Izaya
Szedłempowoli korytarzem jedną ręką trzymając się za brzuch, a drugąod czasu do czasu przytrzymywałem się ściany. Cała droga byłakatorgą, ale sytuacja powtarzała się tyle razy, że zdążyłemprzywyknąć. Gdy dotarłem pod drzwi klasy wyprostowałem się natyle na ile pozwolił mi ból brzucha i wolno skierowałem się wstronę swojej ławki. Do dzwonka zostało jeszcze kilka minut, więcw pomieszczeniu panował niezły harmider dzięki czemu nikt nic niezauważył. Z ulgą usiadłem na krześle, wyciągnąłem z plecakazeszyt położyłem go na ławce, a następnie sam się na nimułożyłem. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić oddech,który był przyspieszony i płytki.
Zadzwoniłdzwonek i wszyscy usiedli na swoich miejscach. Do klasy wszedłnauczyciel i od razu zaczął sprawdzać obecność. Podniosłem sięz ławki, głowę oparłem na dłoni i starałem się wyglądaćjakby to wszystko okropnie mnie nudziło, jednak odniosłem dziwnewrażenie, że jestem obserwowany. Rozglądnąłem się po klasie bypo chwili napotkać zaciekawione spojrzenie bruneta w wielkichokrągłych okularach. Zmęczony i podirytowany opuściłem wzrok nazeszyt.
'Zostawmnie w spokoju, zostaw mnie w spokoju, zostaw mnie...' -powtarzałem jak mantrę licząc na to, że może w magiczny sposóbmoje myśli dotrą do niego i da mi odetchnąć. Taa... marzenia ściętejgłowy.
Cóż, nasze pierwsze spotkanie było nietypowe i cóż dużo mówić -brutalne.
...kilka tygodni wcześniej...
Właśniedostałem - nie będę upiększać - wpierdol. Leżałem na ziemi iprzyciskałem policzek do chłodnego asfaltu. Z pod przymrużonych powiek widziałem jak moi oprawcy dzielą się zdobytymi pieniędzy,śmieją się i przepychają. Na powrót zamknąłem oczy iodetchnąłem z ulgą, że to już koniec i nie dostanę jakiśdodatkowych kopniaków.
'Obymnie miał opuchlizny' - pomyślałem i docisnąłem policzek dochłodnej powierzchni ulicy.
- Hej co wy robicie? - usłyszałem piskliwy głos, który nie należałdo żadnego z bandy. Powoli uniosłem ciężkie powieki.
-Nie twój interes gnojku.
-Spiepszaj stąd.
-Ale jeśli ma coś uszkodzone? Może... - nieznajomy był dla mnienadal niewidoczny zasłaniany przez trzech opryszków, którzyzagrodzili mu drogę. Byłem szczerze zaskoczony. Cała trójkanie wygląda przyjaźnie, a po takim powitaniu każdy dałby spokóji po prostu spieprzał, gdzie pieprz rośnie. A ten tu całkowicieich ignoruje. Stwierdziłem, że jest bardzo odważny, albo bardzo głupi.
'Życieci nie miłe? Też chcesz dostać? Kretyn' - pomyślałem.
-Nie słyszałeś wypierdalaj! - krzyknął najwyższy z nich. Widziałem jak podnosi pięść na tego nieszczęśnika, gdy tensprytnie go wyminął i ruszył w moją stronę. Dopiero wtedyzobaczyłem, że ten szaleniec ma mundurek mojej szkoły i jeślidobrze pamiętałem był z mojego roku.
'Coty wyrabiasz?'
Moioprawcy obrócili się w jego stronę i ruszyli na niego szturmem.Jeden z nich złapał go za mundurek i pociągnął chcąc gowywrócić. Okularnik zachwiał się odrobinę, ale dość sprawnieobrócił się w ich stronę i zamachnął. Nie miałem pojęcia cozrobił, ale usłyszałem skowyt i wiązankę przekleństw kierowanychw stronę chłopaka. Pozostała dwójka stała nieruchomo i patrzyłato na skulonego kolegę, to szatyna przed nimi. Już myślałem, żesię na niego rzucą, gdy ich kolega podniósł się z kucek ipowiedział:
-Zostawcie tego świra, niech robi co chce - jak jeden mążodwrócili się na pięcie i ruszyli dalej.
Okularnikpowoli podszedł i kucnął przy mnie.
CZYTASZ
Nie ma tego złego co by nie wyszło na jeszcze gorsze... (Durarara, Shizaya)
FanficTo nie był zwykły pościg. Wszystko zaczęło i potoczyło się inaczej. Nikt nie spodziewał się, że tak to się skończy. Nikt, a w szczególności Shizuo, którego z dnia na dzień, kawałek po kawału zjada czarna otchłań poczucia winy i żalu.