF lub nawet świadkiem Jehowy. Najważniejsze, by należała do osób, których Zuzka nie musiała już nigdy więcej spotkać. Dziewczyna miała również złudną nadzieję, iż kobieta mogłaby być także lekko przygłucha bądź po prostu nie zwróciła uwagi na kąśliwą uwagę, jaka padła z ust zielonookiej pod adresem jej chłopaka. Cokolwiek. Wwiercający się w blondynkę niczym wiertarka udarowa wzrok nieznajomej rozwiał jednakże wszelkie naiwne marzenia Orłowskiej.

– Matką rzeczonego erotomana – odparła zimno kobieta, przyglądając się wnikliwie dziewczynie i mimowolnie zaciskając dłoń na pasku swojej torebki starając się, by opanować gniew i oburzenie. Widok, jaki ukazał się jej oczom, najwyraźniej nie przypadł jej do gustu, gdyż spojrzenie jakim obrzuciła Zuzę było pełne wyższości, pogardy i niedowierzania. – Mogę wejść? – spytała wyniośle, zerkając nad ramieniem dziewczyny na buty, które chaotycznie walały się po podłodze w przedpokoju.

– Eee... Oczywiście... – wyjąkała zielonooka i pospiesznie odsunęła się od drzwi, potykając się o kość zostawioną przez Burżuja oraz przepuszczając kobietę. Swoim ciałem starała się utorować matce Oliwiera drogę, jednakże jej zachowanie spotkało się wyłącznie z ironicznym uniesieniem brwi.

Podążając za rodzicielką Lejka, przystanęła na chwilę i zaciskając mocno zęby, zmrużyła oczy. Była niewiarygodnie wściekła na siebie za to, co mówiła, gdy nie chciało jej się otworzyć tych przeklętych drzwi. Wiedziała jednak, że nawet gdyby milczała, zapewne nie spotkałaby się z choćby cieniem aprobaty ze strony matki jej ukochanego, ponieważ jej rozchełstany, niedbały wygląd każdemu człowiekowi przesłoniłby nawet najlepsze maniery. „Naprawdę musiałeś mnie wymazać tym cholernym sosem? Musiałeś?!" – krzyczała w głowie na Oliwiera, bezskutecznie starając się zetrzeć plamę ze swojego szlafroka. W rzeczywistości jednak do niego miała najmniejszy żal. Nie miała prawa go obwiniać. W końcu ona sama choć raz mogła odpuścić sobie zbędne, złośliwe komentarze. Skąd jednak mogła przypuszczać, iż zwykła, słowna utarczka skończy się tak kuriozalnie? Czy zawsze musiała mieć takiego pecha? Jakie było prawdopodobieństwo, że kobieta złoży synkowi wizytę po tak długim czasie akurat dzisiaj? Bo ile w końcu minęło lat od wyprowadzki Lejkowicza? Dwa? Trzy? Szanse na spotkanie były w związku z tym dosłownie zerowe! Blondynka przyciągała jednak kłopoty niczym magnes.

Matka Oliwiera bez pytania czy choćby odrobiny skrępowania usiadła na kanapie w salonie i krytycznym wzrokiem przesunęła po całym pomieszczeniu. Jej pewność siebie sprawiała, iż Zuza miała wrażenie, że to właśnie kobieta była gospodynią domu, w którym obie przebywały. Zdawała się w ogóle nie dostrzegać niezręczności w sytuacji, w jakiej postawiła właśnie blondynkę. Albo przynajmniej nie zwracała na nieprzyjemną atmosferę najmniejszej uwagi.Szczupła, ciemnowłosa kobieta nie wzbudzała w Zuzce ani krzty sympatii. Była taka chłodna, wyniosła, dumna, tak majestatyczna... Wyglądała jakby nie odczuwała żadnych emocji, jakby nie była zdolna do okazywania jakichkolwiek uczuć. Jakby była ponad nimi – chłodny rozum ponad czułym sercem. Twarda oraz nieprzystępna niczym skalny głaz lub bryła lodu. Należała do osób, do których ludzie boją się podejść – są onieśmieleni ich wyższością, niedostępnością i hieratycznością. Orłowska zaś właśnie znalazła się na jej celowniku bez najmniejszych szans na ucieczkę i ani przez moment nie była zdolna wątpić w talent snajperski pani Lejkowicz.Nie miała pojęcia co mogłaby zrobić, by wyratować się z impasu, w związku z czym zrezygnowana zajęła miejsce na fotelu po drugiej stronie pokoju. Przerażona, rozpaczliwie zastanawiała się, co na ten temat powiedziałby savoir-vivre. Ciekawe, czy znalazłaby w nim jakiekolwiek dobre wyjście z tej sytuacji. Pewnie zacząłby od polecenia zmiany odzieży... „Zabiję cię za ten sos, kretynie..." – przeklęła w myślach Oliwiera po raz kolejny tego dnia.

✓ Antequam Vadam ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz