Rozdział 4

5.1K 251 30
                                    

Chodziłem ulicami i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. To było naprawdę dziwne uczucie, żadnego płaczu, żadnego hałasu. Po prostu opustoszałe ulice i ja. Najchętniej wróciłbym do mojej księżniczki, przytulił do piersi i zasnął.

Zarzuciłem kaptur na głowę i włożyłem ręce do kieszeni. Nienawidziłem rzucać się w oczy i tym ubiorem powoduje, że staję się zwykłym przechodniem i nikt nie zwraca na mnie większej uwagi.
Charlotte tylko zwróciła uwagę. A może to nie przez ubrania, tylko przez moją wygraną.

Kurwa, znowu ona.

- Przepraszam - powiedziałem do kobiety, którą potrąciłem. Ta tylko spojrzała na mnie wrogo i odwróciła się, aby odejść.

Suka.

Mijałem wiele barów, ale jakoś do żadnego mnie nie ciągnęło. Nie miałem ochoty na piwo ani na jakikolwiek alkohol. Od kiedy mam Ivy nie włóczę się po mieście i jedyną moją rozrywką jest przewijanie tego malucha. Moje życie wyglądało jeszcze rok temu całkiem inaczej. Nie jest tak, że moja córka wszystko zepsuła, ale trochę brakuje mi życia, w którym nie muszę niczym się przejmować i nie mieć na głowie obowiązków.

Spojrzałem w lewo i zobaczyłem kawiarnię, w której tak często spotykałem się z Charlotte. Zawsze zamawiała kawę i szarlotkę. Do napoju dosypywała niecałe dwie łyżeczki cukru, ponieważ jedna była niewystarczająca, a dwie to już za słodka. Nie rozumiałem kobiecej logiki i idealnego odmierzania. Czasami wydawało mi się, że była dla mnie za dobra. Ona z dobrego domu, ułożona, ale w głębi tkwiła w niej diablica. Ja znowu z normalnej, nieróżniącej się od innych rodziny, nieprzejmujący się nikim i niczym. Żyłem, jakby jutra miało nie być.

Zorientowałem się, że stoję i wpatruję się w budynek, który robi się pusty. Tyle wspomnień jest z nim związanych, że nie mogę pozostać obojętny. Kiedy ludzie już dziwnie na mnie patrzyli, postanowiłem pójść dalej.

Długo chodziłem tak bez celu i próbowałem znaleźć jakieś miejsce, które będzie dla mnie idealne. Nie wiem, nawet kiedy, znalazłem się w niebezpiecznym terenie. Obiecałem sobie, że nigdy tutaj więcej nie przyjdę. Z jednej strony coś ciągnęło mnie, aby iść i zobaczyć, czy zmieniło się tam. Z drugiej strony nogami i rękami odpychałem się, aby nie stawiać kroku w tamtym kierunku. Przecież chciałem zostawić przeszłość za sobą, ale ona chyba nie chciała mnie zostawić.

Moje siła woli gdzieś uleciała i nie panowałem nad swoim ciałem. To cholerne miejsce przyciągało mnie jak magnes. Czułem się, jak pieprzona przynęta, którą zaraz połknie stado wygłodniałych wilków. Boże, co ja robię ze swoim życiem?!

Jestem pojebany, że tam idę.

Przypomniałem sobie, że dzisiaj przecież sobota i odbywa się konkurs. Może się mylę, bo wszystko przejął Diego, który podobno zmienił zasady. Zbliżając się do miejsca, które kiedyś było moim drugim domem, do moich uszu dobiegły okrzyki. Byłem pewien, że to nie zwykłe spotkanie towarzyskie i właśnie dzisiaj zobaczę na własne oczy, to w czym jeszcze nie tak dawno uczestniczyłem.

Może nie powinienem iść? A może dzięki temu zaleczę rany? Chuj wie. Czuję, że to przyniesie coś niedobrego, ale z drugiej coś, dzięki czemu choć trochę zapomnę o Charlotte.

Wkraczam na niebezpieczny teren i mam nadzieję, że nikt mnie nie pozna. Minął rok i być może zmieniły się osoby i nie są ci sami. Diego prawdopodobnie wysyła najlepszych do Kalifornii, gdzie ma swoją szajkę. Pochyliłem nisko głowę i powoli kroczyłem do wejścia. Oczywiście musiałem spotkać grubego Eda, którego znam bardzo dobrze.

- Will?! - krzyknął, ale starał się być cicho, aby nie zwrócić uwagi innych. - Co ty tutaj do cholery robisz? - przywitał się ze mną, podając dłoń.

- Przyszedłem powspominać stare, dobre czasy - spojrzałem na kolegę i próbowałem znaleźć jakieś różnice. Przez ten rok w ogóle się nie zmienił, jedyne co, to może włosów ma mniej.

- Będziesz brał udział? - zapytał, a ja prychnąłem.

- Nie - pokręciłem głową. - Nie mam tyle wprawy co kiedyś.

- Jest sporo kasy do zgarnięcia, spróbuj - zachęcał. - Byłeś najlepszy!

- No właśnie, byłem - zgodziłem się, zerkając na grupkę ludzi, którzy nawet na mnie nie spojrzeli.

- A jak tam ci się układa, no wiesz... - zagadnął. Doskonale wiedział, że zajmuję się Ivy po śmierci dziewczyny. Przecież ona najbardziej lubiła go z ich wszystkich i dlatego tak dobrze znam Eda.

- Jest okey - opowiedziałem krótko, nie chcąc dłużej ciągnąć tego tematu. Widocznie chłopak zrozumiał i w momencie zmienił kierunek rozmowy.

- Za chwilę się zaczyna - wskazał głową na ściankę. - Podejdź bliżej, dzisiaj starcie tytanów - zrobiłem, to co polecił, ale stanąłem z dala od ludzi, którzy z zaciekawieniem patrzyli na drążki. Założyłem ręce na piersi i patrzyłem na wszystkich wysportowanych mężczyzn, którzy lada moment będą walczyć o pieniądze.

Co chwilę o moje ciało ocierały się kobiety, czyhające na to, aby poderwać któregoś z chłopaków. To dziwne, teraz patrzę na nie z obrzydzeniem, a dawniej mnie to kręciło.

- Patrzcie, kogo tutaj nam przywiało - usłyszałem twardy głos, który przeszył moje ciało na wylot. - Kurwa, Will. Nasz kochany Will - wszystkie oczy zostały skierowane na moją osobę. Zacisnąłem mocno szczękę, aby nie przypierdolić temu chujowi, który tyle namieszał w moim życiu.

Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Jeszcze z taką pogardą i nienawiścią na nikogo nie patrzyłem. To największy frajer, jakiego kiedykolwiek spotkałem.

- No co Dallas? - zeskoczył z podestu i podszedł do mnie, zatrzymując się kilka milimetrów przed moją twarzą.

- Zamij ryj, bo chcę popatrzeć, jak cipo przegrywasz - syknąłem, zaciskając pięści. Nie mogę dać się sprowokować, bo kiedyś zrobiłem to i źle się to skończyło.

- Tobie chyba się popierdoliło w główce - dźgnął mnie palcem w mostek. - Jeśli jesteś takim kozakiem, to pokaż, na co cię stać - oderwałem na chwilę wzrok, aby spojrzeć na wszystkich gapiów.

- Nie mam zamiaru ci niczego udowadniać - warknąłem.

- Cipencjusz Will, brawa - usłyszałem kpinę w jego głosie. - No dalej - klaskał w dłonie i zachęcał, aby wszyscy robili to, co on, ale jakoś nikt się do tego nie kwapił.

- Dzisiaj wyjdziesz stąd przegrany - pchnąłem go lekko, tym samym podejmując wyzwanie.

- Co tu się dzieje? - krzyknął mężczyzna, który wyłonił się z tłumu. Diego.

- Wielki powrót cipy Williama - zaśmiał się w głos Nate.

- Witamy ponownie na starych śmieciach - podszedł bliżej. - Daję dwadzieścia tysięcy dolarów za wygraną! - krzyk Diego rozniósł się, a tłum ochoczo skandował.

Cholera, w co ja się wpakowałem?!


_______________

Najchętniej dodałabym od razu wszystkie 5, które mam jeszcze napisane, ale nie będę was dzisiaj przytaczać. Będą pojawiać się stopniowo.

Podoba się chociaż troszkę?

Do następnego 😍

Remember me Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz