|28|

644 124 95
                                    

Frank wciągnął z mlaśnięcem ostatni makaron z jego pudełka chińszczyzny i odstawił je na stolik kawowy. Wraz z Gerardem oglądał kiepski film, leciał tylko dlatego, aby ukryć ciszę.

Way miał dzisiaj pierwsze spotkanie w sądzie. Adwokat, którego i tak znalazł Mikey, zapewnił, że to kwestia paru minut, aby zamknąć sprawę. Okazało się jednak, że Lindsay wszystko rozdmuchała i dzisiaj rozprawa nie mogła zostać zamknięta. Nie powiedział tego Frankowi, ale ten był pewien, że nie zna jeszcze wyniku, gdy wrócił przygaszony, ale niezrozpaczony do domu. Dał Bandit się z nim przywitać, po czym położył ją do łóżka. Potem chwycił dwa pudełka zamówionego jedzenia, które na nich czekało i włączył cokolwiek w telewizji. Czekał cierpliwie, aż coś mu powie.

- Lindsay zarzuciła mi brak doświadczenia - mruknął, mordując widelcem ostatni kawałek kurczaka jaki sobie zostawił. 

- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi. 

- W wielkim skrócie, że jestem facetem - zaśmiał się gorzko. - Wytoczyła argument, że mężczyzna nie powinien sam wychowywać dziewczynki, gdyż nieodpowiednio zajmie się nią w okresie dojrzewania. Niby jakiś światowy psycholog dziecięcy tak orzekł. 

- Ten argument jest bez sensu - zauważył - Dlatego sędzia zarządził kolejne posiedzenie? - nie mógł uwierzyć. 

- Była bardzo przekonująca - musiał przyznać rację - Ale też uważam, że to była bez sensu. Musi mieć coś w zanadrzu.

- Albo jest po prostu głupia - burknął.

- Nie - pokręcił głową - Wymyśliła coś - wpatrzył się w ekran.

Frank przyglądał się jego twarzy w bladym świetle urządzenia. Był spokojny, ale widział jak stres wyżerał go od środka.

- Daj spokój - powiedział w końcu, chwytając pilot i wyłączając film - Nie ma nic dla ciebie, jesteś najlepszym ojcem jakiego znam, sam bym chciał, żebyś był moim ojcem.

- To nie zabrzmiało najlepiej z twoich ust  - spojrzał na niego z ukosa, lekko się rozbawiając.

- Naprawdę - uderzył go delikatnie w ramię. - Nie zrobiłeś nic złego - uśmiechnął się pocieszająco.

- Może chciałbyś takiego ojca - zaczął - Ale wtedy nie mógłbym zrobić tak - nachylił się i pocałował go ostrożnie. 

Frank nie zdążył odwzajemnić tej czułości, gdy po prostu zjechał ustami na jego szyję. Owiał go gorącym oddechem i ukrył twarz w zagłębieniu, w okolicy jego obojczyku. Oplótł go ramionami i po prostu się przytulił, wzdychając przy tym ciężko. 

Frank nie ruszał się, siedział w ciszy, czekając, aż ten będzie gotowy go puścić. Gdy to nastąpiło, ponownie miał zapuchnięte lekko oczy. Przetarł je szybko wierzchem dłoni i uśmiechnął się do Iero. Nic nie mógł pomóc na to, że widok go rozczulił i sam znów go pocałował. W dodatku Gerard nie przebrał się jeszcze z koszuli, która leżała na nim tak idealnie, że aż chciało się ją zdjąć. Wspiął się ostrożnie palcami po jego klatce piersiowej i zwinnie odpiął pierwszy guzik.

To był sygnał. Jak "start" na wyścigu. Ponownie zamknęli swoje usta w, tym razem chaotycznym, pocałunku. Wstali z kanapy. Gerard wabił za sobą Franka, który wciąż walczył z jego koszulą, jak narkotyk. Po chwili Iero przyparł go do drzwi jego sypialni. Na ślepo szukał klamki, a gdy ją nacisnął, wpadli do środka. Gdy już myśleli, że potkną się o własne nogi, opadli na miękkie łóżko.

Frank usiadł na jego biodrach i spojrzał z szerokim uśmiechem na ślady jakie po sobie zostawił jeszcze ostatnim razem. Way z pretensją przyciągnął go do siebie, domagając się więcej. Nagle zrzucił go z siebie i sam ma nim usiadł. 

(Zaczynam gównoburzę)

- Co ty robisz? - Frank zmarszczył brwi.

- Jak to co? - odpowiedział pytaniem.

- Ja jestem na górze - oznajmił, przewracając go z powrotem pod siebie. 

- No chyba nie - próbował wydostać się z jego uścisku.

- Nie masz żadnych argumentów - zauważył, łapiąc jego nadgarstki.

- Jestem starszy - zauważył. 

- To nic nie znaczy - parsknął i przewrócił rozbawiony oczami. 

- Obciągałeś mi - dodał. 

- Nie muszę być na dole, żeby Ci obciągać - prychnął. 

- Ale to ja tutaj spłodziłem dziecko - zaczął się szarpać. 

- To o niczym nie świadczy - przycisnął go mocniej do łóżka. 

Na pewno sprzeczaliby się o to dłużej i być może nigdy by tego nie rozstrzygnęli, gdyby nie...

- Tato - usłyszeli krzyk Bandit, biegnącej to jego sypialni.

Gerarda jeszcze nigdy nie wstał tak szybko z łóżka. Nawet kiedy zauważył, że jest spóźniony już dziesięć minut do pracy. Dostał najliczniej siły, i wydostał  się spod Franka. Chociaż to on się nie skupił, wytrącony krzykiem dziewczynki.  Way zapiął dwa losowe guziki koszuli o w tym momencie do pokoju wpadła Bandit. Była cała zapłakana i roztrzęsiona, trzymając w rączce misia, którego dostała w szpitalu. 

- Co się stało, kochanie? - uklęknął przed nią, starając się nie zachować dziwnie.

Frank siedział na skraju łóżka i udawał, że nic tutaj się nie wydarzyło. Słuchał w ciszy łkania dziewczynki. 

- Koszmar? - zgadnął Gerard i przygarnął do siebie dziecko, głaszcząc je po głowie. - Już dobrze. Tata jest z tobą.

Odetchnął cicho, gdy się do niego przytuliła i odwrócił głowę do Franka.  Uniosł ręce w geście kapitulacji.

The Little | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz