Następnego dnia zjawiłem się w mieszkaniu Hewajimy koło południa. Planowałem wszystko załatwić dużo wcześniej, ale napatoczył się niespodziewany gość.
- Dobra bez owijania w bawełnę - powiedział stanowczo - oboje wiemy dlaczego tu przyszedłem.
Siedzieliśmy w salonie na przeciw siebie. Przed nami stała pachnąca świeżo zaparzona kawa, więc sięgnąłem po swój kubek i upiłem z niego łyk. Nie spieszyło mi się z wyjaśnieniami, bo nie ważne co bym powiedział i tak Kishitani strzeli mi wykład.
- Bez owijania w bawełnę tak? - upewniłem się - Więc co cię konkretnie interesuje, to że wychodzę, czy to, że drażnię się z Potworkiem?
- Chodzi o Shizuo oczywiście! -krzyknął - Tego, że w końcu nie wytrzymasz i zaczniesz wychodzić łatwo się było domyśleć. Ale to co robisz to już przesada. On się o to wszystko obwinia, a ty jeszcze dolewasz oliwy do ognia!
- Ee tam nic mu nie będzie, - machnąłem na to ręką - a mi się nudzi. On jest dużo lepszy niż telewizja.
- Izaya... - zwiesił ramiona załamany - Przywykłem do twoich wyskoków, ale to... to nasz przyjaciel.
- Sprostowanie - zaznaczyłem - to twój przyjaciel.
- Oj przestań udawać - przewrócił oczami - ale mniejsza z tym. Daj mu spokój.
- Nie chce - zaśmiałem się w głos.
- Nie chcesz? Dobra, w takim razie wszystko mu powiem. Z reszta i tak wychodzisz, więc zakładam, że niebezpieczeństwo zażegnane.
- Jeśli mu powiesz to wiesz, że... - zacząłem mu grozić, ale wszedł mi w słowo:
- Przestań to na mnie nie działa. Jeśli załatwiłeś już wszystko i możesz wychodzić to czemu nie ujawnisz, że to wszystko była mistyfikacja?
- Nie mogę, bo niczego nie znalazłem - warknąłem zły zaciskając dłonie na kubku z napojem.
- Nic nie znalazłeś? - zapytał zdziwiony. Poprawił okulary i oparł się wygodnie na sofie.
- Nic, zero - odłożyłem kawę na stół, wstałem z kanapy i zacząłem nerwowo przechadzać się po salonie. - Przeszukałem wszystko, ale wyglądało to jakby chcieli się ze mną zabawić. Rozpuścili plotki, czekali na rozwój sytuacji, a gdy show się skończyło zapadli się pod ziemię.
- To co teraz zrobisz?
- Nie wiem... ale na pewno nie zamierzam utknąć tu na resztę życia - wyszczerzyłem się do niego.
- Rób co chcesz - zorientował się od razu co miałem na myśli - ale daj Shizuo spokój.
- Poczekaj zastanowię się - przyłożyłem palec do ust udając, że się głęboko zastanawiam. - Nic z tego - zaśmiałem się głośno i na nowo zasiadłem na sofie.
- Prędzej ja zwariuję niż Shizuo - oparł ręce na kolanach, a dłońmi zaczął masować sobie skronie.
- Wariuje powiadasz? - zapytałem zaciekawiony uśmiechając się asymetrycznie.
- Tak - przyznał - przez ciebie. Ciągle cię widzi i słyszy, więc uznał, że ma już omamy, dlatego daj mu spokój!
- Dobra.
- Ty mnie w ogóle nie... Czekaj co? - popatrzył na mnie zszokowany.
- No już przestanę go straszyć - sięgnąłem po kubek i dopiłem kawę do końca.
- Serio? - popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Taa... Jak już sfiksuje to zamknął go w pokoiku bez klamek, a tam już nie będę mieć do niego dostępu. Dam mu trochę odpocząć - wyszczerzyłem się.
- Twoja logika jest pokręcona, ale dam temu spokój, jeśli przestaniesz mu się ukazywać - ostatnie zaakcentował pokazując pazurki - to będzie w porządku.
- No to się dogadaliśmy - odparłem zadowolony i odprowadziłem go do drzwi.
Przez jego wizytę straciłem mnóstwo czasu, ale stwierdziłem, że zdążę przed Bestią Ikebukuro. Ponownie założyłem granatową bluzę, czapkę i okulary przeciwsłoneczne. Zabrałem jeszcze plecak z niezbędnymi rzeczami i wyszedłem z mieszkania. Kryjąc się w wąskich uliczkach, przechodząc po schodach przeciwpożarowych i po dachach budynków dostałem się pod mieszkanie Shizu-chana.
'Miałem mu się nie "ukazywać", ale o innych nadprzyrodzonych znakach nie było mowy.' - zaśmiałem się głośno do własnych myśli.
Stałem w wąskiej uliczce na tyłach budynku. Popatrzyłem w górę planując w głowie wędrówkę do okna mieszkania Potworka. Podszedłem do rynny i powoli zacząłem się po niej wspinać. Następnie lekko przeskoczyłem na balkon jednego z mieszkań, później na kolejne i kolejne, aż w końcu dotarłem na to właściwe. Wyciągnąłem z plecaka wytrych i po chwili już byłem w środku.
Na przeciw mnie stała kanapa, a przy niej niski stolik kawowy. Po mojej lewej stał telewizor na niskiej szafce, a po prawej prosty regał. Zaraz za nią znajdował się wąski korytarz prowadzący do innych pomieszczeń. W głębi znajdowało się krótkie przejście do salonu. Całe mieszkanie nie było tak przestronne jak moje, ale było przytulne. Metodą prób i błędów starałem się znaleźć sypialnie Shizuo. Ostrożnie otworzyłem drzwi jak mniemałem do właściwego pomieszczenia i wszedłem do środka. Pokój był skromny, a ciepłe kolory ścian nijak nie pasowały mi do blondyna. Po lewej szafa wnękowa, przede mną skromna komoda, a na przeciw niej sporych rozmiarów łóżko.
Zamknąłem drzwi i obróciłem się do nich przodem. Ściągnąłem plecak z ramion i wyciągnąłem z niego zakupioną dawno temu sztuczną krew (nie chcecie wiedzieć do czego była mi potrzebna ^^)
- Nie ma to jak krwista wiadomość zza światów - zaśmiałem się głośno.
Wyciągnąłem też cienki pędzel. Zanurzyłem go w czerwonej cieczy. Chciałem namalować pierwszy znak, gdy usłyszałem trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Błyskawicznie wrzuciłem wszystko do plecaka i nie zastanawiając się długo wparowałem do szafy Shizu-chana.
***
Dziś nie spostrzegłem nikogo podobnego do Izayi, nie słyszałem jego śmiechu. Wszystko wróciło do normy i powinno być w jak najlepszym porządku, ale nie było. Nie byłem pewny przyczyny czy to już przyzwyczajenie, czy po prostu zatęskniłem za tym śmiechem. Z czasem łapałem się na tym, że wytężam słuch i nasłuchuję dźwięku, który do niedawana doprowadzał mnie do szału i mieszał mi w głowie. Przez tą "ciszę" nie mogłem skupić się na pracy. Tom-san zauważył, że ostatnimi czasy zachowuję się dość osobliwie nawet jak na mnie i zaproponował tydzień urlopu. Potulnie przyznałem mu rację i wróciłem do domu.
Wszedłem do mieszkania, zdjąłem buty, ściągnąłem muszkę i kamizelkę, i położyłem się na kanapie. Zamknąłem oczy.
'Co się ze mną dzieje?'
Już dawno nie byłem tak skołowany, ostatnio chyba w liceum jak... Ehhh... Sam nie wiedziałem już co czuję. Na początku było to poczucie winy. Nadal przebija się ono z chaosu w mojej głowie jakby przypominało się, że nadal tu jest i już nigdy nie odejdzie. A ja boleśnie byłem tego świadomy.
Później pozorna chwila spokoju. Cisza przed burzą. W końcu pojawiła się burza w postaci wściekłości, którego źródłem był nękający mnie charakterystyczny śmiech Mendy. Pojawił się niespodziewanie. Moje instynkty natychmiast na niego zareagowały. Chciały rozszarpać źródło tego dźwięku pewne, że kręci się gdzieś niedaleko jednak świadomość hamowała je przypominając, że ich celu nie ma już na tym świecie. Niby wszystko jasne, ale nadal się we mnie gotowało. Wybuchałem za każdym razem do czasu incydentu z nastolatkiem.
Wtedy przyszło załamanie i powoli uświadamiałem sobie, że to nie jest normalne, że coś jest nie tak. Traciłem zmysły. Nie chciałem tego widzieć, nie chciałem tego słyszeć, a jednocześnie chciałem. Ale po co? Bo...
'Tęsknie za tą wredną Mendą społeczną.' - uświadomiłem sobie.
Jak tylko to pomyślałem warknąłem głośno zły na siebie. I jak na zawołanie poczułem w powietrzu coś... nie potrafiłem stwierdzić co to. Ale skądś to znałem. Powoli podniosłem się z kanapy i przeszedłem przez pokój. Zapach się nasilił. Przeszedłem do kuchni, ale nie znalazłem tam źródła zapachu. Opuściłem pomieszczenie i skierowałem się w stronę sypialni. Za drzwiami woń stała się intensywniejsza. Zmarszczyłem brwi rozglądając się i zastanawiając co to. Obszedłem łóżko, popatrzyłem przez okno i nic. Podszedłem do szafy. Otworzyłem ją zamaszyście i mało nie dostałem zawału.
Zszokowany cofnąłem gwałtownie do tyłu i wpadłem na łóżko. Wpatrywałem się w niego nie będąc pewnym, czy to duch, czy moje wizje schizofreniczne weszły na wyższy poziom.
- Cześć Shizu-chan - przywitał się radośnie machając mi na powitanie.
To był jego błąd. W moment wszystko ułożyło się w idealną całość. Zrozumiałem wszystko. Zalała mnie fala wściekłości. Warcząc zerwałem się gwałtownie i nie dając Mendzie najmniejszej szansy na wykonanie jakiegokolwiek ruchu złapałem go za przód bluzy i brutalnie rzuciłem go w obok. Nie pozwoliłem mu się otrząsnąć, złapałem go za szyję i docisnąłem do ściany.
- Ty pieprzona Gnido!!! - krzyknąłem tak głośno, że z pewnością usłyszeli mnie wszyscy w bloku, ale nie przejmowałem się tym.
- Ekhem... Też za tobą tęskniłem -wychrypiał i pomimo swojej sytuacji uśmiechał się na swój charakterystyczny sposób.
- Nie pierdol mi tu! - warknąłem i mocniej zacisnąłem dłoń na jego szyi. - Co to za szopka?!
- Przybywam zza światów, żeby przekazać ci tajną wiadomość - mimo, że ledwo mógł złapać powietrze miał siłę, żeby jeszcze żartować.
- Przestań mnie wkurwiać, bo naprawdę wyśle cię w zaświaty!
- Powiem wszystko jak na świętej spowiedzi.. eekhh... - zakasłał, więc poluzowałem trochę ucisk - ale kiedy nie będę podduszany.
Wpatrywałem się w niego chwilę szukając w jego twarzy... no właśnie czego? Właściwie nie wiedziałem, więc nie przedłużając stwierdziłem:
- Dobra - puściłem go natychmiast. Stracił równowagę, ale podtrzymał się ściany i pozostał na nogach. Łapał powietrze trzymając się za szyję. Sam przysiadem na łóżku i wgapiałem się w Informatora pozornie spokojnie, ale w środku, aż się we mnie gotowało. Wyglądał tak samo tylko nie miał na sobie tej charakterystycznej bluzy, a na głowie miał czapkę. Wyglądał no... zwyczajnie.
Po chwili wyprostował się, poprawił bluzę i przez krótką chwilę dostrzegłem pogardę w jego oczach, ale chwilę później uśmiechnął się asymetrycznie i zaczął mówić:
- Nie będę się zagłębiał w szczegóły, bo twój amebowy móżdżek może nie przetworzyć takiej ilości informacji - warknąłem na tę jawną obelgę. - No już, już nie denerwuj się - zaśmiał się wesoło przez co naszła mnie ochota, żeby wyrzucić go przez okno, ale chciałem wiedzieć dlaczego to robił, więc siedziałem spokojnie obserwując każdy jego krok. Menda nie potrafiła usiedzieć na miejscu. - Z wiarygodnych źródeł dowiedziałem się, że pewna grupa zbiera informację na mój temat i, że prawdopodobnie będzie chciała mnie zabić. Byli na tyle metodyczni, skrupulatni i cóż... pewni siebie, że postanowiłem ich uprzedzić i tak upozorowałem własną śmierć - wzruszył ramionami.
- Kretynie - ucisnąłem miejsce między oczami - tyle to się sam domyśliłem Mendo! - wstałem i błyskawicznie łapiąc go za ramiona docisnąłem do drzwi zamkniętej już szafy. Skrzywił się od uderzenia, ale po chwili znów wpatrywał się we mnie niewzruszenie tymi swoimi kasztanowymi oczami.
- Serio? - zapytał niewinnie i przekrzywił głowę na bok.
- Nie prowokuj mnie! - warknąłem.
- Ale ja nic nie robię.
- Robisz! - pochyliłem się nad nim. - A teraz gadaj co to był za cyrk?!
- Mieliśmy cyrk w mieście? - zapytał zaskoczony. - Nie wiedziałem... Ale co, chciałeś dołączyć do trupy?
- Nie zmieniaj tematu Gnido!
- Ja zmieniam temat? - zdziwił się. - To ty zapytałeś o cyrk.
- To tylko takie wyrażenie! - tłumaczyłem choć wiedziałem, że wie o co mi chodzi. - A mówiąc cyrk miałem na myśli to co od kilku tygodni odstawiałeś w dzielnicy. Dlaczego się na mnie uwziąłeś?! Po co to było?
- A jednak Shizu-chan ma trochę oleju w głowie - odpowiedział uśmiechając się ironicznie. - Myślałem, że uznasz to za omamy albo, że cię nawiedzam - zaśmiał się głośno.
Nie wytrzymałem. Odsunąłem się o krok do tyłu i przywaliłem mu z pięści w brzuch. Patrzyłem na niego z góry jak zgina się w pół. Jęczał, przeklinał i kasłał na zmianę.
- Co ci odwaliło?! - wrzasnął.
- Odwaliło? Może. - odparłem spokojnie. - Może przez te tygodnie, gdy myślałem, że nie żyjesz przeze mnie coś mi się tam poprzestawiało. To ciągnące się za mną poczucie winy, to, że tę... - przerwałem. Zły na siebie, że o mało nie powiedziałem tego, czego z pewnością nie powinien wiedzieć warknąłem do Kleszcza: - Wynoś się!! Wynoś się, bo cię zabiję!! Wynocha!!!!
Chyba pomyślał, że spełnię swoją groźbę, bo błyskawicznie wypadł z pokoju. Usłyszałem tylko trzask zamykanych drzwi. Zmęczony powoli dowlokłem się do łóżka. Rozłożyłem się na nim na wznak i zakryłem oczy ręką.
- A jednak ta parszywa Gnida żyje - westchnąłem głośno. - Żyje i ma się dobrze. No teraz już nie do końca dobrze.
Zaśmiałem się cicho, ale śmiech szybko przeszedł w kolejne ciężkie westchnienie.
Sam już nie wiem, czy czuję gniew, czy ulgę, ale w pewnym momencie miałem ochotę po prostu go przytulić. Tęskniłem. I nie tylko za naszymi gonitwami po mieście. Tęskniłem za wszystkim co z nim związane. Za asymetrycznym uśmieszkiem, za jego głosem, za jego ironicznymi, czy głupkowatymi odzywkami, za tym jak śmiesznie przekrzywia głowę.
Jednego byłem pewien. Wszystko co czułem - poczucie winy, złość, żal nie miały już podstawy, a to oznacza, że wracamy na start. Ale czy wszystko będzie takie samo?
***
Wybiegłem z mieszkania Shizusia jakby się za mną paliło. Przyznaję byłem trochę oszołomiony. Nie spodziewałem się, że Shizu-chan tak zareaguje, znaczy w ogóle się nie spodziewałem, że ten dzień tak się skończy.
'Czy ta Bestia choć raz nie może się zastosować do zasad?!'
W zasadzie jego reakcja, gdy zobaczył mnie w szafie była bezcenna. Widok przerażenia, którym mnie uraczył minimalnie rekompensowała ból brzucha, który mi zafundował. Już drugi raz widziałem jego przerażenie i choć to pierwsze było inne, głębsze,wstrząsające drugie było przekomiczne. Żałowałem, że nie miałem ze sobą aparatu.
Ataku wściekłości się spodziewałem, to jego standardowa reakcja. Ale to jak wykrzyczał mi, że mam się wynosić było - przyznaję - przerażające. To była czysta furia. Czułem, że mówi serio. To nie były zwykłe przekomarzanki. Gdybym tam został możliwe, że nie wyszedłbym w jednym kawałku.
'Hahaha, a ja myślałem, że za mną tęskni...'
Chwila.
Co on tam mamrotał przed tym jak mnie uderzył? Coś o tym, że czuł się winny i że... Nie dokończył, ale chciał powiedzieć, że...
... że tęsknił.
'Hahaha. Jeśli tak okazuje czułości to podziękuje.'
Ciągle trzymając się za brzuch wyszedłem na jedną z większych ulic dzielnicy. Nie miałem czasu ani ochoty iść okrężną drogą, więc powoli manewrowałem miedzy ludźmi. Raz naszły mnie mdłości i przez to lekko zamroczony wpadłem na jakoś dziewczynę, ale nie zwróciłem na nią większej uwagi i ruszyłem dalej. Do apartamentowca wszedłem głównym wejściem. W mieszkaniu od razu skierowałem się do łazienki. Zdjąłem czapkę, bluzę i podkoszulek. Popatrzyłem na brzuch. Jak na razie skóra była zaczerwieniona, ale bylem pewny, że pojawi się tam krwawy siniak. Miałem nadzieje, że ten Potwór nie uszkodził mi żadnych organów wewnętrznych. Wziąłem długi odprężający prysznic. Po wyjściu z kabiny założyłem na siebie puszysty biały szlafrok. Z szafki wyciągnąłem coś na nudności i ruszyłem na górne piętro. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi sypialni rozległy się strzały.
CZYTASZ
Nie ma tego złego co by nie wyszło na jeszcze gorsze... (Durarara, Shizaya)
ФанфикTo nie był zwykły pościg. Wszystko zaczęło i potoczyło się inaczej. Nikt nie spodziewał się, że tak to się skończy. Nikt, a w szczególności Shizuo, którego z dnia na dzień, kawałek po kawału zjada czarna otchłań poczucia winy i żalu.