Bardziej martwy niż zwykle

84 14 2
                                    


Kiedy idziemy na Nikiszowiec, oczywiście na piechotę, bo okazało się, że najbliższy autobus jest za półtorej godziny, Emil opowiada nam, co odkryto na miejscu zbrodni. A raczej czego nie odkryto.

– Przyszedłem na swój patrol i czekałem na ciebie, aż przekażesz mi, co się działo w nocy – mówi, rzucając mi wymowne spojrzenie. – Kiedy się nie zjawiłeś poszedłem sam sprawdzić teren. I znalazłem tego wampira.

Urywa. Czekam na ciąg dalszy, ale ten nie następuje.

–No i co? – pytam zniecierpliwiony.

–To wszystko. Zabezpieczyłem teren i zgłosiłem morderstwo do siedziby. Przyjechała Idalia, kilku łowców, Dowódca. Ale nie było czego badać. Nie znaleźliśmy żadnych śladów, więc tylko zabrali ciało do kostnicy. I tyle.

–A co z wilkołakiem? – pytam gniewnie. – Przecież musiałeś wpaść na jego zwłoki, wchodząc do lasu!

Emil patrzy na mnie zdziwiony.

–O czym ty gadasz? Był tylko jeden trup – wampir.

Staję jak wryty i patrzę na Emila, jakbym nie rozumiał, co do mnie mówi.

–Wczoraj zaatakował mnie wilkołak i go zabiłem... – urywam, bo uświadamiam sobie, co oznacza brak ciała w lesie.

Odporny na srebrny nóż stwór przeżył władowanie magazynka srebrnych kul w mózg. Przełykam ślinę. Nie jest dobrze.

–Jack? – Lena łapie mnie za ramię.

– Muszę to sprawdzić – mruczę i przyśpieszam kroku.

Jesteśmy już na krawędzi lasu. Wchodzę pomiędzy drzewa i kieruję się na niewielką polankę, gdzie poprzedniego dnia stałem na patrolu. Połamane gałęzie, poorana ziemia i liście wygniecione pod ciężarem ciała wilkołaka... który zniknął! Rozglądam się dookoła, ale wilkołaka ani śladu. Przecież martwi nie mogę tak po prostu wstać, otrzepać się i pójść.

Chyba, że wampiry.

Albo zombie.

Właśnie recytuję w myślach wszystkie znane mi przekleństwa, kiedy podchodzą Lena i Emil.

–Leżał tu – mówię przez zęby.

– Walczyłeś z nim? – pyta czarownica, patrząc na pobojowisko.

Kiwam głową.

– Dźgnąłem go srebrnym nożem, a potem wpakowałem mu srebrne kule w głowę. Jak widać, nie bardzo się tym przejął. On też mnie nieźle poharatał – dodaję, przypominając sobie, jak wczoraj opatrywałem krwawiące ramię.

–Pokaż – żąda Lena.

– Pewnie już się zagoiło – mówię, bo kiedy rano zakładałem opatrunek rana była lekkim draśnięciem. Mimo to zaczynam ściągać kurtkę.

Rany łowców leczą się samoistnie i zwykle nie trwa to nawet doby. Wyjątkiem są te zadane srebrnym narzędziem. Bo chociaż jako jedyni magiczni jesteśmy odporni na srebro, to gojenie się takich obrażeń trwa jakiś tydzień.

Po podwinięciu rękawa moim oczom ukazuje się zakrwawiony bandaż. Szybko go odwijam. Rana jest zaogniona i sączy się z niej krew.

– Co do jasnej...? – klnę zdziwiony.

– Wygląda jakbyś dostał srebrem – mówi Emil, patrząc na pięć kolein wyżłobionych w moim ramieniu przez wilkołaka.

– No co ty? Serio? – warczę.

Dezercja z miejsca zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz