Rozdział 1

291 16 6
                                    


- Dalej! Mów gdzie to jest! – krzyczał nienawistny głos.

Nagle moja głowa znowu znalazła się pod wody, a siła z jaką wpychano mi ją tam wyciskała mi cenne powietrze z płuc. Za wszelką cenę starałam się utrzymać przytomność, ale nie szarpałam się. Wiedziałam, że to nie ma sensu. Prawdopodobnie zginę tu i nikt nie odnajdzie moich zwłok. A to wszystko przez jeden głupi błąd.

Nagle znowu mogłam oddychać. Chciwie łapałam cenne powietrze, jednak nie miałam czasu aby cieszyć się, że jednak się nie utopiłam. Mój oprawca jeszcze mi nie odpuścił i za włosy rzucił mną z całej siły o ziemię. Moje ciało nie reagowało na moje rozkazy, a oczy nie chciały wyostrzyć widoku. Osoba stojąca nade mną była tylko czarnym cieniem.

Jęknęłam tylko cicho gdy spoliczkował mnie i znowu zaczął krzyczeć:

- Mów dziwko! Gdzie to jest?!

Usiadł na moich biodrach i wyciągnął nóż, ale coś podpowiadało mi, że nie ma zamiaru tego skończyć.

Nagle do mrocznego pomieszczenia wpadł snop światła. Słyszałam wrzaski umierających ludzi. Mój kat krzyknął coś, ale nie byłam już dłużej w stanie rozróżnić poszczególnych słów od siebie. Zostałam pociągnięta do góry z ostrzem przyciśniętym do naciągniętej skóry na szyi. Mrużyłam oczy przez blask w którego stronę zostałam teraz skierowana. Słyszałam kroki i drżący głos mojego dręczyciela. Nie było nic więcej.

Huk.

Jednak nie umarłam.

Osunęłam się bezwładnie na ziemię, ale nie uderzyłam o beton na podłodze. Pochwyciły mnie silne ręce i przycisnęły do swojego szerokiego torsu, mimo że byłam cała pokryta gorącą, lepiącą się cieczą, która śmierdziała rdzą.

Ale było tam coś jeszcze.

Morska bryza.

Z trudem uniosłam wzrok, żeby ujrzeć mojego wybawiciela, ale nie mogłam wyostrzyć obrazu. Widziałam tylko ciemne kontury.

Mój anioł śmierci.

- Jenny!

***

Z trudem uniosłam ciężkie powieki. W głowie wciąż dźwięczał przerażony głos wołający moje imię. Ostatnie echo mojego koszmaru.

Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam w bok. Ładna wysoka blondynka delikatnie dotykała mojego ramienia. Z trudem wyprostowałam się i spojrzałam na nią. Nadal byłam na skraju koszmaru i jawy.

- Proszę zapiąć pasy. Zaraz będziemy lądować w Mistganie pani Wayne.

- Dobrze – westchnęłam cicho i zrobiłam to o co poprosiła.

Mistgan.

Westchnęłam ciężko.

To tu mój przyrodni brat rozpoczął kilka tygodni temu naukę w ostatniej klasie liceum. Tutaj miałam zacząć swój drugi rok nauki. Skrzywiłam się na samą myśl. To dla mnie zgodził się przepisać, pomimo że został mu tylko jeden rok. Nie spotkałam drugiej tak troskliwej osoby jak on.

Z ciężkim westchnięciem spojrzałam przez okno. Byliśmy już poniżej chmur dzięki czemu mogłam oglądać z lotu ptaka moje nowe miasto. Znajdowało się niedaleko brzegu morza w większej części odgrodzone klifami. Tylko niewielka jego część miała dostęp do plaży. Centrum miasta składało się głównie z bloków, ale na jego obrzeżach zauważyłam domki. Odetchnęłam z ulgą gdy okazało się, że przedmieścia nie są stworzone tak jak przy większych miastach w Ameryce. Oznaczało to, że domy nie były zbudowane w idealnych rzędach i nie wyglądało na to aby dbano, by na zewnątrz wyglądały tak samo, co było zupełnym przeciwieństwem do metropolii takich jak Los Angeles.

All of us wear mask {SF FanFiction}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz