Hejka,
Dobiliśmy już do 2 000 wyświetleń, za co bardzo wam dziękuję, nawet nie wiecie jak się cieszę <3, dziękuję, że dotarliście ze mną aż tutaj <3, teraz zapraszam do tak oczekiwanego kolejnego rozdziału :D Pozdrawiam NaoNastępnego dnia, wszyscy od razu zabierają się do rozdzielania zadań i pakowania, ja zaś muszę porozmawiać z Harper. Któraś z nas powinna zostać z dziewczynami w obozie, i nie ukrywam, że wolała bym, aby była to ona. Kiedy podchodzę do dziewczyny ta rozmawia akurat z Echo. Obie natychmiast milknął jakbym była intruzem. Może faktycznie trochę jestem.
- Chciałam z tobą porozmawiać - zwracam się do Harper, na co ta kiwa mi głową na zgodę.
Od czasu, gdy dowiedziała się, że nie umieściłam ją na liście osób, które mogły trafić do kapsuły, z powodów niskich procent ukazania się jej rodzinnej choroby genetycznej, nasze relacje znacznie się ochłodziły. Domyślam się, że może mieć do mnie żal, po części sama go do siebie mam. Wciąż nie mogę sobie wybaczyć, że śmiałam decydować o tym kto przeżyje.
- O co chodzi?
Obie dziewczyny wpatrują się we mnie, czym trochę mnie stresują, lecz staram się nie dać nic po sobie poznać.
- Któraś z nas musi zostać w obozie i chciała bym, żebyś była to ty.
Staram się, by zabrzmiało to raczej sympatycznie, ale najwyraźniej odbierają to jak atak, ponieważ Echo cała się spina, a rysy twarzy Harper twardnieją.
- Ale z ciebie egoistka, chcesz jechać by migdalić się z Blake' em, a nie pomyślisz o tym, że Harp może nie chcieć rozstawać się z Monty'm! - wykrzykuje ziemianka tak głośno, że wszyscy zwracają na nas uwagę.
Mam ochotę się kłócić, powiedzieć, że nie jestem przecież egoistką, niestety nie mogę. Przez ten cały okres, gdy byłam tu sama dużo myślałam. Wystarczająco, by nie zaprzeczać.
- W porządku, jeśli tak wolicie, zostanę ja.
Zdziwienie wszystkich bardzo rzuca się w oczy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie taką Clarke zapamiętali. Ta dziewczyna wciąż we mnie jest, lecz teraz postępuje jeszcze bardziej ostrożnie. Wiem, że zapomniałam jak to jest postępować z ludźmi.
- Pomyślałam po prostu, że ty jako była strażniczka, lepiej ochroniła byś dziewczyny, a im przydał by się ktoś w razie ataku jakiegoś stwora - tłumaczę rzeczowym tonem, po czym odwracam z zamiarem odejścia.
Słyszę ciężkie westchnięcie Harper, a kątem oka wyłapuje jak Echo zaciska mocno pięście.
- Okey, Griffin, zostanę - mówi, czym z powrotem zwraca na siebie moją uwagę. - Tylko pilnuj mi ich tam.
Kiwam jej głową na zgodę i odchodzę, by również zająć się czymś pożytecznym. Zamierzam dotrzymać słowa. Już dość ludzi straciłam, nie mogę stracić i ich. Zbyt długo czekałam. Potrzebuje ich.
Przed odjazdem podchodzę jeszcze do Lyssandri. To pierwszy raz, gdy rozdzielimy się na dłużej, a gdy nie zostaje z nią Akira. Wiem, że sobie poradzi, jest bardzo silna, a jednak wciąż się o nią martwię. Jest dla mnie jak córka. Moja mała Czarna Kropelka..
Kiedy staję przed nią, posyła mi uśmiech, a potem rzuca mi się na szyję, prawie dusząc.Odwzajemniam uścisk i również lekko się uśmiecham.- Wiem, że dasz radę - szepcze jej na ucho.
W odpowiedzi, ręce nastolatki zaciskają się jeszcze bardziej.
- Będę tęsknić, uważaj na siebie - odpowiada tak samo cicho.
Inni już czekają, nie mamy dużo czasu.
- Ty też Lyss, bądź ostrożna, zajmij się nimi, naucz najwięcej jak się da, wrócę za parę dni.
Czuję jak przytakuje głową. Następnie jej uścisk się poluźnia, a ona odsuwa się ode mnie, posyła mi pokrzepiający uśmiech, a potem dołącza do dziewczyn.
- Uważajcie na siebie, wrócimy najszybciej jak się da - powtarzam to samo głośniej do reszty.
Wszyscy zdają się rozumieć. Machają nam na pożegnanie, gdy odjeżdżamy. Rozglądając się po aucie, zdaję sobie sprawę, że wszyscy od tego odwykli. Bell rozkoszował się prowadzeniem auta, Raven chłonęła widoki za oknem, Murphy był spokojny i podekscytowany zarazem, Monty zaś siedział niepewnie, wciąż spoglądając w miejsce, w którym po raz ostatni widział swoją dziewczynę. Na stacji z pewnością nie rozstawali się na tak długo, nie mówiąc już o tak dużej odległości.
- Jakieś wskazówki, Pani Generał?
Moje rozmyślenia przerwał Murphy, który patrzył na mnie teraz z ciekawością. Zdecydowanie podobało mu się, że z powrotem tu wrócił.
- Będziemy chwilę jechać, drogi są chwilowo ciężko przejezdne - zaczęłam kierując te uwagi głównie do kierowcy. - Fala spustoszyła większość ziemi, tak jakby zostawiła tylko mały placek zieleni, reszta to wypalona gleba długo, długo nic. Mont Weather leży na granicy. Liczymy więc na szczęście, że ta część która ocalała, jest tą częścią której szukamy.
Raven siedząca obok mnie krzywi się z niezadowolenia.
- Nie lubię tak niskiego prawdopodobieństwa udania - wyjaśnia patrząc na nas po kolei. - Jednak jest to chwilowo jedyny pomysł, więc zrobię co się da, by to prawdopodobieństwo urosło.
W okół mojego serca po raz kolejny, powstaje ciepła otoczka. Jak ja cholernie tęskniłam za geniuszem Rav, inteligencją Monty'ego, determinacją przetrwania Murphy'ego, no i za całym Bell'em.
Gdy po raz kolejny omiatam wzrokiem wóz i zdaję sobie sprawę, że tak jak tu siedzimy, znajdujemy się w składzie, który dotarł na ziemię jako pierwszy, nie licząc samotnego przylecenia Raven, no ale była z nami od praktycznie samego początku, a o to mi właśnie chodziło. To z nimi stawiałam pierwsze kroki na ziemi, z nimi poznawałam nią i walczyłam o przetrwanie.
Uśmiecham się sama do siebie, przypominając sobie właśnie te pierwsze dni po wylądowaniu. Był taki chaos, żadne z nas jakoś specjalnie ze sobą nie współpracowało.. Blake chciał się mnie za wszelką cenę pozbyć.. Murphy zmuszał ludzi do ściągania bransoletek .. Monty i Jasper pędzili bimber .. Właśnie Jasper, wciąż nie mogę wybaczyć sobie wszystkie co mu zrobiłam, a fakt, że zginął nienawidząc mnie, wyniszcza mnie od środka każdego dnia .. Wells również zginął przeze mnie, to ja i Bellamy źle przekazaliśmy Charlotte informacje, źle nas zrozumiała ... No i Finn, Finn Collins, moja pierwsza miłość, miłość, którą zabiłam ..
Nawet nie wiem, że po moim policzku płynie łza, orientuję się dopiero, gdy czuje słony posmak na wargach. Wiem, że nie mogę brnąć dalej, jeżeli dojdę za daleko, nie dam rady się pozbierać. Zbyt dużo krwi mam na rękach..- Clarke? - zaniepokojony głos Bellamy'ego przywraca mnie do rzeczywistości.
Zdaję sobie sprawę, że stoimy przed rozwidleniem dróg. Jeżeli skręcimy na lewo, wjedziemy w głąb lasu, gdzie las jest gęsty i niebezpieczny, a jeżeli wybierzemy prawo, znajdziemy się na kompletnym pustkowiu, wypalonej ziemi i zupełnej pustce. Tam nic nie powinno nas atakować, lecz tam również nie mamy gdzie się schować, czy nawet czym rozpalić ogniska.
- Skręć w lewo.
Chłopak natychmiast wykonuje polecenie, a potem przygląda mi się uważnie w lusterku. Nasze spojrzenia się spotkają, a ja mam wrażenie jakby całe powietrze wokół zostało zassane. W jego oczach widzę to samo co w moich. Utrapienie, gniew, żal, rozpacz .. Tak, rozpacz to idealne słowo. Oboje rozpaczliwie potrzebujemy siebie nawzajem.

CZYTASZ
Bellarke, czyli powstaniemy z popiołów
FanfictionMoja wersja kontynuacji po 4 sezonie The 100, w której Bell i reszta docierają na ziemie, z nowymi wrogami. Wciąż muszą walczyć o przeżycie, oraz ratować swoich ludzi. A co do Bellarke, to jakie zmiany w ich relacji wprowadzi tak długa rozłąka?