William był bardzo zadowolony, a to tylko dlatego, że znowu miał rację. Był pewien, że to jego mała interwencja zmusiła księcia do zmienienia swojej decyzji i wyrażenia zgody na wyruszenie w podróż. Oczywiście, lepiej by było, gdyby jego miejsce zajął ktoś bardziej przystosowany do trudnych warunków i z jakąś szansą na przetrwanie, jednak w tym momencie nie było to takie ważne. William uwielbiał, kiedy ludzie się jego słuchali, nawet jeśli zastosował dość drastyczną metodę, żeby zmienić zdanie młodego następcy tronu.
Cóż, niektórych ludzi trzeba ustawić do pionu, zanim zaczną sprawiać prawdziwe problemy.
Opierając się o ścianę zamkowej stajni, przyglądał się procesowi pakowania bagaży Toriasza. Nigdy nie był na tak długiej i niebezpiecznej wyprawie, jednak cały czas uważał, że trzy kufry z drogimi kreacjami, nie przydadzą się, podczas przeprawy przez zdradliwe doliny i lasy. Młoda wojowniczka, która przybyła do zamku wraz ze swoją przyjaciółką, chyba była tego samego zdania.
Żołnierz z rozbawieniem obserwował, jak kobieta zrzuca drogocenną skrzynię z wozu i próbuje wytłumaczyć Wandzie i jej synowi, że i tak utopi to w najbliższym jeziorze. Jednak gdy tylko odwracała się na chwilę, żeby po raz kolejny obejrzeć swojego konia, bagaż znowu lądował na wozie, przykryty kolorową narzutą.
— Oni się zabiją. — Deborah podeszła do niego, uśmiechając się dziwnie. Williamowi nie podobał się wyraz jej twarzy. Mimo tego, że został poinformowany o jej bezradności, spowodowanej zanikiem pamięci, nie wyczuwał tej nici zaufania, która powinna się narodzić między nimi. Może to było spowodowane jego świadomością zła na świecie i tego, że nikomu nie powinno się ufać. Albo wręcz przeciwnie, naprawdę coś było z nią nie tak. Widział w niej pewien spryt, którego mogła być nieświadoma, ale który kiedyś ujrzy światło dzienne.
— Toriasza zjedzą dzikie zwierzęta — mruknął cicho, kiedy uświadomił sobie, że kobieta czeka na jego odpowiedź — A ty, złociutka, będziesz trzymać się tej wersji.
Widział, że cofnęła się o krok, mrużąc oczy. Widział też, że kładzie rękę na swoim udzie, gdzie zapewne schowany był jakiś nożyk, którym nie da rady zabić wroga. Biedna, naiwna dziewczyna.
Roześmiał się i poklepał ją po ramieniu, zanim ruszył w stronę wściekłej Eleonory. Tak naprawdę, to nie miał ochoty na kolejne niepotrzebne konwersacje, które opóźniały ich podróż, jednak po kilku dniach spędzonych w zamku, poznał upierdliwość rodziny królewskiej i był pewien, że królowa zaraz go dopadnie. Wanda była naprawdę okropną kobietą, rozpuszczoną do szpiku kości, która widziała tylko czubek swojego nosa, no i swojego syna.
— Jeśli nadal będziesz się jej przyglądał, to królowa zacznie szykować wesele i będziesz musiał z nią zostać. — spojrzał na Eleonorę, która karmiła właśnie swojego konia. Najwidoczniej uspokoiła się po wcześniejszej kłótni o niepotrzebne bagaże, ponieważ rycerz zauważyła, że uśmiecha się. Może nie był to szeroki uśmiech, jak u jej przyjaciółki, ale lekko uniesione kąciki jej ust były dobrym znakiem. — Przez ciebie trafię do lochu. To, że miałeś przestać patrzeć się na królową, nie znaczy, że ja mam zostać nowym obiektem zainteresowania. Za bardzo cenię swoje życie, żołnierzyku.
Rzuciła w jego stronę duży worek, który złapał w ostatniej chwili i wskazała głową na wóz.
To się jemu nie spodobało. Odniósł wrażenie, że kobieta mianowała się dowódcą ich małej grupy i teraz z chęcią zaczyna wydawać polecenia. Już dawno sobie założył, że ta jakże ważna funkcja, przypadnie jemu. Oczywiście nie uważał się za jakiegoś drania, który twierdzi, że kobieta nie może być dowódcą, ale Eleonora wyglądałaby lepiej, jako ich kucharz.

CZYTASZ
Biały Kruk
FantasyMija dokładnie sto lat od kiedy Lanvania została oskarżona o kradzież świętego ptaka z Krainy Siedmiu Gwiazd. Sto lat wojen, strachu i cierpienia. Kiedy podczas bitwy ginie jeden z ukochanych synów królowej, ta zwraca się o pomoc do młodej wojownicz...