Rozdział trzydziesty pierwszy

2.7K 156 11
                                    



Na pogrzeb Dumbledora przybyło wiele ważnych osobistości, jak i zwykłych ludzi. Przez całą uroczystość łzy spływały mi po policzkach, a ciało dygotało z zimna, mimo lata i dość ciepłej pogody. Po zakończeniu kolejnego roku szkolnego trafiłam na samym początku do mieszkania bliźniaków, a potem Szalonooki kazał nam się przenieść do Nory, chłopcy również musieli zamieszkać w swoim dawnym lokum. Całe dnie spędzaliśmy na przygotowywanie wesela Fleur i Billy'ego oraz planowaniu jak odbić Harry'ego i przenieść bezpiecznie do Nory.

- Ile mamy osób? - zapytał Moody.

- Jeżeli liczymy mnie i Roberta to mamy osiem par i Hagrida, który będzie leciał z Potterem - odparłam i spojrzałam na kuzyna, który przytaknął głową.

- Ale Alstorze! Przecież Dumbledore mówił, że Meghan... - zaczęła pani Weasley.

- Ona jest już pełnoletnia Molly - przerwał jej mąż.

- Nie mówiłaś, że chcesz lecieć - zaczepił mnie Fred po zebraniu.

- A to nie było oczywiste?

- Myślałem, że zostaniesz w domu i będziesz bezpieczna - zamknął mnie w szczelnym uścisku.

- Robert ze mną leci, nic mi się nie stanie - na twarzy Freda pojawił się grymas. - To mój kuzyn głupku - zaśmiałam się i zaczęłam wyrywać się z uścisku.

- Martwię się - spoważniał, co ostatnio zdarzało mu się się często, trochę mnie to niepokoiło.

- Nie musisz - uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam, na co się zaśmiał.

~*~

- Nie rozdzielamy się! Lecimy razem! NIE ROZDZIELAMY SIĘ!!! - krzyczał Szalonooki.

- Nie sądziłam, że kiedyś będę wyglądała tak jak ty - zaśmiałam się i przytuliłam do mojego klona.

- Widzimy się w domu - uśmiechnął się tak jak to tylko on umie, i mimo tego, że stało przede mną siedem takich samych osób od razu wiedziałam, że to on, mój Fred.

Wsiadłam na swoja miotłę, obok mnie na swoim latającym patyku siedział Robert. Na znak Moody'iego wszyscy wzbiliśmy się w chmury, a zaraz potem, jakby to było zaplanowane pojawili się ONI - śmierciożercy. Zaczęłam rzucać zaklęcia, bronić się. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam jak Hagrid wraz z Harry'm, tym prawdziwym Harry'm, odlatują jedynie z trzema czarnymi ogonami na karku. Przez moją chwilę nieuwagi jakieś zaklęcie przeleciało mi koło głowy, brakowało dosłownie kilku centymetrów bym została załatwiona na amen. Wróciłam do bitwy rzucając drętwotami i wieloma innymi zaklęciami obronnymi w każdego napotkanego przeciwnika. Za każdym razem pojawiało się w mojej głowie pytanie: czy to był... Malfoy? Czy to on spada w dół?

Kiedy oberwałam w lewą nogę i zaczęłam mocno krwawić straciłam panowanie nad miotłą. Kuzyn chwycił mnie za ramię i nie zważając na nic teleportował nas do Nory. Po twardym lądowaniu na ziemi Robert wziął mnie pod rękę i zaczął prowadzić do domu. Ginny chwyciła mnie z drugiej strony, gdy dotarliśmy do budynku posadzili mnie na krześle obok Georga, który... nie miał ucha.

- Co się stało? - zapytała pani Weasley.

- Malfoy, Lucjusz Malfoy - powiedział Robert rzucając przeciwzaklęcie i owijając moją całą nogę po spotkaniu z Sectumsemprą. Pomieszczenie powoli się zapełniało, gdy Fred wkroczył do środka wraz swoim ojcem jego twarz stała się biała niczym ściana. Usiadł na dywanie. Najpierw spojrzał na mnie szukając potwierdzenia czy wszystko dobrze, kiwnęłam głową.

- Jak się czujesz George? - zwrócił się do brata.

- Jak oduchowiony... oduchowiony Fred, łapiesz? - zażartował.

- Tyle na świecie jest żartów o uszach, a ty wyjeżdżasz z jakimś oduchowionym - uśmiechnął się rudzielec.

- Moody nie żyje - powiedział Billy wchodząc do pokoju. Spojrzałam na Roberta, który zamknął oczy i zaczął po cichu liczyć:

- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... - próbował się uspokoić.

~*~

- Zapiąłbyś mi sukienkę? - poprosiłam chłopaka.

Mężczyzna wykonał moją prośbę. Jego palce zaczęły schodzi coraz niżej aż do moje talii, a usta wędrować po szyi. Westchnęłam cicho i odwróciłam głowę do tyłu w jego kierunku.

- Hmmm? - z jego gardła wydobyło się głębokie mruknięcie.

- Muszę ci coś powiedzieć - zacisnął ręce na moim ciele, a jego twarz spoważniała. - Zaraz po weselu idę z Harry'm, Ronem i Hermioną - oświadczyłam.

- Jak to? - zaczął mnie trzymać tak jakby nigdy nie miał zamiaru puścić. - Myślałem, że skończysz ostatni rok w Hogwarcie, a potem zamieszkamy razem w... - położyłam mu dłoń na policzku, przez co umilkł.

- Nie musisz się o mnie martwić - powtórzyłam po raz kolejny w przeciągu kilku dni. Zarzuciłam ręce na jego szyję i stanęłam na palcach, w jego oczach widziałam niepokój. - Jak wrócę i skończy się ten cały cyrk zrobimy tak jak chcesz, obiecuję.

- Trzymam cię za słowo - powiedział w miarę opanowanym głosem, a następnie oparł swoją głowę na moim czole.

Zaprowadzanie gości weselnych na miejsca zajęło nam trochę czasu. Na moje nieszczęście trafiłam na ciotkę Muriel, która za wszelką cenę chciała wiedzieć wszystko o moim związku z Fredem. Pytała o to co było, co jest i co ma być. Na całe szczęście zawołał mnie mój rycerz na białym koniu, o którym była mowa z ciotką i wyrwał z koszmaru.

Ceremonia była bardzo wzruszająca, popłakałam się. Bez chwili wytchnienia przetańczyłam jakiś czas z różnymi gośćmi, aż wreszcie trafiłam na Freda.

- Kiedy już wrócisz zabiorę cię na wycieczkę, taką bardzo długą wycieczkę, pozwiedzamy trochę świat, a potem - uśmiechnął się w taki sposób jaki lubiłam najbardziej. - a potem wprowadzimy się do takiego małego, drewnianego domku w lesie, koło rzeczki w jakimś zakątku Anglii, a potem..

A potem zgasło światło, pojawił się patronus niewiadomego mi kształtu i powiedział:

- Minister Magii nie żyje, ministerstwo zostało przejęte przez śmierciożerców - ludzie zaczęli się deportować, uciekać.

Spojrzałam na Freda, przyciągnął mnie do siebie, złapał moją twarz w swoje ogromne dłonie i namiętnie pocałował.

- Kocham cię - powiedzieliśmy jednocześnie, kiedy już oderwaliśmy się od siebie, spojrzałam na niego ostatni raz i złapałam Harry'ego za rękę. Zaraz potem przenieśliśmy się i znaleźliśmy przed piętrowym autobusem.

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam.

- Londyn, chodziłam tu niedaleko z rodzicami do kina - odparła brunetka i zaczęła prowadzić nas w ciemny zaułek. Wyjęła ze swojej torebki ubranie dla Rona, na co się skrzywił.

- Wiesz, że tego sweterka nie lubię - Hermiona tylko przewróciła oczami.

Wyjęłam ubranie dla Harry'ego i siebie. Chłopcy odwrócili się, gdy zaczęłyśmy się przebierać. Następnie ruszyliśmy dalej, do kafejki, żeby to wszystko przemyśleć. Hermiona i Ron zamówili po kawie, ja nie miałam ochoty na nic, Potter również.

- Co teraz zrobimy? Trzeba się gdzieś schować - zaczął Weasley. - Może Dziurawy Kocioł?

- Ron nie bądź głupi, znajdą nas tam od razu - dziewczyna skorciła go.

- To musi być miejsce, gdzie nie znajdzie nas Voldemort - powiedziałam, a do kawiarni weszło dwóch wysokich mężczyzn.

- On może nas znaleźć wszędzie - odparła Miona. Osoby, które weszły przed chwilą do baru zaczęły się kręcić.

- Padnij! - wrzasnął Harry. Zaatakowali nas, na całe szczęście była nas czwórka i zanim minęła chwila mężczyźni już leżeli na ziemi bez ruchu. Harry rozpoznał od razu śmierciożerców, a Hermiona wyczyściła im pamięć.

- Idziemy na Grimmauld Place 12 - zarządził Potter.

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz