Prolog

131 19 5
                                    

Duch lasu ostrożnie przemieszczał się między poległymi, śpiewając hymn śmierci. Jego słowa niosły się po małej polanie i dawały nadzieję nieszczęsnym duszyczkom, opuszczającym swoje więzienie, na nowy początek, z dala od tych wszystkich zmartwień. Niektórych zmarłych przenosił w inne miejsce, innym zmywał krew z twarzy, a kolejnym poprawiał przekrzywione kapelusze. W końcu wzniósł się w powietrze i z zadowoleniem spojrzał na ziemię. Oni po prostu śpią, a on ich nie będzie budził. Bo jak można przerwać wieczny, szczęśliwy sen? 

Sam w końcu poczuł się śpiący, dlatego prędko złapał małą chmurkę i położył na niej głowę. Nie przestawał jedna obserwować tych wszystkich mężczyzn, to było zbyt fascynujące, żeby to teraz przerwać. Leśny bożek nie mógł pojąć jednej rzeczy, dlaczego oni zrobili sobie coś takiego? Dlaczego jeszcze godzinę temu niebieskie mundury walczyły z czarnymi, a teraz leżą tak spokojnie, ramię w ramię? Dlaczego ich dusze odchodzą wspólnie do świata wiecznych, a nie zostają i toczą dalsze bitwy? Ludzie to dziwny gatunek. Na domiar złego skazili jego ziemię, ten piękny efekt jego troski i starań. Ziemia, która choć raz wchłonęła krew niewinnego człowieka, już nigdy nie podaruje innym swoich cudów. Nie będzie już kwiatów, które były pożywieniem dla wielu stworzeń, ptaki nie będą w tym miejscu śpiewać, aura nieszczęścia niosąca się w powietrzu zrazi do tego miejsca wiele istot. 

Nagle duch przypomniał sobie o małych skrzatach, które urządzały tutaj swoje wesela i inne zabawy. Z ich wrażliwymi noskami nie będą mogły przebywać w pobliżu tego miejsca, a to będzie straszne. Uwielbiał przecież z nimi tańcować do wschodu słońca, cieszyć się z ich szczęścia i przyjmować od nich pochwały, które radowały jego drewniane serce. A teraz odejdą i znowu zostanie sam. Zapłakał więc nad swoim nieszczęściem, wywołując tym samym mały deszcz. Mógłby płakać nawet i tydzień, jednak coś sprawiło, że przerwał swoją rozpacz i rozejrzał się z zaciekawieniem. Jęk, cichy jęk mężczyzny. Czym prędzej zeskoczył ze swojej chmurki i zaczął podążać w stronę dźwięku. 

Znowu czuł tę niezwykłą fascynację, mógł dotknąć żywego człowieka, a nie tylko trupy, które niedługo pochłonie ziemia. Przeskoczył leżącego żołnierza i rozejrzał się. Cisza ogarnęła polanę. Czyżby było za późno? Nie, znowu to usłyszał, ciche wołanie o pomoc. Niesiony przez wiatr dotarł do ostatniego mężczyzny i uklęknął obok niego. Czuł, że dusza walczy o pozostanie w ciele, jednak bezskutecznie. Tylko minuty dzieliły go od śmierci. Bożek lasu już wcześniej zwrócił uwagę na tego człowieka i teraz miał możliwość bliższego przyjrzenia się. Zachwyciła go gęsta, ciemna broda rannego i długie włosy, opadające na jego twarz. Swoimi długimi palcami przejechał kilka razy po tych cudach, po czym przeniósł dłonie na swoją twarz. Był zachwycony, dlatego już po chwili siedział z wierzbowymi włosami i brodą z mchu. Gdyby skrzaty go teraz zobaczyły. Ach! A co to tak błyszczy przy płaszczu umierającego? Chciał pochwycić złoty medalik, który tak pięknie błyszczał w słońcu, ale wtedy ranny poruszył się. 

— Wody — szepnął — Tylko odrobinę. Błagam.

Duch niewiele myśląc podał jemu jeden kwiatek ze swojej pięknej  korony i cierpliwie poczekał, aż mężczyzna napije się pysznej rosy. 

— Dziękuję ci — uśmiechnął się lekko — Cieszę się, że nie będę musiał umierać w samotności.

Po chwili jednak odwrócił głowę, a duch, który bacznie obserwował nieznajomego, zauważył w jego oczach łzy. 

—   Dlaczego życie musi mieć taki koniec? Miły przyjacielu, ta wojna odbiera nam wszystko. 

To prawda, władca lasu dobrze o tym wiedział . To wszystko zaczęło się sto lat temu, kiedy posłaniec władcy Krainy Siedmiu Gwiazd przybył z listem do ówczesnego króla Lanvanii - Narcusa VII. Sąsiednia kraina żądała zwrócenia ich cennego ptaka, który ponoć został skradziony ze świątyni. Czy tak jednak było? Tego duch nie wiedział, ale mocno chciał wierzyć w to, że ludzie nie są aż tak okrutni. Narcus toczył bitwy z ludźmi, których wcześniej nazywał przyjaciółmi, później dowodzenie przejął jego syn. To był naprawdę dobry dzieciak, często wędrował po lasach, śpiewając pieśni wychwalające naturę. Zginął jednak w młodym, jedyne co po nim zostało, to córka. Jak to królewskie dziecię miało na imię? 

Wanda

Wszystkie drzewa zaszumiały to imię, a umierający młodzieniec poruszył się niespokojnie.

 —  Wanda — po jego policzku pociekły gorące łzy — Matka moja, co ona teraz zrobi? Najpierw straciła ojca, później męża, a mego ojca, a teraz jeszcze ja żegnam się z tym światem. Przyjacielu, po powrocie do zamku miałem przejąć koronę. A teraz kraj nasz czeka zagłada, na tronie zasiądzie mój młodszy brat. Toriasza nie obchodzi dobro ludu, najważniejsze dla niego jest to, że on ma dobrze. Ile razy wypędził z naszego zamku chłopów z rodzinami, którzy tylko chcieli poprosić nas o jakieś schronienie. Nie dociera do niego, że oni są fundamentem naszego kraju. Klęska...

Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, jeszcze mocniej zacisnął palce na medalionie. 

  — Błagam, przyjacielu, wyślij swego sługę do mojej matki. Niech twój północny wiatr przekaże jej, że jestem szczęśliwy. Umieram dla dobra ludzi, w obronie ojczyzny.

Bożek spojrzał na człowieka, który tak normalnie z nim rozmawiał, który nazwał go przyjacielem i dopiero wtedy poczuł prawdziwy smutek. Wszystkie skrzaty zniknęły w najczarniejszych zakamarkach jego pamięci, teraz ważny był tylko syn Wandy. Musi spełnić jego życzenie, królowa jeszcze dziś dowie się o śmierci swego syna. 

— Nie płacz przyjacielu. Umieram z moimi przyjaciółmi, poddanymi. Nie mogę żyć, jeśli oni oddali się w ręce śmierci. Żegnaj. 

Ostatnia duszyczka opuściła swoje więzienie, pozostawiając tylko piękne ciało, przy którym władca lasu jeszcze długo płakał.   

***

Okładkę wykonała PaniNuna

Biały KrukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz