Rozdział 31

8.7K 783 435
                                    


Harry


Louis przez ostatnie dni zrobił się strasznie marudny. Zaczął nawet na mnie narzekać i skarżyć się Niallowi. A przecież chciałem dla niego jak najlepiej! Kochałem go całym sobą, więc nie mogłem patrzeć jak leżał na kanapie bez przykrycia. Z tego co się dowiedziałem był chorowity i nie chciałem, aby się przeziębił.  W salonie przecież otwarte było okno. Wziąłem więc koc i go nakryłem, lecz ten jęknął zirytowany i skopał go na ziemię. Nic nie poradzę na to, że musiałem położyć się obok niego i przytrzymać materiał, jednocześnie obejmując chłopaka w pasie.

Teraz staliśmy przy brzegu rzeki. Trzymaliśmy swoje dłonie splecione razem i patrzyliśmy przed siebie. Był początek jesieni i z drzew zaczęły spadać pierwsze liście. Wciąż było dosyć ciepło. Dziś pogoda nam dopisywała. Nie padał deszcz ani nie było zimnego wiatru.

- I jeszcze jaki, Lou? - zapytałem i spojrzałem na niego uważnie.

- Niski? - popatrzył na mnie wyczekująco.

- Powiedziałbym raczej, że uroczy. - zaśmiałem się. - Ale masz rację, małe jest piękne.

- Głupi? - dodał po chwili namysłu.

- Z całą pewnością inteligentny. - zaprzeczyłem jego słowom. - Może czasem głupiutki... Ale tak tyci-tyci. - wymierzyłem małą odlegość między kciukiem i palcem wskazującym.

Nasze spacery stały się codziennością. Zawsze gdy tylko pogoda dopisywała szliśmy się przejść. Nie wiedziałem, że to może być takie relaksujące. Tylko nasza dwójka, spokój, cisza... i może śmiejące się dzieciaki. Młodych wilczków było dużo w naszej watasze, a niedługo i my będziemy mogli dumnie chwalić się potomstwem. Regularnie chodziliśmy razem na wizyty kontrolne u Zayna. Nie chciałem stracić dziecka, więc dbałem o komfort swojego ukochanego. Nie mógł się stresować, więc każdą kłótnie czy małą sprzeczkę wygrywał właśnie on. Oczywiście jeśli nie chodziło o ciepłe ubrania, jedzenie zdrowych warzyw i przykrywanie się kocem. Bezpieczeństwo i szczęście mojej rodziny było dla mnie najważniejsze.

Codziennie przychodziliśmy tu nad rzekę, w ramach naszej ,,umowy''. By to rodzaj terapii - możemy to tak nazwać. Niebieskooki miał strasznie niską samoocenę, więc staliśmy razem nad brzegiem i mówiliśmy o swoich wadach i zaletach. Oczywiście szatyn wymieniał jedynie te pierwsze, gdyż jak on to powiedział? ,,Nie mam żadnych zalet, są tylko wady. Nie wiem czemu jeszcze ze mną jesteś, Harry''. Ja każdą z jego wad zamieniałem na zalety, bo nie oszukujmy się, nie było w szatynie nic złego. Był najwspanialszą osobą, jaką poznałem.

- Gruby, taaak... Zdecydowanie jestem gruby. - zauważył.

- Jesteś moim kochanym szkielecikiem z naszym dzidziusiem w brzuszku. Jesz i tak zdecydowanie za mało, Lou. - westchnąłem.

Puściłem jego dłoń i stanąłem za nim. Objąłem go szczelnie ramionami i oparłem głowę o jego ramię, w zagłębieniu jego szyj. Zacząłem nas delikatnie kołysać. Uwielbiałem zapach Louisa. Zawsze mnie uspokajał i uwielbiałem zasypiać i budzić się przy niebieskookim.

- Ale teraz zalety. - powiedziałem i złożyłem pocałunek na jego głowie.

- Hm... To już trudne zadanie. - mruknął.

- To może ja ci pomogę. Louis jest cudowny, kochany, inteligentny, ma świetne poczucie humoru. Bardzo lubi się przytulać, jest szczery, przystojny, ma przepiękne niebieskie oczy niczym spokojny, bezgraniczny ocean. To świetny przyjaciel, chłopak, a niedługo tatuś. A jego uśmiech... Nie ma nic piękniejszego na tym świecie.

Sweet Creature ~Larry A/B/O ❌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz