|21|

597 124 64
                                    

Siedzieli razem na kanapie w niezręcznej ciszy. Frank wziął sprawy w swoje ręce i ugościł go w cudzym domu kawą i jakimiś ciastkami. Miał w zwyczaju miło przyjmować ludzi.

- Więc pracujesz jako niania? - zapytał blondyn, biorąc łyk kawy z czarnego kubka.

- Tak - pokiwał głową. 

Mikey patrzył na niego, nawet nie mrugając. Miał wrażenie, że wyżerał jego duszę i wiedział, że prócz opieki nad Bandit, przejmuje czasem nad jamą ustną jego brata.

- Odwiedziłem ich w szpitalu i widząc Gerarda w takim stanie... - próbował wyjaśnić, co tutaj robił, skoro teoretycznie powinien mieć wolne. 

- Jasne, właściwie to miłe z twojej strony - po raz pierwszy podczas tego spotkania się uśmiechnął.

Po tym geście Frank się rozluźnił, a rozmowa nabrała jakiegoś kierunku. Znaleźli wspólny temat i mógł stwierdzić, że nawet go polubił. Widocznie wszyscy Wayowie byli do lubienia.

- Bałem się, że znowu sobie coś zrobi - przyznał po jakimś czasie Mikey, a chłopak dobrze wiedział o czym mówi. 

- Reaguje czasem zbyt impulsywnie - przyznał mu rację. - Ma złe sposoby na radzenie sobie ze stresem - skwitował i dopiero po chwili zastanowił się czy powinien to mówić. 

- Masz rację - zaśmiał się gorzko - Jednak w porównaniu z wcześniejszym Gerardem, ten jest naprawdę odpowiedzialny. 

Frank zakładał, że mówił o czasie, kiedy wychodził z nałogów. Podobno Mikey dużo mu wtedy pomagał. On jemu, a Bandit ich matka.

Był zdezorientowany w czasie, więc nie do końca wiedział, która były godzina, kiedy drzwi sypialni otworzyły się cicho. Oboje natychmiast przerwali rozmowę i spojrzeli na powód tego.

- Kiepsko wyglądasz - skomentował Mikey, nawet się nie witając.

- Ciebie tez miło widzieć - przewrócił oczami, ale z uśmiechem na ustach.

Dosiadł się do nich, a chłopak przyjrzał mu się. Wyglądał na przygaszonego. Sądził, że leki nadal działały na niego uspokajająco.

- Po twojej wiadomości, przyjechałem, żeby sprawdzić jak się czujesz - wyjaśnił swoją niezapowiedzianą wizytę - Ale okazało się, że już się ktoś tobą zajął.

Frank poczuł ciepło na swoich policzkach, więc szybko chwycił swój kubek z kawą. 

- Tak, tak - powiedział lekceważąco - Ja jestem tym starszym - przypomniał. 

- I głupszym - dodał za niego.

Iero poczuł się niezręcznie, gdy ci zaczęli sobie dogryzać. Należy pamiętać, by nigdy nie stawać pomiędzy braćmi, więc pozwolił im się ponienawidzić chwilę. Przynajmniej Gerard na moment zapomniał o panującej sytuacji.

- Właściwie to - Mikey zmienił temat - Przed przyjazdem rozmawiałem z mamą. Skarżyła się, że dawno jej nie odwiedziliście.

- Nie było czasu - westchnął ciężko, patrząc w sufit.

- Przyjedź, bo rodzice cię wydziedziczą - ostrzegł. 

- Posprzątam - zaproponował Frank, zbierając puste naczynia, chcąc się stąd ulotnić.

Blondyn już miał rzucić jakiś nieśmieszny żart o pokojówkach, kiedy rozległ się dzwonek telefonu Gerarda. Wszyscy zamarli na moment w bezruchu i w końcu starszy Way rzucił się do stołu, gdzie leżało urządzenie.

- Słucham? - odebrał. - Tak, przy telefonie - pokiwał głową, a potem już tylko przytakiwał.

Reszta dosłownie wstrzymała oddech, jakby miała usłyszeć rozmówcę po drugiej stronie. Gerard w końcu odłożył telefon.

- Obudziła się - zwiesił głowę z ulgą - Najpierw poprosiła o jedzenie, a potem spytała gdzie tata.

- Nie potrzeba testów na ojcostwo, by wiedzieć, że to twoje dziecko - Mikey przewrócił oczami.

- I nie smakuje jej to, co jej dają - zaczął przeglądać kuchnię, za czymś do jedzenie - A i tak się tam wybieram - wyciągnął parę pakowanych rogalików, które dawał jej do szkoły. 

- Ło, teraz? - Frank chciał go przystopować.

- Dziwisz się? - spytał. 

- Właściwie to nie - przyznał mu rację. 

- Idziesz ze mną czy wracasz do domu? - zapytał, ubierają jeansową kurtkę. 

- Pójdę, pójdę - westchnął, widząc, że jest już gotowy.

- Mogę was zabrać - zaproponował Mikey, dołączając do nich - Jestem samochodem. 

- Tylko dlatego przyznaję się do naszego pokrewieństwa - oznajmił Gerard, otwierając drzwi kluczem.

Frank z jego młodszym bratem razem przewrócili oczami i wyszli za drzwi na wycieraczkę. W zasadzie wycieraczka była zniszczona i postrzępiona, ale nikt tym nigdy się nie przejął.

- Siadam z przodu, jestem wyższy - uprzedził Gerard, gdy schodzili na parter.

Oczywiście uwaga była skierowana do Franka, który przy jego bracie wypadał jeszcze gorzej, chociaż sądził, że wcale nie był az tak niski. A potem przychodzi taki metr osiemdziesiąt i mówi ci, że jest źle. 

Potem znów spojrzał na Gerarda. Był z niego straszny dzieciak. Raz zachowywał się, jakby ktoś mu wyrwał ulubionego lizaka, a zaraz potem mu oddał trzy. 

I właściwie za to go lubił. 

The Little | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz