Rozdział: 8

496 35 8
                                    

Hejka, tak jak mówiłam o to nowy rozdzialik :) liczę na komentarze <3 i zapraszam do czytania :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Clarke:

Pierwsza zaczęła padać Chimera. Kiedy tylko dostrzegłam, że niewiele brakuje do jej końca, nacisnęłam spust mierząc w Mantykora. Reszta tylko na to czekała i również obrała go na cel. Po chwili Chimera padła, a niedługo po niej również drugi stwór. 
Nie pierwszy raz udało mi się zabić, któreś z tych stworzeń, ale nigdy dwa na raz. 
Dopiero teraz tak na prawdę dociera do mnie, że nie muszę już radzić sobie sama, że mam pięć inteligentnych głów wokół siebie, które niekiedy mają lepsze plany niż ja. Teraz muszę jedynie znów nauczyć się funkcjonować w drużynie.
Lyssandria podjechała wozem bliżej środka polany, lecz zachowała bezpieczny dystans w razie gdyby potwory nie były całkowicie martwe. Inni zaś powychodzili ze swoich kryjówek ruszając w jej stronę. 

- Tyle mięsa - wyrwało mi się, gdy stanęłam przy tych ogromnych stworach.

Nie miałam pojęcia co my z tym wszystkim zrobimy. Wóz nie uniesie nawet 1/4 tego, a na prawdę szkoda było by to zmarnować.

- Na prawdę podziwiam, że byłaś wstanie ruszać się przy czymś tak wielkim - stwierdził Monty, klepiąc mnie po plecach. - Obawiam się, że ja nie dał bym rady nawet krzyknąć.

Uśmiechnęłam się do azjaty i zaskakując sama siebie, przytuliłam go mocno.

- Spoko, kwestia czasu - zapewniłam dopiero, gdy puściłam go z objęć.

Wszyscy patrzyli na mnie tak dziwnie, zaskoczeni moim nagłym okazem uczuć, ale zignorowałam to zrzucając wszystko na nagły przypływ adrenaliny. 

***

Całe popołudnie, wszyscy siekaliśmy stwory na kawałki. Wszyscy byliśmy umorusani w krwi, a mniejsze i większe kawałki mięsa leżały w kupkach na polanie. Wyszło tego na prawdę sporo. Kiedy w końcu skończyliśmy, wszystkich bolały ręce, ale to był pikuś w porównaniu z odruchem wymiotnym, który wszystkim nam towarzyszył.
Monty stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem będzie pokroić całe mięso i znieść do jamy chimery. Chciał zrobić z niej mini spiżarnie. I choć kiepsko to widziałam, bo w lesie było mnóstwo zwierząt, które szybko wywęszą jedzenie, lepszego pomysłu na razie nie było. 
Zastał nas zmierzch, w tym samym momencie, gdy znieśliśmy ostatnią kupkę pod zadaszenie. Lyssandria rozpaliła dwa ogniska po obu stronach wejścia do jamy. Miało to nie tylko odstraszać zwierzęta, ale także oświetlać te, które jednak spróbują podejść.

- Nie próbowałaś się osiedlić? - spytała Harper, starannie czyszcząc swoje paznokcie z krwi.

Rozumiałam dlaczego o to pyta. Z takim zapasem mięsa, można by było spokojnie się stad nie ruszać, dopóki by się nie zepsuło. 

- Próbowałyśmy wielokrotnie, ale we dwie nie dawałyśmy rady bronić obozu przed bestiami, które zlatywały się jak muchy, gdy za długo przebywałyśmy w jednym miejscu - wzruszyłam ramionami, zerkając na śpiącą przy ognisku dziewczynkę. - Teraz może i by się udało, ale widziałaś te bestie. Nie łatwo je powalić, a nam udało się to zrobić podstępem. W bezpośredniej walce nie mamy szans.

Do brunetki chyba dociera, że teraz jest zupełnie inaczej, bo smutnieje i opiera się na Montym, który siedzi obok, jakby sama nie była wstanie się utrzymać prosto.

- Co z Octavią?

Murphy zadał pytanie, którego wszyscy inni się bali. Odnosiłam jednak wrażenie, że nie tyle bali się odpowiedzi, co reakcji Bellamy'ego. Zerknęłam na niego wahając się z odpowiedzią, ale tak na prawdę nie było co ukrywać.

- Jutro was tam zabiorę. Jesteśmy całkiem niedaleko, więc damy radę obrócić w tę i z powrotem, w pięć godzin, przy dobrej jeździe.

Czarnowłosy poderwał głowę, jego oczy wyrażały nadzieję i szczęście. Zupełnie jakby chciał mi w ten sposób podziękować.

- Nie udało nam się odsypać wejścia do krypty, ale teraz jest nas więcej. 

Na prawdę pokładałam w nich nadzieję. Rękami tego gruzu nie damy rady odsypać, lecz jestem pewna, że któreś z nich wymyśli sposób, by pozbyć się go w inny sposób. W te klocki zawsze byli lepsi.
Więcej nie poruszaliśmy tego tematu, zostawiliśmy go na jutro, gdy wszyscy zorientują się w sytuacji sami. 
Jeszcze przez jakiś czas prowadziliśmy luźne rozmowy i przez chwilę znowu poczułam się jak dawniej. Wyglądało na to, że nie tylko ja tęskniłam. W jednej chwili wszyscy zasnęli, bo uszły z nich wszystkie emocje dzisiejszego dnia i znużyły. Ja zaś zostałam sama z Bellamym i nie wiem jak to się stało, ale siedzieliśmy zaraz obok siebie. Opieraliśmy się o ścianę, obserwując sienie rzucane przez ognisko, na przeciwną ścianę jamy.
Przyjemnie było czuć ciepło chłopaka zaraz koło siebie. Nie miałam jednak odwagi spojrzeć w jego stronę. Teraz był z Echo. Nie miałam prawa robić jakiegokolwiek ruchu. To było by tak bardzo nie fer w stosunku do nich obojga.
Tak bardzo pragnęłam znaleźć się bliżej.
Miałam się już odsunąć, nie wytrzymując psychicznego bólu związanego z tym pragnieniem, gdy czarnowłosy ruszył ręką. Pewnym ruchem podniósł rękę, a ja pomyślałam, że chce się odsunąć, także myśląc, że to  nie właściwie. On jednak pewnym ruchem wsunął rękę pod moje plecy, a potem zacisnął ją na moim brzuchu, owijając mnie w ten sposób i przyciągając do siebie. Posadził mnie sobie bokiem na kolanach i delikatnie ułożył moją głowę w zagłębieniu między swoim ramieniem, a szyją. 

- Nie obchodzi mnie co wypada, a co nie. Czy jesteś na mnie zła czy nie. Nie wytrzymam ani chwili dłużej tak daleko od ciebie - szepnął mi do ucha, zamykając mnie w szczelnym uścisku swoich ramion.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wypuściłam go więc, a potem wciągnęłam zapach chłopaka. Wciąż taki sam jak kiedyś. 
W jego ramionach pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się bezpieczna, a ciężar na moich barkach zdawał się zmaleć. Pozwoliłam sobie na opuszczenie wszystkich barier.
Zamknęłam oczy wiedząc, że zbierają się w nich łzy i wtuliłam w pierś chłopaka.

- Tak bardzo tęskniłam Bell - szepnęłam, a pierwsza łza wyśliznęła się spod mojej powieki.

Czułam jak zaczyna gładzić moje włosy w uspokajającym geście i moje moje wszystkie podpory runęły. Zaczęłam płakać jak małe dziecko, a on przez cały czas trzymał mnie w ramionach, głaszcząc, przytulając i zapewniając, że już wszystko jest dobrze.

- Jestem tu Clarke.

Uczepiłam się tego jednego zdania jak koła ratunkowego, modląc by nie był to tylko sen, w który zaraz zapadłam.

Bellarke, czyli powstaniemy z popiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz