Rozdział 7

170 37 5
                                    

B A E K H Y U N


Naprawdę nie chciałem znów dzwonić do Luhana i męczyć go o kolejne spotkanie, dzień po tym, jak był u mnie, ale musiałem. W dodatku, gdy powiedziałem mu, że będę na niego czekał niedaleko stoiska z Bubble Tea, stwierdził, że przyjedzie tak szybko, jak tylko może, mimo że był umówiony z Sehunem. Stwierdził, że ostatnio nie miał okazji, by zjeść swojego przysmaku, a Oh jeżeli go kocha, poczeka do południa. Dziwiłem się, że jeszcze się nie zeszli. Uczucie pomiędzy nimi było tak widoczne i oczywiste, że ciężkim do zrozumienia było to, iż parą nie byli. Wiedziałem, że Luhan tak naprawdę bardzo chciał być chłopakiem Sehuna, ale z kolei tamten był zbyt nieśmiały, żeby zapytać o to, co od dawna było wiadome. Miałem wrażenie jednak, że nie trzeba dużo czasu, żeby się zeszli.

Pomijając to, byłem zaskoczony, że w ogóle dał się wyciągnąć o tak wczesnej porze, bo siódma trzydzieści nie była raczej tą, o której wstawał. Choć chyba Bubble Tae załatwiła wszystko, a właściwie tylko jej część. Luhan był tym specyficznym typem człowieka, co zawsze musiał robić wszystko na odwrót i zamiast wypić mleko, wylewał je i zjadał same żelki, albo to mleko wypijałem za niego ja. W końcu od czego ma się przyjaciół. Chyba idealnie się dobraliśmy, zgraliśmy się charakterami.

Luhan był idiotą, ale kochałem go i te jego głupie, dziwne nawyki. Dla niego wytrzymywałem nawet, kiedy opowiadał mi te fabuły mang albo pokazywał najnowsze piosenki swoich ukochanych zespołów. Bo po prostu myślę, że był dla mnie podporą w cały moim życiu i dzięki niemu nie upadłem. Jego wesołość, ta energia udzielała mi się i rozświetlała nawet najgorsze, najsmutniejsze dni, jakie przeżyłem. To nie moja mama pomogła mi, kiedy ojciec odszedł, bo właściwie sama potrzebowała pomocy, a właśnie Luhan. I ostatnio miałem wrażenie, że tak naprawdę on jako jedyny potrafił mnie zrozumieć. Lepiej niż Sora, niż moja mama, czy babcia, lepiej niż ktokolwiek inny żyjący na Ziemi.

— Kupiłeś mi Bubble Tea? — Usłyszałem głos Luhana, a mój wzrok automatycznie przeniósł się na niego. Stał przede mną, w czarnej bluzie z kapturem zarzuconym na włosy. Na jego czubku widniały dwa słodkie, różowe, szpiczaste kocie uszy, idealnie współgrając z kolorem jego zmierzwionych włosów.

— Jasne — odpowiedziałem, podając kubeczek z już wypitym mlekiem.

Luhan uśmiechnął się szeroko na widok czerwonych, truskawkowych kuleczek, po czym usiadł obok mnie, wsuwając pomiędzy usta fioletową, grubą słomkę. Musiałem przyznać, że był to naprawdę uroczy widok, zwłaszcza że chłopak prawie zasypiał nad tym kubkiem. Wiedziałem jednak, że zaraz się rozbudzi, kiedy pochłonie wszystkie żelki, a ja wreszcie będę mógł z nim normalnie porozmawiać.

— Dlaczego nie założyłeś skórzanej kurtki i tego ciemnego podkoszulka, tylko tą wstrętną koszulkę? Ty chcesz, żebym przedwcześnie oślepnął? — zapytał, oburzony, marszcząc nieco nos, a swoje duże oczy groźnie zmrużył. — Przecież wybrałem ci zestaw ciuchów na cały tydzień, a ty dalej swoje. Następnym razem przyjdę do ciebie z workiem, spakuję wszystkie te szmaty i spalę — skwitował, po czym pochłonął już ostatnią czerwoną kuleczkę. Nawet nie wiem, jak on to zrobił, że zniknęły tak szybko.

— Naprawdę musisz zaczynać ten temat z samego rana? — zapytałem z niedowierzaniem, a on jedynie wzruszył beznamiętnie chuderlawymi ramionami. — O której jedziesz do Sehuna?

— Miałem o ósmej, ale już nie zdążę – odparł, wyrzucając kubeczek do pobliskiego kosza. — Pojadę pewnie koło dziesiątej, chyba że potrzebujesz mnie na dłużej, to jeszcze trochę to przesunę – mruknął, spoglądając na mnie wyczekująco. — Sehun zabiera mnie do wesołego miasteczka — zapiszczał ucieszony, a ja pierwszy raz tak szczerze mu zazdrościłem. Luhan miał dosyć spokojne, normalne życie, w którym raczej brakowało morderców, gwałcicieli, złodziei i młodych kieszonkowców polujących na starsze babcie, u mnie niestety tego było pod dostatkiem. Poza tym nie pamiętałem, kiedy jakoś normalnie przeżyłem jakiś dzień. Od ostatnich dwóch lat działo się niesamowicie dużo, zbyt wiele jak dla mnie i powoli nie wytrzymywałem. A Lu nie przejmował się prawie niczym, zupełnie jak czteroletnie dziecko niemające zmartwień. — A później chyba przejdziemy się na plażę. Tak mi obiecał, a dzień zapowiada się naprawdę ładnie, więc mam nadzieję, że to wszystko wypali — dodał po chwili, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy.

shi no hitomi || kaibaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz