Rozdział: 2

540 30 3
                                    

Kiedy auto ruszyło Blake nie wiedział czy bardziej chce zabić Montego za to, że ruszył, czy Clarke, za jej idiotyczne pomysły. Gniew dodał mu energii i doskoczył do przednich siedzeń chcąc nawrzucać azjacie. Okazało się jednak, że nogę na gazie postawiła ciemnowłosa ziemianka, która teraz mówiła gdzie jechać. Od razu postrzegła czarnowłosego i machnęła ręką jak na natrętną muchę.
- Zajmij miejsce, nie potrzebujemy wypadków - rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu, tak lodowatym, że miało się ochotę usiąść tylko po to, by drugi raz go nie słyszeć.
Jednak Bellamy nie mógł sobie pozwolić by dyrygowała nim mała dziewczynka. Chyba to postrzegła, bo odezwała się pierwsza.
- Porozmawiamy na miejscu, nie mam ochoty cię usypiać, tak jak kazała Wanheda.
Ponownie ten sam lodowaty ton. Poczuł jak na jego ciele zaczyna pojawiać się gęsia skórka. Nie czuł strachu, a wściekłość, że jakimś cudem, ta młoda ziemianka, wydaje mu rozkazy.
Warknął coś pod nosem i zajął miejsce, niespokojnie się kręcąc. W końcu Monty przejął całkowitą władzę nad wozem słuchając jedynie władczych polecań przekazujacych mu co dalej, a jazda stała się bardziej równa i bezpieczna.
Chłopak zauważył, że inni również są zaniepokojeni zachowaniem nieznajomej, lecz nikt nie odezwał się słowem. Nie ufali dziewczynce, jednak mieli zaufanie do Clarke. Na pewno wiedziała co robi. Gdyby była niebezpieczna, nie zostawiła by nas z nią samych.
Po 45 minutach zatrzymaliśmy się przy skarpie i opuściliśmy nasz środek transportu. Nigdzie nie było widać blondynki, wszyscy coraz bardziej się denerwowali. Jedynie Raven wydawała się spokojna. Podeszła do siedzącej na pobliskiej kłodzie dziewczynki i uśmiechnęła.
- Kim jesteś?
To pytanie trapiło wszystkich, ale nikt nie chciał ponownie słyszeć lodu, by zdobyć odpowiedź. O dziwo ziemianka uśmiechnęła się do nich przepraszająco.
- Nazywam się Lysandria, jestem podopieczną waszej przyjaciółki - tym razem głos był łagodny niczym skrzydełka motyla, a oczy wydawały się pełne współczucia. - Przepraszam za tamto. Wanheda powiedziała, że jeśli do tego dojdzie, mam zrobić wszystko, aby plan się udał. Ruszyć i zatrzymać was w aucie - przepraszający uśmiech wypłynął na jej delikatną twarzyczkę. - Ona na pewno niedługo tu dotrze. Wbrew pozorom, to miejsce jest dużo bliżej od rzeki na piechotę. My musieliśmy pojechać na około.
Wszyscy wydawali się w szoku nagłą zmianą osobowości i potrzebowali paru minut by w ogóle zareagować. Wypowiedź Lysadrii zdawała się wszystkich trochę uspokoić. Usiedli w wygodnych pozycjach i zaczęli rozmawiać z ziemianką chcąc wiedzieć jak najwięcej. Bellamy zajął się zaś Echo, która nie była w stanie sama iść. Pomógł jej dojść do kłody, gdyż dziewczyna bardzo chciała poznać nowo poznaną. Wciąż płynęła w niej krew szpiega, która nakazywała zachować ostrożność w takich sytuacjach. Zostawił ją w tym miejscu i oddalił na bok, by nie rozerwać Lysandrii na strzępy. Mimo, że rozumiał czemu dziewczynka zrobiła to co zrobiła, był wściekły. Jak mogła ją zostawić? Przecież mogło jej się coś stać. Jeśli ją złapali .. Nie, na pewno nie.
Zacisnął mocno dłonie i skupił na horyzoncie starając się zobaczyć coś podejrzanego. Przed nim rozciągały się drzewa, dużo drzew, oraz niebo, teraz już koloru jasnego granatu. Słońce zaszło co najmniej pół godziny temu i zaczynał panować zmierzch. Zerknął jeszcze raz w kierunku nowo poznanej i zauważył, że ona również nerwowo spogląda na horyzont. W jej oczach zobaczył przebłysk przerażenia, ale gościł on tam tylko ułamek sekundy, później ponownie pojawiła się w nich nieprzenikniona łagodność. Ostatkiem sił powstrzymał się przed spytaniem co oznaczał ten ułamek sekundy. Ziemia mimo, że wciąż była domem, teraz wydawała się obca. Czuł pod skórą, że pod ich nieobecność wiele się zmieniło, a upewnił go w tym przerażający ryk, który poniósł się ponad drzewami wiele kilometrów dalej. Inni też zwrócili na to uwagę.
- To nic takiego, spokojnie - uśmiechnęła się do do nich czarnokrwista, starając się zachować zimny spokój, by nie zdradzić swojego strachu. - Rozpalmy ognisko.
Inni spojrzeli na Blake'a czekając na decyzje. Miło było poczuć, że wciąż jego zdanie się dla nich liczy. Skinął potwierdzająco głową, zdając sobie sprawę, że robi się coraz  zimniej i usiadł na krawędzi skarpy. Modlił się jedynie, by jego Księżniczka szybko wróciła, cała i zdrowa.

Bellarke, czyli powstaniemy z popiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz